Raman Pratasiewicz od 2019 roku mieszkał przez pewien czas w Polsce, ale azylu – choć się o niego ubiegał – nie otrzymał. Wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński stwierdził, że zatrzymany przez białoruski reżim dziennikarz "nie dokończył procedury azylowej", jednak bliscy Pratasiewicza znają inną wersję wydarzeń.
Przypomnijmy, że podczas rejsu z Aten do Wilna samolot linii Ryanair musiał lądować w Mińsku, ponieważ pojawiło się podejrzenie, że na pokładzie maszyny jest bomba. Jak się później okazało, alarm był fałszywy, a decyzja o awaryjnym lądowaniu miała być podjęta przez samego Aleksandra Łukaszenkę. Tuż po zejściu samolotu na ziemię białoruskie służby zatrzymały opozycjonistę Ramana Pratasiewicza znanego także jako Roman Protasiewicz.
24 maja, dzień po zatrzymaniu Pratasiewicza, wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński w rozmowie z TVN 24 informował, że "Pratasewicz ma azyl polityczny w Polsce", a zatrzymanie opozycjonisty "to atak na co najmniej trzech członków Unii Europejskiej, a tak naprawdę na wszystkie państwa, których obywatele byli w tym samolocie". Okazuje się jednak, że te deklaracje nie do końca są prawdziwe...
Co prawda od 2019 roku opozycjonista mieszkał przez pewien czas w Polsce, ale azylu – choć się o niego ubiegał – nie otrzymał. Wiceminister Jabłoński w rozmowie z Konkret 24 przyznał później, że Pratasewicz "nie dokończył procedury azylowej w Polsce". Nieco inną wersję całej procedury znają jednak bliscy dziennikarza.
Portal Oko.press dotarł do współpracowniczki i byłej partnerki Pratasewicza, Katarzyny Jerozolimskiej, która jest także prowadzącą w niezależnej białoruskiej telewizji Malanka. Według niej Pratasiewicz ubiegał się w Polsce o azyl, jednak ostatecznie mu go odmówiono.
Pratasiewicz wyjechał do Polski po tym, jak zatrzymano twórcę niezależnego kanału Nexta. Dziennikarz również pracował wtedy dla Nexty, czuł się zagrożony i dlatego razem ze Sciepanem Puciłą, innym redaktorem kanału, złożyli w Warszawie dokumenty wymagane od osób ubiegających się o azyl.
Katarzyna Jerozolimska dodała przy tym, że informację o tej decyzji urząd miał podobno wysłać pocztą, ale Pratasiewicz nigdy jej nie otrzymał. Wskazała również, że opozycjoniście oddano tylko paszport z przeterminowaną wizą, a w całej tej sytuacji szczęściem okazała się dla nich kwarantanna, bo dzięki niej mogli pozostać w Polsce. – W innym przypadku Romę mogli deportować do Białorusi. Ostatecznie w Litwie Roma nawet nie próbował aplikować o status azylanta – przekazała współpracowniczka Pratasiewicza.
Tę informację potwierdza w rozmowie z Oko.press Olga Salomatova z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Jerozolimska w trakcie konsultacji z HFPC dowiedziała się, że gdyby Roman miał status azylanta, łatwiej byłoby go wyciągnąć z Białorusi.
Roma czekał, ale decyzji nie otrzymał. Zmieniliśmy adres, ale poinformowaliśmy o tym, kogo trzeba. Tak czy inaczej, żadnej odpowiedzi nie dostaliśmy. Kiedy zdecydowaliśmy o przeprowadzce do Wilna i wnioskowaniu o azyl w Litwie, udaliśmy się do Urzędu do Spraw Cudzoziemców, by odebrać paszport Romy. Przyszliśmy zapytać, czy możemy zrezygnować z azylu w Polsce, bo zbyt długo trwa proces decyzyjny. Inspektorka odpowiedziała nam wtedy, że decyzję już dawno podjęto, kilka miesięcy wcześniej, i że była to odmowa.