Na błocie i kostce brukowej mijają się szpilki, koturny, martensy, błyszcząco-białe adidasy. Buty bezimienne – rzadziej. Czekają w kolejce do starej, bazarowej bramy. Stają na palcach do selfi. Tańczą do nocy, wygłodniałe pandemiczną monotonią. Chłopcy z Brzeskiej przyjdą w niedzielę. W sobotę bazar jest nową mekką hipsterów.
Jest sobotni wieczór, prawilnie wszystkie knajpy otworzą ogródki za tydzień. Tymczasem na warszawskiej Pradze, na terenie kilku tysięcy metrów kwadratowych bazaru Różyckiego, bawi się kilkaset osób. W sumie na OFF BRZESKIEJ w sobotę przewinie się dwutysięczny tłum. Legalnie, bo na bazarach obowiązują inne obostrzenia, niż w knajpach czy na imprezach masowych. To jest impreza bazarowa.
Bo bazar i świat należą do młodych
W bramie torebkę sprawdza mi ochroniarz (co na początku trochę dziwi, idę na bazar, nie do klubu). Za bramą targowisko, które w ostatnim czasie przypominało ruinę, zmienione nie do poznania.
Niedaleko wejścia jest ustawiona mała scena z didżejem, wokół około 30 prostych stoisk z jedzeniem międzynarodowym, dalej wielka przestrzeń z idealnie przystrzyżoną trawą i przejście do nowych pawilonów bazarowych należących do miasta, jeszcze pustych. Tłok, nie ma miejsca do siedzenia, muzyka zagłusza każde słowo. Nikomu to nie przeszkadza.
Słyszę: że fajne miejsce, żeby dać już spokój, że trzeba się wreszcie bawić; że nie ma co się bać, bo są szczepionki, bo już przeszli covid, bo nie są w grupie ryzyka; że gdy zjedzą i wypiją, to włożą maseczkę; że ileż można.
Poza zdrowiem, zagajam o dawny klimat bazaru i dzielnicy. Pytam, czy robienie tu kolejnego miejsca w klimacie większości warszawskich klubokawiarni i letnich imprezowni to dobry pomysł.
Tomek, Konrad i Przemek mieszkają w Warszawie. Są zgodni: – To kolejna miejscówka jak Lunapark, czy Nocny Market. Jest super. Pandemia może się kończy, może nie, ale każdemu teraz takie miejsce jest potrzebne. Wyjść do ludzi, napić się piwka – precyzują.
Na imprezie za klimatem dawnego bazaru Różyckiego nie tęskni prawie nikt.
Zmiana klimatu z korzyścią dla zębów
Każde miasto ma ulicę, na której łatwo stracić zęby, portfel i morale. W Warszawie przez lata było jasne: „jak pójdziesz na Brzeską sam, to ci dwóch wpierdoli, jak pójdziecie we dwóch – to pięciu, jak w pięciu – piętnastu, jak w piętnastu – to wszystkie kamienice wyjdą i was zlinczują”. Podobnie trudną sławę miał bazar Różyckiego, czyli tak zwany Różyc, targowisko między ul. Targową, Ząbkowską i Brzeską na Pradze-Północ.
Działał od początków XX wieku. W latach 80. i 90. za jago bramy zapuszczali się lokalsi, gangsterka, śmiałkowie lub osoby nieświadome wrażeń czyhających za rogiem. Mieszkańcy innych dzielnic Różyca omijali szerokim łukiem. W ostatnich latach miejsce straszyło pustką i starymi budami. W końcu bazar został rozebrany.
Na Brzeskiej od kilku lat już za darmo w mordę nie dają. Praga powiela historię nowojorskiego SoHo i innych zgentryfikowanych dzielnic wielkich miast. Obok jest offowa Ząbkowska, są modne knajpy, jest Centrum Praskie Koneser z wymuskanymi biurami i loftami.
– Szkoda – przebąkują prażanie. Nie tych wybitych zębów, a klimatu. Przedwojennych kamienic, które co prawda groziły zawaleniem, ale były prawdziwą starówką (od lat kamienice przechodzą w prywatne ręce, są gruntownie odnawiane, starzy lokatorzy przesiedlani – a nowe mieszkania sprzedawane na kredowym papierze w pięknych katalogach), szkoda niskich cen (Praga była do niedawna jedną z najtańszych dzielnic stolicy), szkoda klimatu miasteczka, w którym każdy się znał, szkoda unifikacji kultury.
Karolina, reżyserka, nowy bazar Różyckiego przyszła obejrzeć w sobotę wieczorem. Jako jedna z nielicznych po kwadransie ucieka.
Grzegorz gra w tradycyjnej kapeli praskiej po bazarach, knajpkach i bramach. Spotykam go przed wejściem do Pyz Flaków Gorących, tuż obok bramy do nowego Różyca. On nie wejdzie: - Gdy przyglądam się nowej klienteli bazaru, widzę, że to miejsce dla młodych, dobrze zarabiających, pewnych siebie, głodnych zabawy.
