Jeśli już włączam jakiś kryminał, to lubię, jak przykuwa mnie do ekranu od pierwszego do ostatniego odcinka. "Niewinny" na Netfliksie to jedna z takich produkcji, w której widz jest cały czas pod napięciem. I wcale nie dziwię się, że ten serial błyskawicznie zdobywa popularność.
"Niewinny na Netflix, kolejna super produkcja" – napisał mi kolega, fan kryminałów z hiszpańskim klimatem. Trochę go zbyłem, bo nie miałem czasu włączać nic nowego. Z drugiej strony, jak polecił mi kręcone w Meksyku "Mroczne pożądanie", to wsiąknąłem w Netflixa na dwa dni. No i dałem się przekonać.
"Niewinny" to adaptacja powieści Harlana Cobena o tym samym tytule. Ten hiszpański miniserial pojawił się w sieci 30 kwietnia, a już w czasie majówki wylądował w zakładce z najpopularniejszymi produkcjami. Osiem odcinków obejrzałem w jeden dzień, bo reżyser Oriol Paulo zrobił z książkowej fabuły prawdziwe złoto.
O czym jest "Niewinny"?
Jedna chwila może zmienić całe życie i wciągnąć nas w grę, z której trudno się wyplątać. W przypadku "Niewinnego", to przypadkowe morderstwo ustawia całą fabułę, bo wywraca życie jednego z bohaterów do góry nogami. Przekonał się o tym Mateo Vidal, w którego postać wciela się Mario Casas. Fani, albo bardziej fanki filmu "Trzy metry nad niebem" zapewne rozpoznają go już po pierwszych kadrach serialu.
Pierwszy odcinek "Niewinnego" pozwalał odczuć, że to nie będzie produkcja, którą ogląda się jednym okiem przed zaśnięciem. I nie chodzi mi tylko o budowanie napięcia, ale też zawiłość wątków. Niełatwo było spiąć historię w taki sposób, by przeprowadzić przez nią widza.
Na początku Mateo jest kreowany na głównego bohatera. Szybko okazuje się jednak, że będzie on ważną, ale jednak trochę schowaną w cieniu postacią. Jego historia o wyjściu z więzienia po nieumyślnym zabójstwie rozczula. Nasz bohater poznaje Olivię (Aura Garrido) i zakłada z nią rodzinę. Wydaje się, że poukłada życie na nowo i może być już tylko lepiej. Nic bardziej mylnego.
Punktem zwrotnym są wiadomości, jakie Mateo dostaje od tajemniczego nieznajomego. Wtedy krok po kroku wychodzi na jaw porażająca przeszłość Olivii. Jeszcze bardziej tajemniczo robi się w momencie, kiedy do akcji wkracza detektyw Lorena Ortiz (Alexandra Jimenez). Wtedy splatają się ze sobą dwie historie – śmierć zakonnicy oraz to, w co uwikłana jet Olivia.
Serialowa fabuła "Niewinnego" jest trochę jak skok na bungee. Błyskawicznie odsłaniane są kolejne karty tej układanki, a widz nie ma nawet czasu, by poukładać sobie wszystko w głowie. Akcja zazębia się w sposób, który trudno odgadnąć. Jeśli znacie książki Cobena, to pewnie wiecie, o czym mówię. Element zaskoczenia jest tu kluczowy.
Trzeba zaznaczyć, że w "Niewinnym" nie brakuje brutalnych scen. Serial skupia się na mrocznej historii, a reżyser wszystkie jej elementy postanowił pokazać bardzo wprost. Miałem poczucie, że to już trochę pastwienie się nad odbiorcami. Brutalne pobicia, samobójstwa czy kadry z sekcji zwłok, widz zobaczy w przybliżeniu. Mam wrażenie, że część tych scen można było sobie darować.
Innym minusem może być przesyt zagmatwania całej opowieści. Chodzi o ujawnianie kolejnych sensacyjnych elementów, szczególnie w finałowych scenach, kiedy worek rozwiązuje się na dobre. W moim przypadku nie wpłynęło to na odbiór, ale jeszcze podsyciło napięcie.
W "Niewinnym" podobała mi się wielowymiarowość niemal wszystkich bohaterów. Jedni przeżyli prawdziwe piekło, inni pod wpływem wydarzeń stają się bezwzględni. Jeden z nich pod płaszczykiem kochającego ojca i męża jest po prostu przerażającym sadystą. Trzeba przyznać, że każdy świetnie oddawał emocje i wpisał się w klimat serialu.
"Niewinny" to pozycja obowiązkowa dla fanów zagadkowych produkcji z mroczną otoczką. No i oczywiście miłośników Cobena. Wiele osób doceni nie tylko fabułę, ale też sposób realizacji, bo serial po prostu nie jest oczywisty.
Dodajmy, że "Niewinny" to kolejny efekt współpracy Netflixa z Cobenem. Na motywach powieści amerykańskiego pisarza, wydano już m.in. zrealizowaną w Polsce produkcję "W głębi lasu”, w reżyserii Leszka Dawida i Bartosza Konopki.