Zdaniem socjologów, mimo upływu czasu i przemieszania ludności wiejskiej z miejską niewiele się zmieniło. Miastowi nadal uważają ludzi ze wsi za prostaków, a ci ze wsi mają miejscowych za nadętych buców.
Zdaniem Karola Trammera, redaktora naczelnego niezależnego dwumiesięcznika "Z Biegiem Szyn" budowa dworca we Włoszczowej, który powstał dzięki staraniom śp. wicepremiera Gosiewskiego, ujawniła pogardę mieszkańców miast, wobec tych ze wsi i mniejszych miejscowości.
- Polska kolej zawsze była chłopcem do bicia, ale śmiechy z Włoszczowy były szczególnie krzywdzące dla polskiej prowincji. To był element takiej pełzającej pogardy dużych aglomeracji wobec mniejszych miejscowości. Odbiór Warszawy i Krakowa był taki: ja chcę sobie jechać spokojnie bez żadnego przystanku i niech mi nikt nie przeszkadza. A to, że ktoś mieszka gdzieś po drodze w jakiejś Włoszczowie? Co z tego? - zauważył w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" (artykuł "Budujemy drugą Włoszczową").
"Buraczany dworzec"
W opinii miastowych pogarda do mniejszych miejscowości i wiosek rzeczywiście jest. - Faktycznie, jak jadę do czy z Krakowa to nie obchodzą mnie ludzie z mniejszych miejscowości. Wołałabym, żeby pociąg miał tylko jeden-docelowy przystanek. Niech tamci radzą sobie, jakoś inaczej. Jeśli to pociąg ekspresowy, to nie powinien stawać na jakiś buraczanych dworcach - mówi Anna z Krakowa.
Zarzutów miastowych do tych ze wsi i mniejszych miast nie brakuje. Nie chodzi już o wygląd i wysławianie się, a bardziej o obyczaje.
W niewybrednych słowach o relacji między Warszawiakami a przyjezdnymi wyraził się w filmiku "O warszawiakach i napływowym społeczeństwie" niejaki Dakann. Film zrobił prawdziwą furorę, bo zdaniem wielu oddał prawdziwy charakter relacji miejsko-wiejskiej.
- Najbardziej wnerwia mnie to, że ci ze wsi potwornie wolno ruszają na światłach. Jak taki stanie przed tobą, to cały ruch zablokowany - zauważa Ilona z Warszawy.
- Potwornie denerwuje mnie to, że ludzie którzy przyjeżdżają do Warszawy, mieszkają w niej, ale podatków już nie płacą. Jakby tego było mało, to cały czas na nią narzekają, to na hałas, na korki, na ludzi, na brud. To absurdalne. Skoro się nie podoba, to po co tu siedzą? - dodaje Michał.
Buce i lanserzy
- Przyjechałem do Warszawy na studia i pierwsze, co mnie zaskoczyło to brak zieleni. Poza tym razi mnie ten miejski slang. Wydaje się taki sztuczny i lanserski. Często widzę też w tramwaju, jak ludzie złośliwie oceniają wygląd człowieka - skarży się Mikołaj z Podkarpacia.
Zarówno miastowi, jak i przyjezdni zgodnie twierdzą, że najgorszym rodzajem są ci, którzy przyjeżdżają ze wsi i małych miejscowości i czują, że awansują. - Najpierw uważają mieszczuchów za chamów i pyszałków, a za chwilę stają się wielkimi miastowymi i wyśmiewają się ze swoich kolegów ze wsi - mówi Tomasz z Warszawy.
- Kiedy kilka lat temu opublikowano badania dotyczące pogardy, jaką żywią mieszkańcy miast do tych ze wsi, byłem zaskoczony - mówi socjolog prof. Ireneusz Krzemiński - Wynikało to z ogromnej przepaści między miastem i wsią. Chodziło o różne warunki życia, obyczaje, wysławianie się, biedniejszy wygląd.
