Galaretki, bezy, strucle ze śliwkami. Gdzie się podziały sezonowe słodkości, domowe ciasta i oryginalne desery? Na pewno nie ma ich w restauracjach, gdzie od kilku lat pokutują te same zestawy: torcik tiramisu, panna cotta albo szarlotka z lodami. O deserowej biedzie, słabej obsłudze i innych nagminnych problemach polskich restauracji rozmawiamy z Asią Mróz, autorką bloga kulinarnego Froblog.
Olga Święcicka: Polska scena gastronomiczna szybko się zmienia. Z roku na rok powstaje coraz więcej miejsc smacznych, oryginalnych i godnych polecenia. Wciąż jednak restauratorom zdarza się popełniać błędy. Kilka z nich wytknęłaś ostatnio na swoim blogu. Mnie szczególnie zainteresował wątek deserów. Co z nimi?
Asia Mróz, autorka Frobloga: Są nudne. Prawie wszędzie w Warszawie dostaniemy to samo. Tiramisu, creme brulee, panna cotta, czekoladowy fondant, czasem szarlotka z lodami, albo sernik. Szczerze mam już dość tego zestawu, który od kilku lat serwują mi polskie restauracje. Chodzę do knajpy kilka razy w tygodniu i chętnie spróbowałabym czegoś innego.
Przyczyn jest na pewno kilka. Często kiedy pytam restauratorów dlaczego wybór słodkości jest taki mały, to odpowiadają mi, że na ciastka chodzi się do cukierni. Właściciele knajp wychodzą z założenia, że nie ma co się z nimi ścigać. To jednak mylne założenie. Dla mnie udana kolacja kończy się deserem, niestety w polskich restauracjach często muszę z niego zrezygnować.
Może jednak wina leży po stronie klientów, gdyby byli bardziej wymagający, to i menu byłoby inne.
Trudno ocenić to tak jednoznacznie. Problem leży po dwóch stronach. Z jednej są restauratorzy, którzy deserów nie traktują poważnie, a jeśli nawet coś serwują to zwykle bez znajomości rynku. W efekcie w co drugiej knajpie, kelner z nabożną miną proponuje nam wyjątkowy suflet czekoladowy, który praktycznie niczym nie różni się od tego, który można dostać tuż za rogiem. Z drugiej jednak mamy mało wymagającego klienta, który najchętniej zamawia to, co zna.
I to co jawi mu się jako ekskluzywne. Creme brulee w domu sobie przecież nie zrobi..
To prawda. Na deser lubimy zjeść coś mało kontrowersyjnego, ale brzmiącego luksusowo. Inna sprawa to kwestia przyzwyczajeń. Rzadko kiedy klienci przychodzą do restauracji na sam deser. Zwykle ograniczają się do dania głównego i przystawek.
Bo też kiedy kelner kolejny raz próbuje mi wcisnąć na koniec torcik tiramisu, to jeść zwyczajnie się odechciewa.
Kelnerzy to druga rzecz do zmienienia. Obsługa w wielu polskich restauracjach wciąż jest na mocno średnim poziomie.
To prawda. Sama byłam kiedyś kelnerką i wiem, że nie jest to łatwy zawód. Popełniałam mnóstwo gaf.
No właśnie. To wszystko wina restauratorów, którzy nie szkolą swoich pracowników. Kiedy przychodzę do knajpy i słyszę po raz setny „to mój pierwszy dzień w pracy”, to nóż mi się otwiera w kieszeni. Kelnerzy używają tego słowa wytrychu jako wymówki.
Często jednak to prawda. Skoro nikt im nie tłumaczy, nie daje spróbować, to skąd mają wiedzieć.
Nikt nie mówił, że kelner to zawód dla każdego. Z własnego doświadczenia wiem, że nie jest on łatwy, ale też nie niemożliwy do ogarnięcia. Prawda jest jednak taka, że w Polsce kelner to zawód dla studenta. W tym fachu nie ma od kogo się uczyć, brakuje mistrzów. Choć zarobki w branży gastronomicznej są dobre, to prestiż jest niski.
Mamy więc nudne desery, kiepską obsługę i mało wnikliwych restauratorów. Co jeszcze trzeba zmienić?
Strony internetowe! Zauważyłam ostatnio tendencję do rezygnacji ze strony internetowej i całkowite przekierowanie komunikacji na facebookowy fan page. To dość irytująca moda. W końcu strona służy czemuś innemu niż facebook, który został stworzony do animowania społeczności, a nie informowania. Nie każdy posiada osobisty profil na Facebooku. Poza tym znalezienie na fan page'u szczegółowego menu często wymaga wysiłku.