
– Zaangażowanie w politykę w Nigerii nie jest łatwą sprawą, ponieważ tu w normalny dzień zabija się polityków, są morderstwa. Jeśli jakiś człowiek zagraża interesom kogoś innego, to za chwilę może być na niego zlecenie. Tak się eliminuje kandydatów – mówi w rozmowie z naTemat John Godson, który kilka lat po powrocie z Polski do rodzinnego kraju postanowił walczyć o fotel prezydenta.
REKLAMA
Po tym, jak ogłosił pan na Twitterze swój start w wyborach prezydenckich, internauci z Polski zareagowali entuzjastycznie, spodziewał się pan tego?
Szczerze mówiąc nie. Wiedziałem, że to odbije się szerokim echem, ale nie spodziewałem się takiego poparcia.
A jakie są pana realne szanse w Nigerii?
Mamy kilkadziesiąt partii politycznych, ponieważ prawo wyborcze Nigerii nie pozwala na niezależnych kandydatów. Tak naprawdę są dwa najpoważniejsze i największe ugrupowania: All Progressives Congress (APC) i People's Democratic Party (PDP).
Ja jestem związany właśnie z APC. Wewnątrz tej partii odbędą się oczywiście prawybory i wtedy poznamy oficjalnego jej kandydata. Na dzień dzisiejszy trudno cokolwiek powiedzieć, ale wiem, że zostanę prezydentem Nigerii. Jeżeli nie teraz, to na pewno w przyszłości.
Kiedy wracał pan z Polski do Nigerii, to już z takim właśnie planem?
Nie, nie. Wróciłem do Nigerii w listopadzie 2016 roku. Wtedy miałem dwa cele, pierwszy i najważniejszy to opieka nad moimi rodzicami, którzy są już starszymi osobami. Wychowali mnie, a ja większość dorosłego życia spędziłem w Polsce.
Druga cel to wsparcie społeczności poprzez moją działalność rolniczą oraz edukacyjną –szkolenie młodych ludzi.
Zaangażowanie w politykę w Nigerii nie jest łatwą sprawą, ponieważ tu w normalny dzień zabija się polityków, są morderstwa. Jeśli jakiś człowiek zagraża interesom kogoś innego, to za chwilę może być na niego zlecenie. Tak się eliminuje kandydatów.
Dlatego podstawowe pytanie, które musiałem sobie zadać, brzmiało, czy jestem gotowy umrzeć za Nigerię i Nigeryjczyków? Walczyłem z tym, zastanawiałem się kilka dobrych miesięcy. Jednak w pewnym momencie poczułem odwagę i byłem w stanie odpowiedzieć, że jestem gotowy i że warto, bo ludzie cierpią i potrzebne są zmiany. Wtedy zadeklarowałem swój udział w wyborach.
W Nigerii są też oczekiwania – przepraszam, że tak to nazwę – na "zbawcę", osobę, która przyjdzie i zmieni sytuację, bo wszyscy, którzy działali do tej pory, zawiedli.
A co na to ryzyko pana rodzina?
Moja rodzina zawsze mnie wspierała. Obawy pojawiły się tylko na początku mojego zaangażowania w politykę. Pamiętam, że mój tata mnie zniechęcał do kandydowania, ale później, kiedy widział, że się udało, kiedy odwiedził mnie w Polsce, był bardzo dumny i zadowolony. Moi bliscy wiedzą, jakim byłem politykiem, wiedzą, że dawałem sobie radę.
Nie myślą o tym, że może pan stracić życie?
Nie chcę używać słowa lęk, jednak jest coś takiego, jak obawa, ale jesteśmy wierzącymi ludźmi i uważamy, że nic złego nam się nie stanie, żaden włos nie spadnie z naszych głów bez woli Bożej. Taka wiara daje nadzieję i pewien psychiczny komfort.
Na razie nie zdarzyło się, żeby ktoś panu groził?
Nie, nie zdarzyło się.
Wyzwania, które stoją przed prezydentem Nigerii, są ogromne. Mam na myśli i korupcję, i bezrobocie, i choćby działalność Boko Haram. Nie będzie łatwo zmienić tę rzeczywistość?
Przede wszystkim muszą zajść zmiany ekonomiczne. Mimo tego, że Nigeria jest bogatym krajem, największą gospodarką w Afryce – największym eksporterem ropy na kontynencie – ponad 80 proc. społeczeństwa żyje w biedzie. To, co zarabiamy, nie jest wykorzystywane na rozwój zasobów ludzkich, a przecież to zwykli ludzie muszą odczuć zmianę, muszą poczuć, że jest lepiej.
