– Tym, co jest absolutnie cechą wspólną, jest to, że wszystkie osoby DDD najbardziej na świecie boją się obnażyć swoja słabość, kompleksy, poczucie "gorszości" – o związkach, które tworzą Dorosłe Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych, opowiada Joanna Godecka, terapeutka, specjalistka od związków, pracy nad samooceną i poczuciem własnej wartości. Nasza rozmówczyni wyjaśnia także, dlaczego takie osoby uważają często, że muszą zasłużyć na miłość
Zanim o relacjach, które budują osoby dotknięte syndromem DDD ( Dorosłe Dzieci Dysfunkcyjnych rodziców ), powiedzmy może, czym właściwie jest ten syndrom.
Definicja jest szeroka, ponieważ dysfunkcyjni rodzice, to właściwie wszyscy ci spośród nich, którzy nie zaspokajają fizycznych i emocjonalnych potrzeb dziecka. Nie ochraniają ich dostatecznie przed krzywdą fizyczną i emocjonalną lub – zwykle jednak również – nie troszczą się o kręgosłup moralny swoich dzieci.
Dysfunkcyjni rodzice to np. rodzice bardzo krytyczni i wymagający oraz perfekcjoniści, którzy zasypują dziecko lawiną swoich wygórowanych oczekiwań. Dysfunkcyjni są też rodzice kontrolujący, którzy nie dają dziecku przestrzeni, nie pozwalając mu na samodzielność. Jednym z najbardziej toksycznych rodziców jest np. rodzic narcystyczny. Rywalizuje z dzieckiem i je niszczy.
Są także rodzice znikający – ojciec lub matka odchodzi, a dziecko zostaje z drugim rodzicem albo w pewnym momencie ląduje u dziadków. Rodzice dysfunkcyjni to także rodzice nieadekwatni, czyli tacy, którzy nie radzą sobie z własnym życiem. To osoby bezradne np. w kwestii materialnej czy emocjonalnej, osoby, które nie mają co prawda konkretnych zaburzeń, ale z powodu swoich deficytów narzucają dzieciom odpowiedzialność za rodzinę. W efekcie po latach ktoś mówi: byłam matką swojej matki.
Oczywiście mogą to być także alkoholicy i inni nałogowcy. Dysfunkcyjni rodzice to również osoby z chorobami psychicznymi i zaburzeniami – gdyż to też nie daje dziecku emocjonalnego bezpieczeństwa. Rodzina dysfunkcyjna nie zawsze jest rodziną patologiczną, ale patologiczna jest zawsze dysfunkcyjna. Definicja rodziny dysfunkcyjnej jest szersza.
Dlaczego osobom z syndromem DDD może być trudno wchodzić w relacje?
Osoby z syndromem DDD często mają duży problem z samookreśleniem, a żeby być w związku, stworzyć dobrą i harmonijną relację, trzeba wiedzieć kim się jest i co się do niej wnosi. Wszystko więc zależy od tego, co działo się w domu takiej osoby.
Może im się na przykład wydawać, że normą jest to, że ludzie na siebie krzyczą, dlatego wnoszą do własnego związku agresję, zniecierpliwienie, brak szacunku.
Mam pacjentów wychowanych w dysfunkcyjnych domach, w których wszystko było karykaturalne, w których odwrócono wartości. Podam przykład, w pewnej rodzinie mówiło się, że wszyscy ludzie to złodzieje i oszuści, a tylko ta rodzina jest dobra i uczciwa. Tymczasem to właśnie ta złożona była z osób, które manipulowały dla własnych korzyści i wykorzystywały otoczenie.
Bywa, że DDD kłamią, ponieważ w dzieciństwie opłacało im się to bardziej, niż powiedzieć prawdę, dlatego w relacjach są często postrzegane, jako osoby kłamliwe, niegodne zaufania.
Brakuje im też dystansu do siebie i do rożnych sytuacji, co powoduje napięcia w związku. Bywa, że trudno jest im także być spontanicznymi i wesołymi, bo ich byciu wśród ludzi towarzyszy napięcie. Nierzadko czują się samotni w tłumie. Trudno budować w ten sposób zdrowe relacje.
