Osoby zarządzające polską dyplomacją mają problemy z podejmowaniem decyzji personalnych. Od czerwca nie mamy ambasadora w Pradze, a od 1 września w Berlinie. Indolencję ekipy rządzącej krytykuje prezydent Aleksander Kwaśniewski. O potrzebie mianowania nowych ambasadorów rozmawiamy z doktorem Jerzym Andrzejem Wojciechowskim z Instytutu Prawa Międzynarodowego na Uniwersytecie Warszawskim.
Polska od kilku miesięcy nie ma ambasadorów w Pradze i w Berlinie. Prezydent Aleksander Kwaśniewski stwierdził, że powinniśmy jak najszybciej rozwiązać ten problem i ocenił, że ten fakt źle świadczy o poziomie naszej polityki międzynarodowej. To poważne zaniedbanie?
Oczywiście. Nie można nie mieć ambasadora w kraju ościennym. To, że nie mamy zaognionych stosunków z tymi krajami, nie oznacza, że nie nie musimy mieć tam przedstawiciela w tej randze. Jest wręcz przeciwnie. Jeśli kraje są zaprzyjaźnione, powinny mieć reprezentację na najwyższym poziomie. Dopiero gdy stosunki z jakimś państwem się zaogniają, wycofuje się ambasadora, by pokazać, że coś jest nie tak, i mianuje chargé d'affaires ad interim.
Jednak w sytuacji, gdy stosunki między państwami są dobre, czy nawet przyjacielskie, ambasador powinien to pokazywać. Chargé d'affaires nie ma na przykład dostępu do prezydenta, a jedynie do ministra spraw zagranicznych. A czasami audiencja u głowy państwa jest niezbędna, by uzgodnić jakąś kwestię, rozwiązać jakiś problem czy zapewnić o przyjaźni. W naszym interesie jest mieć w takich krajach ambasadora i powinniśmy o to dbać.
To ważne placówki?
Berlin to jedna z newralgicznych placówek dyplomatycznych. Można ją umieścić w jednej grupie z placówkami w Rosji, Stanach Zjednoczonych, Chinach, Francji i Wielkiej Brytanii. Niemcy to nasz największy partner gospodarczy, powinniśmy mieć z nim przejrzyste stosunki dyplomatyczne.
Dlaczego więc ociągamy się wysłaniem ambasadorów do tych krajów?
Nie znam prawdziwych powodów, bo służby dyplomatyczne działają bardzo dyskretnie. Jednak podejrzewam, że chodzi tutaj o rozgrywki personalne. Ambasadora oficjalnie mianuje prezydent, ale to oczywiście nie on wybiera kandydata. Swoją opinię musi wyrazić komisja spraw zagranicznych i nie jest to formalność. A propozycja wychodzi oczywiście od ministra spraw zagranicznych.
Teoretycznie istnieje też możliwość, że Niemcy nie zgadzają się na zaproponowanego kandydata. Zgoda lub odmowa jest tajna, ale wydaje mi się mało prawdopodobne, by opóźnienie było spowodowane przez Berlin. Sądzę, że to raczej nasi politycy.
Jak w takim razie może zostać odebrana nasza bierność?
Myślę, że służby dyplomatyczne tych krajów wiedzą, że u podstaw tego opóźnienia leżą tarcia na linii Radosław Sikorski – Bronisław Komorowski. Ale nawet jeśli nie znają dobrze meandrów naszej polityki wewnętrznej, dopóki nie wycofali swoich ambasadorów nic strasznego się nie dzieje. Żadne państwo nie może wymusić na drugim, by przysłało swojego ambasadora. Muszą czekać.
Jeśli stwierdzą, że jest głębsza przyczyna tej zwłoki, to mogą zdecydować o wycofaniu swoich ambasadorów. Myślę jednak, że nie doszukują się jakiegoś czwartego dna i wiedzą, że wina leży po stronie sporów personalnych. Choć trzeba pamiętać, że takie zachowanie ze strony Polski może spowodować zadrę w naszych stosunkach, która z czasem może się powiększać. Powinniśmy więc jak najszybciej uzupełnić braki.
Ambasador Marek Prawda, zreszta wybitny dyplomata, pojechał do Brukseli. Berlin to dziś trzecia co do ważności stolica w świecie, zaraz po Waszyngtonie i Pekinie. Czy świat się zawali? No nie zawali. Ale jak się zrobi sumę takich decyzji odsuniętych w czasie, czy decyzji niepodjętych, to wrażenie jest takie, że tam jest kłopot z tym, żeby przyjść rano do pracy, wykonac swoje zadanie. Być możne trzeba wiecej pracować, zrobić więcej spotkań, ale musi być efekt.