Kiedy przyjechałem do Polski w 1993 roku, Nigeria była bogatsza niż Polska. Tu zarabiałem więcej jako asystent w instytucie badawczym, niż jako starszy wykładowca na Politechnice Szczecińskiej. A dzisiaj Nigeria jest biednym krajem.
Kolejna sprawa, kolejne wyzwanie, to spójność i poczucie bezpieczeństwa. Mamy ponad 200 grup etnicznych i jest takie poczucie, że nie ma sprawiedliwości, że część społeczeństwa jest marginalizowana. Dlatego właśnie są są ruchy secesyjne, jak choćby ruch Biafra, i różne inne niebezpieczeństwa z tego wynikające.
Prezydent, który zostanie wybrany, musi zadbać o to poczucie sprawiedliwości, poczucie nigeryjskości. Nie poczucia, że jestem Ibo, Joruba, czy Hausa, czy też z innego plemienia. Każdy musi czuć się, jak u siebie w domu.
Kolejnym wyzwaniem jest walka z korupcją. Nigeryjscy politycy, posłowie i senatorowie, zarabiają najwięcej na świecie. Senator otrzymuje około 150 tys. dolarów miesięcznie, poseł około 101 tys. Najniższa miesięczna pensja w Nigerii wynosi mniej niż 100 dolarów.
Oprócz tego wiele osób idzie do polityki i kradnie, buduje domy, kupuje posiadłości zagranicą. Pieniądze znikają i nikt za to nie odpowiada. Dwa razy z funduszu naftowego zniknęło 25 miliardów dolarów i nikt nie poniósł konsekwencji. Korupcję widać wszędzie.
To musi się zmienić. Jeżeli nie uda się zrobić tego teraz, to to, co działo się w Somalii, będzie przy Nigerii pestką. Teraz sprawiedliwość otrzymuje osoba, która ma pieniądze. Może iść na posterunek policji, zapłacić, dając zlecenie, kogo trzeba aresztować i ile czasu więzić.
Ale to chyba zadanie na lata?
Jest część społeczeństwa, która ma dosyć, są to młodzi ludzie. Inni też mają dosyć, ale są zrezygnowani. Uczciwi mieszkańcy Nigerii zazwyczaj unikają polityki. Chcę jednak z tymi młodymi ludźmi budować pewien ruch, ale racja, nie jest to zadanie na jedną kadencję, to jest zadanie na lata.
Parę miesięcy temu mieliśmy protest młodych EndSARS. Protestowali przeciwko niesprawiedliwości i brutalności policji. Ludzie w diasporze też mają dosyć. Mamy ponad 5 mln Nigeryjczyków za granica.
Nigeryjczycy są najbardziej wykształconymi imigrantami w USA. Ci ludzie też chcieliby widzieć zmiany, chcieliby przyjechać do Nigerii, ale boją się, że zostaną aresztowani, porwani lub zabici.
Ma pan konkretny plan, jak to zmienić?
Jesteśmy jeszcze na etapie konsultacji. Chcemy pytać i rozbudowywać nasz plan. Jestem otwarty na kontakty z ludźmi i na ich propozycje. Co tydzień publikuję kolejny priorytet i otrzymuję wiadomości. Ta reakcja zwrotna jest bardzo ważna. Ludzie powinno wiedzieć, że zmiana jest możliwa.
Powiem pani co jest tragedią. Tragedią jest to, że rośnie pokolenie, które nie zna lepszych czasów, a takie przecież w Nigerii były. W przeszłości jeden nigeryjski naira był wart dwa dolary. Dzisiaj jeden dolar w Nigerii jest wart 480 naira.
To pokazuje gdzie byliśmy, a gdzie jesteśmy dzisiaj. Młodsze pokolenie widzi w telewizji, jak jest w innych krajach, dlatego myślę, że z nimi zmiany będą możliwe.
Dlatego stawia pan także na edukację?
Edukacja jest numerem jeden. Nie można mieć prawdziwej demokracji, nie ma mowy o rozwoju, bez wykształconego społeczeństwa.
Niebywale ważny jest rozwój zasobów ludzkich. Nigeryjczycy są ambitni, lubią konkurować, lubią się uczyć, dlatego chciałabym, żeby zagwarantować im możliwość masowej, bezpłatnej edukacji.
Singapur też kiedyś był bardzo biedny i podzielony, a dzisiaj 20 proc. PKB przeznacza na edukację. Chciałabym, aby Nigeria także była nowoczesnym krajem.