Dziecko, które dorastało w dysfunkcyjnym domu, nie może się często rozeznać w świecie, a tworzenie relacji oznacza wnoszenie do niej tego wszystkiego, co mamy.
Dziecko rodziców, którzy byli kontrolujący, jako dorosła osoba prawdopodobnie będzie bało się zawłaszczenia przez drugą osobę, bo uczucie bliskości kojarzy mu się z utratą tożsamości.
Osoby, które miały rodziców krytycznych i wymagających, będą miały bardzo obniżone poczucie wartości. Będą uważały, że są niedoskonałe, więc nie zasługują na miłość. Ostatnio oglądałam serial Bridgertonowie, w którym pojawia się postać przystojnego księcia Simona. To człowiek z typowym syndromem DDD.
Mimo wszystkich walorów czyli inteligencji, wykształcenia, majątku i urody ma bardzo niskie poczucie własnej wartości, gdyż ojciec był wobec niego krytyczny i raniący. Dlatego Simon boi się ujawnienia "prawdy o sobie". Mamy tu strach, że jeśli partner zobaczy mnie takim jakim jestem, rozczaruje go.
Także opuszczenie przez rodziców znikających mocno rzutuje na samoocenę. Taka osoba czuje, że nie była dość dobra, żeby mama i tata chcieli się nią interesować, opiekować. W takich przypadkach często nie ma też odpowiedniego wzorca męskiego lub żeńskiego, nawet jeśli jeden rodzic się stara i dzieciństwo przebiega bez innych dysfunkcji. Zauważmy, że dziecko chłonie jak gąbka, w początkowych latach życia ustawia całe swoje myślenie według tego, co prezentują mu rodzice.
Rodzice bezradni są natomiast złodziejami dzieciństwa. Ktoś, kto wychował się w takiej rodzinie, w dorosłym życiu może być nadopiekuńczy, zbyt odpowiedzialny, nie umiejący się bawić, cieszyć. Taka osoba ciągle czuje się odpowiedzialna za innych, dlatego dla niej perspektywa bycia w związku jest równocześnie perspektywą bycia przytłoczonym.
W przypadku dorosłych dzieci alkoholików, czyli osób współuzależnionych, może być tak, że stworzą one relacje z partnerami obciążonymi nałogami. Ogromny wpływ na dziecko mają też rodzice z zaburzeniami psychicznym np. nerwicą lękową. Dorośli, którzy byli lękowi sprzedadzą mnóstwo lęku dzieciom, a te mogą mieć różne obsesje.
Osoby, które miały rodziców nieadekwatnych, często tworzą związki, w których są zbawicielami. Odnajdują się w roli ratownika. Wiążą się więc z kimś, kto też popada w życiowe tarapaty i cały czas tego kogoś wyciągają z kłopotów.
Kiedy indziej z kolei inne osoby DDD nie umieją rozwiązywać kryzysów, a ten może wydarzyć się w każdym związku. Dryfują i płyną z prądem, czekają aż sprawa się sama rozwiąże albo przyschnie. Albo stosują zbyt radykalne środku. Natychmiast kończą związek, bo nie potrafią poradzić sobie z narastającym napięciem i odchodzą. Wydaje się więc, że nie są zainteresowani naprawą relacji, bo albo zamykają drzwi na klucz, albo trzaskają nimi.
Nie chcą zaryzykować, bo boją się zranienia?
Niekiedy DDD budują wokół siebie mur obojętności, a czasami zarozumialstwa, bo koncentrują się na tym, żeby druga osoba nie zobaczyła ich słabości. Często wolą zerwać znajomość, niż zostać zdemaskowanym. Dla nich najtrudniejsze jest to, że ktoś odkryje ich prawdziwą naturę. Naturę, którą identyfikują jako złą, słabą itd.
Simon Basset, o którym już wspominałam, bał się, że jego najdroższa, kiedy pozwoli jej się do siebie zbliżyć, zobaczy go jako to nieporadne dziecko gdyż tak się czuł kiedyś i ta przeszłość wciąż wydawała się cieniem na życiu.
Kto czuje, że jego emocjonalna natura jest krucha, woli nie wkraczać na tematy uczuciowe, bo łatwo jest pęknąć. Udaje nieczułość albo zakłada maskę, żeby nie ujawniać prawdziwych emocji.
