"Osadzono ją w przepełnionej celi, w której nie ma ona nawet miejsca do spania. Oprócz Andżeliki Borys w celi więziennej w Żodzinie jest więzionych 15 osób" – tak kilka dni temu polski portal na Białorusi opisywał warunki, w których przetrzymywana jest prezes Związku Polaków na Białorusi. Razem z nią w tym samym więzieniu ma przebywać troje innych Polaków. Co w ogóle wiadomo o białoruskich aresztach?
– Cały system więzienny Białorusi jest skopiowany z czasów sowieckich, niewiele tam się zmieniło – opowiada dziennikarz Biełsatu.
Od dwóch miesięcy w białoruskim areszcie przebywają m.in. działacze Polskiego Związku na Białorusi. Andżelika Borys ma być przetrzymywana w nieludzkich warunkach.
Czego mogą doświadczać Polacy i tysiące innych więźniów?
To portal znadniemna.pl przekazał informację o nieludzkich warunkach, w jakich ma być przetrzymywana Andżelika Borys. Wraz z trójką innych działaczy Związku Polaków na Białorusi, jest więziona już od dwóch miesięcy, ale kilka dni temu cała czwórka miała zostać przeniesiona z aresztu śledczego "Waładarka” w Mińsku do więzienia nr 8 w mieście Żodzino, które jest oddalone o ok. 50 km od stolicy.
"Mimo nieludzkich warunków Andżelika Borys prosi o rozpowszechnienie informacji, że pod żadną presją nie ma zamiaru przyznawać się do absurdalnych zarzutów" – przekazał portal.
Warunki w białoruskich aresztach
O jakich nieludzkich warunkach mowa? Jak wyglądają białoruskie areszty i kolonie karne? Po protestach i zrywie białoruskiego społeczeństwa w ubiegłym roku, które przyniosły masowe aresztowania i nasilenie represji, zapełniły się tysiącami ludzi. Ostatnio do aresztu trafił też Raman Pratasiewicz, o którego uwolnienie walczy cała Europa. Warunki na pewno wszędzie są inne, ale daleko im do europejskich.
– Jakie warunki by nie były, trzeba powiedzieć, że są ciężkie i absolutnie nie są to skandynawskie więzienia. Cały system więzienny Białorusi jest skopiowany z czasów sowieckich, niewiele tam się zmieniło. Z kilku miejsc były ostatnio informacje, że aresztantów traktują gorzej niż wcześniej. Nie chodzi tylko o Polaków. Oni siedzą w takich warunkach, jak pozostali więźniowie. Słyszałem, że były przypadki odbierania pościeli, wylewania chloru na podłogę, który drażni wszystko, np. oczy – mówi naTemat Jakub Biernat, dziennikarz telewizji Biełsat, który nie raz pisał na temat białoruskich więzień i aresztów.
Na przykład na początku maja do jego redakcji zgłosił się mężczyzna, który opowiedział o warunkach, jakich on doświadczył w areszcie. "W czteroosobowej celi było 18 osób. Ludzie musieli spać na podłodze, przez większość czasu jednak stali, bo nie było miejsca. Kiedy jedni leżeli, inni stali, aby tamci mogli pospać. Nie było materaców ani poduszek. Więźniom niemal nie pozwalano spać" – czytamy.
Gdy pod koniec marca zatrzymana została grupa rodaków ze Związku Polaków na Białorusi, relacjonował:
Czego mogą doświadczać Polacy
Przypomnijmy, Polacy są oskarżeni o "rehabilitację nazizmu” i "podżeganie do konfliktów narodowych", za co grozi im od 5 do 12 lat pozbawienia wolności. Do areszty trafili pod koniec marca, teraz mają przebywać w więzieniu w Żodzino.
– Bardzo uciążliwa jest procedura przeniesień miedzy aresztami. Do Żodzina jest kilkadziesiąt kilometrów. Zamiast wysłać więźniów więźniarką, to więźniowie najpierw pakowani są do celi przejściowej, siedzą tam kilka godzin. Potem przerzucani są na dworzec, gdzie też czekają. Potem wiezieni są całą noc pociągiem z zakratowanymi przedziałami. Potem trafiają do celi przejściowej w więzieniu i dopiero do celi właściwej. Podróż, która trwałaby dwie godziny, trwa całą noc, kiedy oni nie śpią i są przerzucani non stop. Jest bardzo dużo metod, by uprzykrzyć więźniom życie – opowiada Kuba Biernat.
Czego mogła lub może doświadczać Andżelika Borys i inni Polacy? – Przepełnienia celi. Ludzie w aresztach leżą też na ziemi, na materacach. Mogła doświadczyć też tego, że do celi mogą być wsadzani ludzie, którzy współpracują z administracją więzienną i mogą urządzać różnego rodzaju prowokacje przeciwko więźniom, co się regularnie zdarza. Te osoby mogą wszczynać konflikty z więźniami, a potem karane są osoby, które ich nie wywołały. Czasami do celi wprowadza się osoby chore albo bezdomne, które mają problem z higieną, co też jest męczące dla więźniów. Do tego ciągłe przeszukania, wspólna toaleta – wymienia.
Dodaje jeszcze bardzo ogólnie: – Z tego co wiem, dopiero w ostatnich latach w więzieniach zaczęto instalować kamery. Położenie się na pryczy jest niedopuszczalne w areszcie. Zdaje się, tylko po godz. 22. można się położyć, do tego czasu można siedzieć lub chodzić po celi. Jeśli aresztowany się położy, zostanie za to ukarany. Karą jest karcer, czyli przeniesienie do celi bez światła, w której więzień traci dostęp do listów, przesyłek, książek.