Miejsce przypomina mi targi śniadaniowe i tego rodzaju atrakcje. Wszystkie nowe miejsca do zabawy i jedzenia, które powstają w Warszawie, są z tego samego schematu: kraftowe piwko, dobre jedzenie z różnych stron świata. Może skoro wszystko identycznie wygląda, ludzie właśnie tego teraz potrzebują?
Trudno mi powiedzieć, co bym widział na Brzeskiej nowego i jednocześnie z zachowaniem tradycji. Byłem przyzwyczajony, że w miejscu bazaru Różyckiego po prostu jest bazar. Z drugiej strony na pewno lepiej, że coś się z tym miejscem dzieje, niż jakby miało stać puste i straszyć starymi budami.
Bazar dla ludzi, nie jakiś skansen
– To nie jest masowa imprezownia, to targowisko okraszone kulturą – tłumaczą Aneta i Tomasz Purchałowie, właściciele OFF BRZESKIEJ.
Teraz teren dawnego bazaru jest podzielony na dwie części. Jedna trzecia na tyłach Muzeum Warszawskiej Pragi należy do miasta, pozostały grunt jest własnością spadkobierców dawnych właścicieli Różyca. Z nimi dogadali się Purchałowie, a jak głosi miejska legenda, ze spadkobiercami Różyca dogadać się niełatwo. Siedemnaście osób i spółek do pogodzenia.
Były pomysły, żeby robić tam galerię handlową częściowo schowaną pod ziemię, od spadkobierców odbijali się restauratorzy, co mieli chrapkę na knajpę w unikalnej przestrzeni Brzeskiej. Nic z tego. – Nam było łatwiej, jesteśmy stąd, potrafimy się dogadać – mówią Aneta i Tomasz.
Na Pradze mieszkają i działają od 22 lat, kiedyś prowadzili w okolicy klub Wypieki Kultury. 12,5 tys. metrów kwadratowych na Bazarze Różyckiego wydzierżawili rok temu (choć wszyscy pukali się w głowę, że na rozum upadli, robić bazar w pandemii) i stworzyli miejsce z pogranicza współczesnego targowiska ze street foodem, nowej mekki hipsterów (w sobotnie imprezy) oraz miejsca na piątkowy i niedzielny relaks dla lokalsów, rodzin z dziećmi i każdego, kto ma ochotę.
Z czasem pojawi się kino letnie i teatr pod chmurką. W tygodniu będzie targ z lokalnymi produktami w rozsądnych cenach (tak zapewniają właściciele), a wkrótce mają pojawić się inne bazarowe klasyki, jak pawilony z ciuchami – ale w atrakcyjnej wersji, nie tej z lat 90., gdy na wietrze obok ceratowych obrusów powiewają koszule nocne made in China.
Aneta Purchała: – Zrobiliśmy miejsce dla różnych grup społeczno-finansowych, bo taka jest teraz Praga. Wszystko, co było piękne na bazarze, staramy się odzwierciedlić, ale idziemy z duchem czasu. Kolor zielony straganów jest tradycyjny, postawiliśmy drewniane pawilony, nie blaszane. W Barze Kurnik na terenie bazaru faktycznie kiedyś były zabijane kury.
Jesteśmy w miejscu, gdzie był handel spożywczy i jedzenie uliczne. Mamy archiwalne zdjęcia pań siedzących z drobiem, owocami. Nasza propozycja targu jest powrotem do tradycji ubranej w pewną nowoczesność, bo teraz tego ludzie potrzebują. Kiedyś tańczyło się do muzyki ulicznych grajków – teraz muzyka na żywo jest w innej formie, bo czasy też są inne.
Tomasz: – Myślenie o rodowitych prażanach "ci biedni ludzie, których nie stać", jest krzywdzące i stygmatyzujące. Lokalsi chcą mieć targi i fajne miejsce w okolicy, też chcą się bawić. My nie zamierzamy być atrakcją dla turystów i prowadzić skansenu, żeby przyjezdny cyknął sobie fotkę pod zniszczoną bramą. Różyc ma być dla ludzi, tak jak to było kiedyś.
Reklama.
Tomek
był na otwarciu Off Brzeskiej, części nowego bazaru Różyckiego w Warszawie
"Praga otworzyła się na lepsze klimaty, wcześniej po ciemku strach było przychodzić. Co by miało być na bazarze typowo praskiego? Przecież są pyzy, flaki, co więcej? Warszawiacy już nie żyją dawną historią Pragi. Świat należy do młodych.''
Karolina
była na otwarciu Off Brzeskiej
"Zamiast bazaru jest Zbawiks i Hala Gwardii, głośna muzyka, pies się boi. Spodziewałam się lokalnego sznytu, ale nie widzę szacunku dla portfela lokalsów. Takie miejsce w dzielnicy, której oryginalni mieszkańcy nie są majętni – pogłębia wykluczenie społeczne, dystans między "bogatą Warszawą", a zwykłymi ludźmi."