Wieś uchodziła za brudną, śmierdzącą i skrajnie biedną, a mieszkańcy miast patrzyli pogardliwie i z góry na chłopów i rolników. - Ten idiotyczny stereotyp nadal się utrzymuje, ale na szczęście pojawia się trochę rzadziej - dodaje socjolog.
Według profesora wpływa na to fakt, że w ostatnich latach polska wieś się niesłychanie zmodernizowała. - Warunki są coraz lepsze, domy i maszyny nowsze. Gołym okiem widać skok urbanizacyjny wsi. To bez wątpienia wpływa na zmianę postrzegania ludzi tam mieszkających - podkreśla.
Jednak, jak pokazują badania stereotyp z dużych miast przeniósł się na styk małych miasteczek i wsi. - Małe miasteczka nie uchodzą dziś za prestiżowe i w ten sposób podnosi się ich rangę. To, że ten stereotyp nadal tam obowiązuje, wychodzi szczególnie wśród dzieci, które nie są poprawne politycznie - zauważa prof. dr hab. Ryszard Cichocki, socjolog z poznańskiego UAM. Dzieci ze wsi otwarcie mówią, że czują się gorsze, a w szkole są gorzej oceniane, mimo takich samych wyników, jak uczniowie z miasta. O gorszym traktowaniu mówią również mieszkańcy wsi, którzy pracują w mniejszych miastach.
Stereotyp przeszłości
- W dużych miastach różnice nie są już tak widoczne, bo ci, którzy przyjechali z terenów wiejskich i mniejszych miasteczek, mają taki sam dostęp do edukacji i robią taką samą karierę zawodową, jak rdzenni mieszkańcy dużych aglomeracji - podkreśla prof. dr hab. Czarnecki.
Jego zdaniem, patrzenie z pogardą na ludzi ze wsi wywodzi się jeszcze z XIX wieku. Już wtedy miasto uchodziło za lepsze. Wszystko, co wiązało się postępem, tyczyło się miasta. Ten stereotyp jest nadal kultywowany. Przyczyniły się do tego jednak również lata 60. i 70. - Wówczas masowo do dużych miast przenosili się młodzi ludzie ze wsi. Emigrowali ci zdolniejsi, ambitniejsi. Na wsiach zostawali gorsi uczniowie. To dotyczyło również mniejszych miast. Z mojego wyjechali wszyscy najlepsi uczniowie - mówi socjolog.
Mimo upływu czasu i postępu edukacji, dzieci z mniejszych miast i wsi mają trudniejszy dostęp do kultury, co zdaniem socjologów widać np. na 1 i 2 roku studiów. - Wiadomo, że dziecko w dużym mieście ma zdecydowanie łatwiejszy dostęp do kultury. Środki finansowe na to przeznaczane są nieporównywalne - dodaje prof. dr hab. Czarnecki.
Mieszczuchy na wsi
Prof. Ireneusz Krzemiński zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt zacierania się różnic między między mieszkańcami wsi i miast. - Na wieś przeprowadza się coraz więcej mieszczuchów i byłych mieszczuchów. Te społeczności się wzajemnie przenikają, dzięki czemu następuje zrównanie szans - podkreśla prof. Ireneusz Krzemiński. Nie każdy mieszkający na wsi jest teraz rdzennym chłopem. Trend wyprowadzania się z dużych miast na tereny wiejskie jest coraz popularniejszy.
Mimo to następuje poprawa w tych relacjach, a na wsi widać również zmianę obyczajów wyborczych, co zdaniem socjologów przyczynia się do poczucia równości. Wieś nie głosuje się już masowo na partię PSL, bo chłop musi głosować na chłopa. - Ludzie ze wsi poczuli się normalnymi obywatelami, którzy mają prawo głosować na kogo chcą - zaznacza socjolog. To m.in. zasługa dostępu do tych samych mediów i wzorców kulturowych. Różnice się skrupulatnie zacierają.