Co wiadomo o więzieniu Żodzino
Więzienie Żodzino ma być znane z rygoru. "Nie mam właściwie żadnych wiadomości od niego. Z listów dało się wyczytać, że warunki są trudne. Nie przekazywali mu kodeksów, które są konieczne, by przygotować się do obrony w sądzie. Nie pozwalali mu wysłać do syna listu po polsku (a z synem Andrzej rozmawiał tylko po polsku). Śledczy odmawiał mi prawa do widzenia" – napisała żona Andrzeja Poczobuta, który też trafił tu do aresztu. Treść wiadomości Oksany Poczobut zacytowała "Gazeta Wyborcza".
Między innymi o więzieniu w Żodzinie wspomniał w marcu w rozmowie z Michałem Potockim z "Dziennika Gazety Prawnej" Ihar Iljasz, także dziennikarz Biełsatu, ale przede wszystkim mąż i kolega z redakcji Kaciaryny Andrejewej, która odsiaduje wyrok dwóch lat łagru. Już po wywiadzie ona również tam została przewieziona.
"Najgorzej było w innym mińskim areszcie przy Akrescina. Kacia początkowo siedziała w celi, gdzie na 11 osób przypadały tylko cztery miejsca do spania. Nie wydawali pościeli, brakowało wody do picia, posiłki były tragiczne, strażnicy traktowali ich grubiańsko. Ciut lepiej było w więzieniu w Żodzinie, choć tam też panują dość ostre warunki. W Waładarce jest w porządku, choć trzeba pamiętać, że punktem odniesienia są białoruskie, a nie europejskie więzienia" – opowiadał Ihar Iliasz.
Relacje aresztowanych mówią najwięcej. Fotoreporter Witold Dobrowolski trafił do aresztu latem ubiegłego roku.
"Byłem przetrzymywany najpierw na posterunku milicji lub MSW, gdzie mnie i setki innych osób poddano co najmniej 15-godzinnym torturom w sali gimnastycznej. Bicie pięściami, pałkami skutych więźniów leżących na brzuchu, nie mogących się w żaden sposób bronić... bito pod różnymi pretekstami. To ciągnęło się bez końca od wieczora do popołudnia następnego dnia" – opowiadał. Jego relację przytacza Press.pl.
Praca w koloniach karnych
Areszt to pierwsze ogniwo. Ostatnim na Białorusi jest kolonia karna. I tu można napisać osobną, długą historię.
– To są obozy pracy, w których więzień ma obowiązek pracować. Odmowa pracy jest złośliwym naruszeniem regulaminu, za co trafia się do karceru. Na Białorusi został zbudowany cały system więzień i przedsiębiorstw, które są zgromadzone wokół więzienia. One produkują setki towarów, które są też eksportowane. Jak wejdzie się na stronę Departament Wykonywania Kar MSW to jest to tak naprawdę wielki katalog produkowanych produktów. Więźniowie często wykonują też pracę, której nikt inny by nie wykonywał, np. rozbiórka złomu ze strefy czarnobylskiej, rozbiórka akumulatorów, odzyskiwanie gumy na ciepło z opon – opowiada dziennikarz.
Mówi, że państwo zabiera więźniom większość wypracowanych środków na utrzymanie, miesięcznie dostają po kilka rubli: – To jest jakby wielkie, dochodowe, przedsiębiorstwo, wokół niego są mniejsze, prywatne, które też korzystają z niewolniczej pracy więźniów.
Kilka dni temu o białoruskim systemie karnym rozmawiał z wieloletnim więźniem politycznym, obrońcą praw więźniów
"We wszystkich koloniach bez wyjątku znajdują się tzw. promzony – czyli strefy przemysłowe i 100 proc. więźniów musi w nich pracować. (...) Średnia miesięczna pensja dla osadzonego wynosi ekwiwalent jednej paczki papierosów I to jest jedną z przyczyn, dla których liczba więźniów z roku na rok rośnie. Jest to wygodne dla państwa również dlatego, że okres pracy w kolonii karnej nie wlicza się do stażu emerytalnego" – opowiadał Michaił Żamczużny.
Wcześniej nasz rozmówca opisywał, że białoruskie sądy coraz częściej skazują podczas procesów politycznych na wielomiesięczne, a nawet kilkuletnie wyroki tzw. "chemii”.
"O ile w większości przypadków białoruskie sądy starają się jak najszybciej skazywać szeregowych uczestników protestów, jest grupa, która przebywa w aresztach śledczych nawet od maja ubiegłego roku. Niektórzy przetrzymywani miesiącami "polityczni" dokonują samookaleczeń i rozpoczynają głodówki, nie mogąc znieść panujących tam warunków czy niepewności swojego losu". Czytaj więcej
Wiktor Dobrowolski
Press.pl
"Po tym wywieziono nas do więzienia około 40 km od Mińska, gdzie już nie bito, a były posiłki regularne i dostęp do wody i toalety. Oczywiście cele przepełnione. Moja z sześcioma miejscami do spania mieściła 24 osoby”. Czytaj więcej
Jakub Biernat, Biełsat
"W przypadku „chemii ze skierowaniem” – skazany wysyłany jest do odległej miejscowości, gdzie trafia do „półzamkniętego” hotelu robotniczego, osiedla baraków czy koszarów przerobionych na zakład poprawczy. Musi tam znaleźć sobie pracę, utrzymać się i opłacić mieszkanie. I przez cały czas podlega kontroli milicji. "Chemia domowa” odbywa się w miejscu zamieszkania – skazany po skończeniu swojej pracy ma określony czas na dotarcie do domu. W przypadku kilku spóźnień sąd zmienia karę na zwykłe więzienie lub kolonię karną". Czytaj więcej