Sport to nie zawsze zdrowie. Tak samo, jak nie zawsze bywa jedynie wielkim widowiskiem rozrywkowym. O tym, że każde sportowe starcie, to przekraczanie granic ludzkiego organizmu kolejny raz przypomniał nam dramat, który wydarzył się podczas wczorajszego meczu między Tottenham Hotspur a Bolton Wanderers, gdy niespodziewanie stanęło serce zaledwie 23-letniego zawodnika Fabrice'a Muamby.
Końcówka pierwszej połowy sobotniego meczu Pucharu Anglii przybrała wyjątkowo dramatyczny przebieg. W 41. minucie zawodów piłkarz Boltonu padł nagle na murawę boiska tracąc przytomność. Ekipa medyczna nie mogła poprzestać, jak bywa zazwyczaj na podstawowej pomocy, a musiała rozpocząć natychmiastową akcję reanimacyjną. Bowiem serce Muamby po prostu przestało bić. Wkrótce medykom udało się przywrócić mu puls, ale w stanie ciężkim trafił do szpitala w Londynie. W niedzielę poinformowano, że od tego czasu jego stan wciąż się nie poprawił. Kluczowe dla jego zdrowia, a właściwie życia, ma być najbliższe dwadzieścia cztery godziny.
Koledzy z boiska, niezależnie od barw klubowych, solidarnie proszą o pełne wsparcie dla Anglika. - Nieważne komu kibicujesz. Nieważne, że nie lubisz piłki nożnej. Nieważne, że nie jesteś religijny. Módl się za Fabrice'a Muambę. Wszyscy mają nadzieję - napisał na Twitterze Kyle Walker. - Proszę, módlmy się wszyscy za Fabrice'a Muambę - wzywał Alex Song. Wszyscy mają bowiem nadzieję, że piłkarz uniknie losu tych sportowców, dla których ostatnie zawody były jednocześnie ostatnią chwilą życia. Historia sportu zna takich przypadków niestety sporo. Szczególnie wśród futbolistów.
Ostatnia walka
W ostatnich latach tragiczne zasłabnięcia na boisku zdarzają się nader często. W 2003 roku śmierć na murawie dopadła gwiazdę kameruńskiej piłki, zawodnika m.in. Olympique Lyon i Manchester City, Marca-Viviena Foé. 26 czerwca 2003 w środku półfinałowego meczu Pucharu Konfederacji między Kamerunem a Kolumbią piłkarz nieoczekiwanie doznał zawału serca. Był tak rozległy, że pomimo podjęcia natychmiastowej akcji reanimacyjnej, zmarł chwilę po przewiezieniu do szpitala. Później okazało się, że przyczyną jego przedwczesnej śmierci mogła być wrodzona wada serca, której nigdy nie wykryli lekarze sportowca.
Rok później podobna tragedia miała miejsce na stadionie portugalskiego klubu Vitória Guimarães, który rozgrywał mecz z Beneficą Lizbona. To w tym spotkaniu 24-letni reprezentant Węgier i zawodnik drużyny z Lizbony Miklós "Miki" Fehér wykonał swoją ostatnią asystę. Już w doliczonym czasie gry, jeszcze z uśmiechem na ustach, pochylił się nagle, by odetchnąć po trudach gry. Kilka sekund później padł na murawę, jak rażony piorunem. Cała Portugalia modliła się tego wieczoru o jego powrót do zdrowia. Chwilę przed północą lekarze poinformowali jednak, że nie udało im się uratować życia młodego Węgra.
W roku 2007 jego los przyszło podzielić Philowi O'Donnellowi. Kapitan zespołu Motherwell również zmarł na atak serca. Odmówiło ono posłuszeństwa w 78. minucie meczu ligowego z Dundee United. 35-latek właśnie miał opuścić boisko w wyniku zmiany. Do ławki rezerwowych już jednak nie udało mi się dojść.
W sierpniu ubiegłego roku w równie smutny sposób zakończyła się kariera reprezentanta Japonii Naoki Matsudy. Najprawdopodobniej w wyniku udaru słonecznego zasłabł podczas treningu przed meczem ligowym. Japońscy lekarze walczyli o jego życie przez dwa dni, ale ostatecznie serce Matsudy przestało bić 4 sierpnia 2011 roku. Trzykrotny mistrz Kraju Kwitnącej Wiśni z Yokohama F-Marinos dołączył do reprezentacji, której meczów nie można zobaczyć już na tym świecie.
Ale zdrowie nie odmawia posłuszeństwa na boisku tylko wyczynowcom. W podobnych okolicznościach, co wspomniani sportowcy życie zakończył także zawodnik, który zasłynął dzięki zupełnie innej dyscyplinie. O wiele za wcześnie opuścił nas bowiem również Joachim Halupczok - medalista olimpijski i mistrz świata w kolarstwie szosowym. O jego problemach z sercem zaczęto mówić już na początku lat 90-tych, gdy arytmia wykluczyła go z zawodowego kolarstwa. Nabawił się ich najprawdopodobniej przez źle leczone infekcje górnych dróg oddechowych (choć podejrzewano również doping). W najgroźniejszy sposób dały o sobie znać jednak 5 lutego 1994 roku, gdy brał udział w zawodach piłki halowej w Opolu. Zasłabł podczas rozgrzewki, zmarł w drodze do szpitala.
