Dwaj z trzech braci Romanowskich (zdjęcie z 2000 roku)
Dwaj z trzech braci Romanowskich (zdjęcie z 2000 roku) Fot. http://video.google.com/videoplay?docid=-7733987376559589266
Reklama.
Tu będzie stadnina koni, tu ośrodek wypoczynkowy, tu będą stały budynki gospodarcze – pokazywał palcem na hektary niezagospodarowanych łąk najstarszy z braci Romanowskich, Marek. Był 1983 rok. Wraz z dwoma braćmi przebył nietypową dla rolnika drogę: od zera do milionera.
Nastoletni rolnicy
– Marek miał wtedy 20 lat. Ja i Bogdan 14 i 15. Kupiliśmy pierwszą ziemią. Śmiali się z nas, nabijali, że stracimy wszystkie pieniądze, bo PGR-y przyjdą z powrotem. Dlaczego zaryzykowaliśmy? Wie pan, taka rodzina tradycyjna. Dziadek miał na Wileńszczyźnie spory majątek, pradziadek też. Pamiętam jak dziś, patrzyli na nas jak na kosmitów – wspomina w rozmowie z naTemat Roman Romanowski.
Roman Romanowski

Kiedy inni kupowali samochody i inne luksusy, my zdecydowaliśmy się na rolnictwo. Wtedy kupowało się działki za grosze, a dziś to są atrakcyjne grunty warte grubych pieniędzy. Nawet po upadku komuny za dużego fiata 125 p można było kupić trzy ciągniki. Minął rok, a za trzy samochody można było kupić jeden ciągnik.

Kilkunastoletni chłopcy z miejscowości Bartoszyce w województwie warmińsko-mazurskim poszli do banku po pieniądze na zakup ziemi. Jak mówi Roman, Agencja Własności Rolnej aż prosiła, by wzięli w dzierżawę chociaż kawałek majątku należącego do państwa. Nikt inny nie chciał brać. Nikt też nie wierzył, że młodym cokolwiek się uda.
– Takie były czasy. Kiedy inni kupowali samochody i inne luksusy, my zdecydowaliśmy się na rolnictwo. Wtedy kupowało się działki za grosze, a dziś to są atrakcyjne grunty warte grubych pieniędzy. Nawet po upadku komuny za dużego fiata 125 p można było kupić trzy ciągniki. Minął rok, a za trzy samochody można było kupić jeden ciągnik – zaznacza Romanowski.
Ryzyko bankructwa
Trzy traktory, w dodatku bez kół, były na starcie ich jedynym wyposażeniem. Pracowali po 24 godzinę na dobę i z roku na rok powiększali swoje gospodarstwo o kolejne hektary. – W uprawie prochu nie wymyśliliśmy. Sialiśmy żyto, pszenicę, kukurydzę, buraki, tyle że w inny sposób – mówił w wywiadzie dla TVP najstarszy z braci, Marek.
Romanowscy nie mieli wtedy pracowników do pomocy. Wszystko robili sami: pracowali, planowali i zarabiali. Choć z tym zarobkiem nie zawsze było wesoło. Roman wspomina, że były takie lata, w których zebrali plony, opłacili kredyty i wychodzili na zero. A w okolicznych wioskach straszyły bankructwa innych rolniczych przedsiębiorstw. – 80 proc. dzierżawców zbankrutowało. Zostali ci, którzy potrafili, mieli determinację, potrafili zaryzykować – dodaje.
Ryzyko się opłaciło. Gospodarstwo nastawione na produkcję zbóż, mleka i mięsa pracowało na coraz wyższych obrotach. W 1997 roku liczyło 6 tys. hektarów, w 2003 roku niemal 10 tys., a dziś około 13 tys. – Robiliśmy tak, że kiedy było dobrze, w ogóle nie dokupywaliśmy ziemi, a kiedy przyszły gorsze czasy, kupowaliśmy na potęgę – mówi Roman.
Tysiące hektarów, sześć zer na koncie
Traktor bez kół, który przyciągnęli do gospodarstwa na specjalnych saniach w początkach swojej działalności, został zastąpiony przez nowoczesne traktory z klimatyzacją i nawigacją GPS. Bracia Romanowscy oprócz tysięcy hektarów pól uprawnych mają dziś także wymarzoną stadninę koni, pensjonat, dworek, stację benzynową i piekarnię, a dodatkowo handlują sprzętem rolniczym. – Mamy 2 tysiące krów, 1,5 tysiąca bydła, 180 koni, kilkuset pracowników – wylicza Roman.
Jak szacuje portal Biznes.pl, Romanowscy są jednymi z dwustu polskich rolników, którzy zarabiają rocznie minimum siedem milionów złotych. Nie zachowują się jednak jak milionerzy. – Nie boimy się pobrudzić rąk. Trzeba zapier*****, bo decydujemy o losie kilkuset pracowników. W samochodzie mamy nieprzemakalne gumofilce i kombinezon roboczy, bo wszędzie trzeba wejść, wszędzie zajrzeć – tłumaczy Roman.
Roman Romanowski

Kiedyś zobaczył mnie dyrektor, jak siedziałem na koparce. Mówi: "Popier**** cię, ty na koparce? Tyle masz do tego ludzi. Ja mówię: jak nie pokażę ludziom, nic z tego nie będzie.


Podział obowiązków jest prosty: Bogdan i Marek odpowiadają za zwierzęta, zaopatrzenie i maszyny, a Roman za "całokształt", czyli uprawę ziemi, finanse, księgowość i wiele innych spraw. – No i inwestujemy w młodzież. Mamy synów, którzy razem pracują w gospodarstwie. Będzie miał kto po nas to przejąć – mówi Roman.
"Ziemia jak emerytura"
Czy dziś możliwa jest podobna kariera w rolnictwie? Bracia nie mają wątpliwości: nie. Po pierwsze, to już nie te czasy, kiedy ziemię można dostać za grosz. Po drugie i najważniejsze, państwo robi wszystko, by zniechęcić ludzi do inwestowania w rolnictwo.
– Ziemia jest traktowana jako emerytura. Wszystko przez te durne dopłaty, które PSL wymyślił. To jest tragedia, bo one sprawiają, że nic nie robisz, a bierzesz kasę. A gdyby zamiast tego wprowadzić dopłatę do produkcji, powstawałyby kolejne gospodarstwa. Żywność też mamy drogą, bo nikomu się nie opłaca produkować. A ja się pytam, kto będzie produkował? Ci z Marszałkowskiej w Warszawie, którzy pokupowali ziemię i sieją na niej trawę albo mają tam jedną kozę?! – oburza się Romanowski – Wszyscy chcą być magistrami, a kto będzie uprawiał ziemię i naprawiał maszyny rolnicze?