Czyli również zakładają maski?
Tak, to podstawa ich funkcjonowania w relacji i w ogóle w świecie. Masek mają mnóstwo. Część zakłada maski ofiary. Osoby, które mają poczucia wartości zdruzgotane, mają dla świata informację "tylko mnie nie krzywdź". Zaczynają manifestować swoje przewrażliwienie.
Są też tacy, którzy zakładają maskę agresora, czyli ja się boję, więc ty się będziesz bał bardziej – krzyk, wrzask, zaciskanie pięści. Jest jeszcze maska outsidera, czyli "nie obchodzi mnie to, nie interesuje". Taka osoba wydaje się obojętna, ale tak naprawdę nie chcę, żeby ktoś mógł ją przejrzeć.
Niektórzy zakładają maskę zbawiciela świata. Wszystkim pomagają, manifestują swoją omnipotencję, ale pod spodem ukrywają lęk. Tym, co jest absolutnie cechą wspólną, jest to, że wszystkie osoby DDD najbardziej na świecie boją się obnażyć swoja słabość, kompleksy, poczucie "gorszości".
A przecież w rzeczywistości są to często osoby bardzo wartościowe. Jednak patrzą na siebie przez pryzmat krytycyzmu i odrzucenia, lub wykorzystywania, którego doświadczyły. Bowiem dziecko w dysfunkcyjnych relacjach z rodzicami albo jest dewaluowane, albo jest zmuszane do nadodpowiedzialności.
Osoby dotknięte tym syndromem boją się też mówić o swoich potrzebach?
Nie umieją mówić o swoich potrzebach, boją się mówić o uczuciach i są zamknięte. Ich potrzeby były często ignorowane, bo np. rodzice obojętni mówili "daj mi spokój, nie widzisz, że jestem zajęty". Dostawały komunikat, że się nie liczą.
Rodzice krytyczni i wymagający, częściej odmawiali nagrody niż ją dawali, dlatego DDD przestają mówić o tym czego potrzebują. Tak samo, jak dzieci rodziców nieadekwatnych, bo w takich sytuacjach to one zaspokajały potrzeby dorosłych.
Jest to też kwestia osamotnienia?
Oczywiście. Bliskość polega na otworzeniu się. Mam partnera z którym jestem blisko wtedy, kiedy wie o mnie prawie wszystko, kiedy nie mam problemów i obaw przed tym, żeby podzielić się z nim tym, co mnie boli, smuci, martwi.
Z definicji osoby z syndromem DDD tego nie robią, bo to jest dla nich najtrudniejsze. Są często osobami wyizolowanymi, cierpią z powodu samotności w tłumie. Są też osamotnione w związku, nie potrafią powiedzieć, czego potrzebują, więc nie doświadczają wsparcia.
I wtedy odczuwają frustrację.
Pojawia się frustracja, a spirala samotności się nakręca. Pojawia się też takie poczucie "nie chcą mnie tutaj, nie potrzebują, nie zależy im". Jeśli się zamykamy, to inni też się odsuwają. Osoby, które są emocjonalnie niedostępne, tworzą wokół siebie barierę.
Tam jest dużo lęku, żalu i złości?
Syndrom DDD powoduje odczuwanie skrajnych emocji, bo jeśli jest jakiś smutek i żal, to w emocjonalnym zamknięciu rodzą się depresyjne reakcje, poczucie beznadziei "nic mnie nie uratuje, nikt nie może mi pomóc".
W momentach kryzysowych reakcją jest też złość. W związkach DDD pojawia się agresja i fizyczna i psychiczna. Skrajnie emocje również są typowe.
Dużo osób z tym syndromem trafia do twojego gabinetu?
Bardzo dużo. Osoby które mają syndrom DDD są często w ogromnym stopniu zdezorientowane. Czasem większość z tego, co myślały o świecie i o ludziach, okazuje się fałszywe i na przykład w wieku lat 30 on lub ona nie ma zielonego pojęcia, jak ma się komunikować z drugim człowiekiem, żeby to miało jakiś sens.
Ma za to w swojej głowie mnóstwo niefunkcjonalnych przekonań, np. nie wolno mi popełnić błędu, porażka jest czymś strasznym, muszę być zawsze miła, nie wolno mi być egoistą.