Dlaczego sport tak często nie oznacza zdrowia?
W walce odeszli...
także sportowcy innych dyscyplin
O tym naTemat postanowiło porozmawiać z prof. Janem Chmurą, znanym specjalistą medycyny sportowej, który od lat współpracuje w roli fizjologa z najlepszymi drużynami Ekstraklasy. - Przede wszystkim jest wielka różnica między zdrowym człowiekiem a sportowcem. Ponieważ sportowiec wykonuje zdecydowanie większe obciążenia, większą pracę i jego organizm musi się do tego inaczej przygotować. Zarówno pod względem układu krwionośnego, oddechowego, a także mięśniowego i nerwowego takich zmian u sportowca jest bardzo dużo - przypomina ekspert.
Świetnym przykładem jest jednak właśnie serce. Tętno przeciętnego człowieka w spoczynku waha się na poziomie 70 uderzeń na minutę. U wysoko wytrenowanego zawodnika, jakimi są najlepsi piłkarze, serce bije tymczasem z częstotliwością nawet poniżej 50 uderzeń na minutę. Charakterystyczny jest także u nich przerost lewej komory serca.
Jednak o tym, co sprawia, iż sportowcy tak nagle mogą stracić zdrowie, a nawet życie za każdym razem decyduje zazwyczaj inny czynnik. - Także w przypadku Fabrice'a Muamby trzeba byłoby być przy nim, by jednoznacznie stwierdzić, co wywołało jego problemy. Trzeba wówczas zbadać ostatni mikrocykl i jak reagował zawodnik w czasie rozgrzewki i przed wyjściem na boisko - tłumaczy profesor Chmura. - Kroniki futbolu znają przypadki, że zawodnicy są w pełnej dyspozycji, a nagle jest załamanie organizmu - układu oddechowego, krążenia i człowiek po prostu pada na murawę - dodaje.
Z piłką jest coś nie tak?
- Jeżeli chodzi o ligę angielską, to zawodnicy muszą w niej rozegrać 38 meczów. Do tego dochodzą jeszcze gry pucharowe na różnych szczeblach. Zawodnicy drużyn z pierwszej półki mają do zagrania około 60-65 meczów w sezonie - opowiada Jan Chmura. Tak ułożony kalendarz rozgrywek stawia więc przed sportowcami dodatkową granicę do pokonania. Nie tylko mentalną, ale przede wszystkim fizyczną. - W wyniku tego dochodzi do stanów przeciążeniowych, które mają różne reperkusje i wpływ na funkcjonowanie układu krążenia - tłumaczy naukowiec. Każda jednostka treningowa powinna bowiem być ściśle dopasowana do aktualnej wydolności, wieku i formy zawodnika. Profesor przyznaje tymczasem, że nawet w najlepszych ligach świata nie przywiązuje się odpowiedniej uwagi do tej kwestii.
- Często dochodzi więc do omdlenia w czasie gry. I takie przeciążenie ma zawsze odniesienie do stosowanych obciążeń, liczby rozegranych meczy i treningu - tłumaczy nas rozmówca. Zaznaczając jednak, że wiele przypadków zasłabnięć piłkarzy może być na przykład efektem niemożliwych do wykrycia wad serca. Które ujawniają się właśnie wtedy, gdy mięsień sercowy jest przeciążony. W przypadku piłkarzy warto zawsze brać pod uwagę także sportowy tryb życia, a raczej jego brak. - Wiemy, jak to jest w ligach angielskich, jak tam wygląda sportowy tryb życia. Bywa różnie - mówi prof. Chmura. - Organizm przy tak dużym obciążeniu musi prowadzić zdrowy styl życia, bo tylko to daje gwarancję utrzymania formy przez dłuższy czas. Gdy jednak zawodnik nie wysypia się, wchodzi w grę alkohol lub narkotyki, a ma on dużą motywację, dzięki niej chce nadrobić to złe prowadzenie się. I często bywa, że motywacja jest silniejsza od możliwości organizmu mówiąc "nie".
Naukowiec przypomina, że w ligach zawodowych powszechne jest również wszelkiego rodzaju wspomaganie, które łatwo przedawkować. - To jest wstrząs dla całego organizmu, w tym także dla mięśnia sercowego - tłumaczy. W przypadku młodego Anglika Jan Chmura daje jednak nadzieję, przypominając, że wielu zawodników przeżywa podobne problemy ze zdrowiem poza obiektywem i udaje się im wyjść z nich obronną ręką.