Kataryna: Można być nickiem, czyli nikim, i mieć wpływ na wielu ludzi
Michał Wąsowski
12 października 2012, 15:47·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 12 października 2012, 15:47
Blogerka, twitterowiczka. Jej wpisy cytowali politycy, chciał ją poznać Jarosław Kaczyński, a „Dziennik Gazeta Prawna” aż przeprowadził śledztwo, by dowiedzieć się, kim jest. Dzisiaj, kilka lat po tamtych wydarzeniach, Kataryna rozmawia z nami o blogach i o tym, czy i jak wpływają one na rzeczywistość.
Reklama.
Michał Wąsowski: Swojego czasu pani blog stał się ważnym głosem w debacie publicznej. Jarosław Kaczyński powiedział nawet w jednym z wywiadów, że chciałby panią poznać. Po raz pierwszy w Polsce blog został potraktowany wówczas poważnie. Jak to się stało?
Kataryna: Złożyło się na to kilka czynników. Pierwsze blogi dopiero powstawały, dla dziennikarzy to była nowość warta opisania. Nie mam złudzeń – gdybym teraz zaczęła blogować, nie zostałabym tak łatwo zauważona. Wtedy było łatwiej, mój blog był jednym z pierwszych blogów politycznych. Zanim zaczęłam go pisać, udzielałam się na forum „Gazety Wyborczej”, więc miałam już swoich czytelników, którzy poszli za mną.
Czemu zdecydowała się pani przejść z forum na własnego bloga?
Forum ma ograniczone możliwości, wpisy nie są długie, bardziej przypomina to rozmowę. Na blogu można prowadzić sobie spokojne, duże analizy. Forum to wchodzenie w dyskusję, a blog to jednostronna przemowa, z opcją komentowania. Relacja jest zupełnie inna.
Czuła pani, prowadząc bloga, że wpływa pani na tradycyjne media? „Dziennik” w pani sprawie przeprowadził śledztwo, dyskutowali o pani czołowi politycy.
Nie przeceniałabym swojego wpływu na rzeczywistość medialną. Gdybym faktycznie miała duży wpływ, byłabym w stanie wskazać jakąś zmianę, różnicę, która zaszła w mediach dzięki temu, że pisałam. A moim zdaniem nic się od tego pisania nie zmieniło. Myślę, że przeceniamy trochę blogosferę.
A fakt, że blogi zaczęły być traktowane poważnie, a nie tylko jak pamiętniki dla nastolatek, nie przemawia do pani?
Być może tak, ale to nie jest wpływ jednej osoby. To kwestia wejścia nowej formy, która i tak by się spopularyzowała. Jak nie ze mną, to z jakimś innym blogerem. Ale rzeczywiście jest tak, że dzięki blogom nastąpiło spłaszczenie hierarchii między ludźmi, którzy dostarczają informacje a odbiorcami tych informacji.
I niektórzy blogerzy zostali dziennikarzami.
Właśnie to najbardziej mi się podoba w blogach. Sami blogerzy zaczęli przekazywać informacje, jak HGW Watch. Ktoś zaczyna grzebać, analizować dokumenty i podawać informacje, a nie tylko pisać „Jarek/Donald jest głupi”. To może być ta rzeczywista zmiana jakościowa. Bo to, że w mediach cytuje się zarówno Tomasza Lisa, jak i blogera Azraela, to jeszcze nie jest wielka zmiana.
Pani czuła się wpływowa?
Nie będę udawać, że zupełnie tak się nie czułam. Kiedy człowiek coś pisze i nie ma ambicji wpływania na rzeczywistość, a okazuje się, że czytają go dziennikarze czy politycy, że ktoś liczy się z jego zdaniem, to nie da się utrzymywać – przed sobą samym i przed innymi – że jest się tak samo anonimowym, jak wcześniej. Pytanie brzmi tylko: o jakim wpływie mówimy? Czy chodzi o cytowanie i o to, że znani politycy i dziennikarze mnie czytali, czy o to, że ktoś naprawdę liczył się z moim zdaniem?
O jedno i drugie.
Jakieś poczucie siły miałam, ale nie w takim rozumieniu „bycia kimś wpływowym”. Zależało mi raczej na tym, żeby czytali mnie ludzie tacy, jak ja, żeby komentowali i dyskutowali między sobą. Okazało się, że można być nickiem, czyli nikim, i mieć spory wpływ na czytelników.
Nigdy nie chciała pani pracować w tradycyjnych mediach, zamiast blogować? Na pewno padały takie propozycje.
Nie sprawdziłabym się w zwykłych mediach, nie pisze mi się dobrze pod presją deadline’u. Po latach pisania poza jakimkolwiek systemem nie odnalazłabym się też w układzie, gdzie ktoś mi najpierw płaci za to, że piszę, a potem ktoś inny płaci, żeby to przeczytać. Świadomość, że piszę nie dlatego, że akurat coś mnie interesuje, tylko dlatego, że mam umowę i muszę wyrobić liczbę znaków, pozbawiłoby mnie chyba przyjemności z pisania. Dzisiaj piszę to, co chcę. Jak i kiedy chcę. To taka bezinteresowna relacja z czytelnikiem.
Czy teraz można jeszcze mówić o relacji z czytelnikiem w blogowaniu? Blogosfera jest przecież ogromna.
Wydaje mi się, że dziś blogi nie są bardziej wpływowe, niż kiedyś. Miałam nadzieję, że będą powstawać raczej takie miejsca, jak HGW Watch – informacyjne, silne merytorycznie. Tymczasem, blogów jest coraz więcej, a czytam ich coraz mniej i coraz mniej piszę. Mam poczucie, że to ciągłe mielenie tych samych rzeczy. Blogi są przewidywalne, niewiele z nich wynika. Obszerne opinie często da się zmieścić w jednym zdaniu na Twitterze.