Po kompromitacji z odwołaniem wtorkowego meczu z Anglią trwa szukanie winnych. Gromy sypią się na głowę szefa Narodowego Centrum Sportu, które zarządza Stadionem Narodowym. Robert Wojtaś tłumaczył w "Gościu Radia Zet", że dach otwarto na życzenie drużyn. Poza tym nikt nie spodziewał się tak dużych opadów.
– Obiekt jest przygotowany tak, jak życzy sobie tego organizator – tłumaczył Robert Wojtaś, szef Narodowego Centrum Sportu, które zarządza Stadionem Narodowym. – W poniedziałek do 12 dach był zamknięty. Mieliśmy prognozy przewidujące, że będą opady i zapytaliśmy PZPN, czy chcą na pewno otwarcia dachu – relacjonował.
Szef NCS mówił, że między jego pracownikiem, a przedstawicielem PZPN cały czas był kontakt. – Organizujemy razem już ósmy mecz – przypominał, przekonując, że nie ma potrzeby, by wszystko odbywało się pisemnie. – W sytuacjach nagłych kontakt odbywa się przez radiotelefony lub telefony komórkowe – opisywał Robert Wojtaś.
– Prognozy nie zapowiadały nawałnicy – mówił Wojtaś. Zapewniał, że konsultowano z się z drużynami. – Odpowiedź była taka, że obie drużyny chcą grać przy otwartym dachu. Usłyszeliśmy, że po konsultacji z kierownikiem drużyny dach ma być otwarty – relacjonował szef NCS. Zapewniał, że podczas komisyjnego odbioru boiska zastrzeżeń nie zgłaszał ani przedstawiciel FIFA, ani przedstawiciele drużyn.
Monika Olejnik dopytywała, czy Wojtaś poinformował delegata technicznego, że podczas opadów deszczu zamknięcie dachu jest niemożliwe. – Nie muszę mówić tego bezpośrednio przedstawicielowi FIFA – zapewniał szef Stadionu Narodowego. – Procedura i praktyka jest taka: mówimy o tym, że może padać deszcz, odpowiedź jest taka, że nikomu nie przeszkadza, żeby grać w deszczu. Nikt się nie spodziewał, że będzie padało tak mocno i tak długo – dodał.
Jego zdaniem PZPN nie ma podstaw, by żądać odszkodowania od ministerstwa sportu. – Gdybym była premierem, to bym pana zwolniła. Dziękuję. Do widzenia! – zakończyła rozmowę Olejnik.