Sprawa edukacji jest mi bardzo bliska, moi rodzice byli nauczycielami – tata dyrektorem liceum, a mama dyrektorką szkoły podstawowej – ja byłem nauczycielem akademickim, dlatego wiem z pierwszej ręki, jak edukacja może zmienić życie.
Kiedy byłem w Polsce dawałem dużo stypendiów dzieciom z najuboższych rodzin, miałem szkoły językowe. Tutaj to kontynuujemy. Daliśmy łącznie już ponad 400 stypendiów. Prowadzę też program mentoringu dla młodych rolników, z którego dotychczas skorzystało 300 osób, co roku wybieram sto.
Budujemy także ośrodek szkolenia, który ma być ośrodkiem wielofunkcyjnym. Chcemy do niego zapraszać słuchaczy, zakwaterować ich w nim i dać wyżywienie, ale przede wszystkim kształcić i pokazywać, że zmiany są możliwe.
Organizuję też rolnicze wizyty studyjne w Polsce, gdzie pokazuje grupom, jak może wyglądać nowoczesne rolnictwo. To poszerza ich horyzonty. Wierzę, że ludzie nie mogą do czegoś aspirować, jeśli tego nie widzą.
Czym zajmował się pan przed ogłoszeniem startu w wyborach?
Pełnię kilka publicznych funkcji. Począwszy od tego, że gmina poprosiła mnie, żebym był przewodniczącym komitetu odbudowy gospodarczej po epidemii koronawirusa. Jestem także doradcą Nigeryjskiej Komisji Diaspory (NIDCOM), członkiem komitetu, który opracowuje plan rozwoju Nigerii do 2050 roku oraz Banku Centralnego Nigerii (CBN).
Jednak te wszystkie działania są z pozycji doradczej, a chciałbym mieć więcej możliwości, chciałbym mieć moc wykonawczą, aby realnie zmieniać rzeczywistość.
Ma pan jeszcze ranczo. Nie wolałby pan zająć się tylko hodowlą zwierząt i uprawą np. zbóż, a tym samym odpocząć od polityki?
Próbowałem odpoczywać przez 4 lata. Jestem jednak bardzo wrażliwy na krzywdę innych ludzi, dlatego nie umiem cieszyć się życiem, kiedy widzę bezprawie, korupcję i młodych ludzi usiłujących wyjechać za granicę, żeby mieć lepsze życie. Wielu z nich pytało mnie, dlaczego wróciłem... Prawdziwy odpoczynek jest wtedy, kiedy ludzie wokół mogą odpoczywać tak, jak i ja.
Wybory są w 2023, czyli trochę czasu jest jeszcze...
Nie ma czasu. Wybory są w pierwszym kwartale 2023 roku. Kalendarz wyborczy zaczyna się gdzieś w czerwcu przyszłego roku. Nigerię zamieszkuje ponad 200 milionów osób, a jej obszar jest trzy razy większy niż obszar Polski. Żeby dotrzeć do ludzi potrzeba dużo czasu. Tutaj penetracja internetu jest dość niska, wynosi około 25 proc.
Ludzie chcą głosować?
Muszę powiedzieć, że frekwencja jest niższa niż w Polsce. Polskie społeczeństwo jest bardziej świadome, tutaj zazwyczaj liczba głosujących to około 1/4 populacji. Może również dlatego, że większość to ludzie poniżej 18 roku życia.
Wiele osób jest zniechęconych, wielu straciło już nadzieję, bo politycy cały czas robią to samo. Nigeryjczycy muszą zobaczyć inny rodzaj polityka, takiego, który jest pokorny, który jest po to, żeby służyć i zmieniać kraj na lepsze.
Zagląda pan czasami do polskiej polityki?
Śledzę, co się dzieje i kibicuję. Martwi i zasmuca mnie jednak sytuacja związana z epidemią koronawirusa. Straciłem już kilku przyjaciół... Kiedy nie było epidemii, to przyjeżdżałem do Polski co drugi miesiąc, a teraz nie byłem tam ponad rok.
Koronawirus to jedno, ale są jeszcze nasze ideologiczne wojny.
Zawsze są i zawsze będą. Radzę tylko jedno, aby w każdych okolicznościach dobra obywateli były najważniejsze. Każdy ma prawo wierzyć w to, co na lewo, na prawo, czy też w to, co w centrum, ale powinniśmy pamiętać, że w tym wszystkim ludzie są najważniejsi.