Albo ludzie mnie lubią tylko wtedy, kiedy jestem dobry, nie lubią kiedy jestem zły, smutny, zmartwiony itp.
Każde z tych przekonań niszczy człowiekowi życie. Sprawia, że robi coś, co absolutnie nie jest zgodne z jego potrzebami, więc się męczy. Męczy też innych ludzi, ponieważ to, czego oni chcą też często nie jest tym, co ten człowiek daje. Wiara w to, że jestem osobą zasługującą na miłość w szerokim tego słowa znaczeniu, jest wyzwaniem.
To są skomplikowane mechanizmy, które się tworzą, żeby przeżyć, dlatego człowiek później nie radzi sobie w normalnej rzeczywistości. Taka osoba uczy się nawiązywać zdrowe relacje, bo w jej rodzinie wszystko było manipulacją.
Od własnej natury także zależy wiele, bo jeśli człowiek mimo wszystko nie pozwala w sobie zabić wiary w siebie i zaczyna się później socjalizować i przez kontakt z innymi ludźmi nabywa nowych umiejętności.
Zdarza się jednak, że osoba po dysfunkcyjnym dzieciństwie jest tak zamknięta i odcięta, że nie wychodzi samodzielnie z tego syndromu. Wtedy trzeba zwrócić się o pomoc do terapeuty, który będzie rozumiał, co z tym robić.
Takie osoby nie wierzą, że ktoś mógłby naprawdę i szczerze chcieć być z nimi? Że mają prawo do miłości?
One zawsze w swojej narracji muszą spełniać ogromne oczekiwania, żeby zasłużyć na miłość, albo muszą opiekować się innymi, albo muszą odnosić same sukcesy itd. W ich przekonaniu są kochane za to, co robią, a nie za to kim są.
Nawet jeśli rodzice oszczędzili krytyki, przemocy psychicznej, dewaluowania, ale np. tylko chwalili za dobre stopnie, za wyróżnienia, to też była to informacja, że zasługujesz na uznanie tylko jeśli robisz coś dobrze.
To sprawia, że później boją się każdego potknięcia. Te osoby często tracą swoją tożsamość, co jest najgorsze, bo trzeba ją odbudować i zacząć od pytania, kim ja w ogóle jestem? Muszą zauważyć w sobie wartość niezależną od tego, co robią i co mówią.
Oczywiście to nie jest tak, że wszyscy DDD tacy są, a jeśli nawet, to nie oznacza to, że nie nadają się do życia z innymi. Nie chciałabym, żeby ktoś, kogo dotyka ten syndrom, pomyślał, że ciąży na nim jakieś piętno, że tak bardzo jest z nim coś nie tak…
Mówimy o ekstremalnych sytuacjach, o takich, gdzie skrzywdzenie było tak głębokie i taki się tam zadomowił lęk, że ta osoba utknęła. Mówiąc szczerze, całkowicie niedysfunkcyjnych rodziców jest nie tak wielu. Każdy jest na swój sposób, w mniejszym lub w większym stopniu, dysfunkcyjny, bo przenosi na dzieci swoje obawy, słabości itp. Ważne aby nie przybierało to skrajnej formy.
Ludzie radzą sobie też poprzez różne konfrontacje, wchodzenie w życiowe sytuacje, dające szansę zmiany dlatego ja mówię o osobach, które trafiają do psychoterapeuty z prośbą o pomoc, ponieważ nie udaj im się złapać równowagi i cierpią. Nie mówię o całej rzeszy ludzi, którzy mieli nieidealne a nawet trudne dzieciństwo, ale jakoś sobie pomogli i dobrze sobie radzą.
Ale te osoby, które trafią do twojego gabinetu też mogą sobie pomóc?
Po to przychodzą. Często mnie zadziwiają. Patrzę na ich postępy, ich refleksje, i mówię im, że ich podziwiam. Zaczynają funkcjonować coraz lepiej. Oczywiście nie dzieje się to od razu, ale ich stosunek do życia w pewnym momencie staje się niekiedy niebywale odważny i pozytywny. Trzeba tylko wiedzieć, jak działać. DDD to nie jest wyrok, to jest punkt wyjścia, z którego można dojść do bardzo satysfakcjonującego momentu w życiu.