Zwrotu tych skarbów Pawłowicz domaga się od Szwedów. Oto, co utraciliśmy podczas potopu
Alicja Cembrowska
21 czerwca 2021, 21:14·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 21 czerwca 2021, 21:14
Brali wszystko, na co mieli ochotę. Najpewniej często bez świadomości, jak cenne kulturowo są przedmioty wrzucane na statki. Kielichy, szaty, miecze, rękopisy, książki, obrazy. Ale też posadzki, kolumny, zdobienia, parapety, framugi. W proch obracali całe miasta, nie wahali się, by z trumien wyrywać srebrne gwoździe, zeskrobywać złoto z listew. Potop szwedzki był nieporównywalnie bardziej niszczący dla polskiej kultury niż grabieże sowieckie i nazistowskie w czasie II wojny światowej.
Reklama.
Potop szwedzki miał ogromny wpływ na fatalną kondycję Rzeczypospolitej Polskiej w XVII wieku. – Skala grabieży sowieckiej i nazistowskiej w trakcie II wojny światowej była nieporównywalnie mniejsza niż "dokonania" Szwedów – mówił w 2018 roku dr hab. Hubert Kowalski z Instytutu Archeologii UW.
W szwedzkich muzeach i bibliotekach, a także kościołach znajdują się książki, posadzki, archiwa, dokumenty.
Największa kradzież w historii?
Badacze nie potrafią dokładnie ocenić, jaka jest skala grabieży z XVII wieku. Nie istnieją dokumenty czy katalogi, na podstawie których historycy mogliby zweryfikować, co i w jakich ilościach zostało wywiezione. Tym bardziej że wiele łupów mogło trafić do prywatnych kolekcji lub zagubić się w podróży.
Wiemy natomiast, że Rzeczypospolita po szwedzkich najazdach w latach 1655–1660 i jednoczesnym konflikcie na wschodniej granicy, była skrajnie osłabiona i do dziś nie odzyskała tego, co zostało z niej wywiezione ponad 350 lat temu.
Reguła "wojna żywi się sama" została przez Szwedów w XVII wieku doprowadzona niemal do perfekcji, co nasz kraj odczuł bardzo boleśnie. Ówczesne zasady wojenne dopuszczały rabunek z podbijanych ziem, jednak Skandynawowie wynieśli ją na całkiem inny poziom – najpierw podczas wojny trzydziestoletniej na terenie Rzeszy, a później Rzeczypospolitej.
"Zjawisko zorganizowanego rabunku przybrało wówczas nieznaną wcześniej skalę. Kradzież i wywożenie archiwaliów oraz zbiorów bibliotecznych, galerii obrazów i innych obiektów mających jakąkolwiek wartość artystyczną było na porządku dziennym. Prowadząc wojny napastnicze na obcym terytorium, z dala od własnego kraju, Szwedzi systematycznie niszczyli obiekty architektoniczne na obszarze, z którego musieli się wycofać. Nie miała w tym przypadku znaczenia wartość artystyczna czy zabytkowa budowli" – czytamy w artykule serwisu popularnonaukowego hrabiatytus.pl.
Chodziło o zniszczenie dorobku, całkowite wykończenie nieprzyjaciela. Dlatego na statki pakowano wszystko, co się dało wyrwać, urwać, odłączyć. Zabierano wszystko, co mogło okazać się wartościowe lub co dało przerobić się na broń. Emiliana Konopka, historyczka sztuki i skandynawistka w rozmowie z autorką bloga "Pofikasz" mówi, że podczas najazdów zniszczono w Warszawie 60 proc. budynków, a w całym kraju ucierpiało ponad 180 miast i wsi.
Marcin patrzy pod nogi i staje jak wryty. Z trudem łapie oddech. Klęka. Gładzi ręką lśniący kawałek czarnego kamienia i mierzy go palcami. Zagląda do sąsiedniego pomieszczenia – tam na podłodze są już tylko zwykłe drewniane deski. Wszyscy wpatrują się w niego zdziwieni, najbardziej dyrektor Bengt Kylsberg.
– Dlaczego w sąsiedniej sali jest inna podłoga? – pyta go Marcin.
– Inna?
– Tu marmury, a tam deski. Zabrakło kamienia?
– A wie pan co, jeszcze nikt nigdy nie zadał takiego pytania. Chyba nie znamy odpowiedzi. Pan wie? – na twarzy Bengta Kylsberga rysuje się zaciekawienie.
– Wiem!
– To dlaczego?
– Bo ja go mam!
Skąd ta pewność? Ano stąd, że chociaż źródła historyczne z tego okresu są skąpe, to historycy natrafili na trop, że przeciążone szwedzkie statki uginały się od zagarniętych skarbów i tonęły. Jeszcze na Wiśle, nieraz tuż po załadunku. Szły na dno, nim odbiły od brzegów. Innym razem wpadały na skały. A Jamkowski i Kowalski poszli tym tropem. I sprawdzili, co też skrywa dno największej polskiej rzeki…
Poszukiwanie skarbów w Wiśle
W czerwcu 2018 r. na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego odbyła się konferencja naukowa pt. "Polskie dziedzictwo kulturowe w Szwecji. Rzeczy i historia". Oficjalnie rozpoczęto projekt poświęcony polonikom. Celem było skatalogowanie przedmiotów, które powstały w Rzeczypospolitej Obojga Narodów lub dotyczą polskiej kultury, a znajdują się na terenie Szwecji.
Jednak wcześniej, w 2008 roku, postanowiono zweryfikować doniesienia z 1906 roku (piaskarze wydobyli z Wisły na odcinku warszawskim fragment fontanny) i treść listów burmistrza Warszawy do króla Jana Kazimierza. Informował on w nich o statkach, które nie wytrzymały ciężaru fragmentów barokowej rezydencji Villa Regia i zatonęły w rzece. Król nakazał wyłowić, co się da. Nie odnaleziono jednak dowodów, jakie działania podjął burmistrz. Nie dało się na podstawie źródeł ustalić, czy elementy pałacu wyłowiono, czy może nadal zalegają pod wodą...
Rozpoczęto prace. Badacze pod przewodnictwem dr hab. Huberta Kowalskiego zanurkowali w rzece i finalnie wyłowili ponad 20 ton marmurów. Wśród nich były fragmenty wspomnianej wcześniej posadzki, na którą mężczyźni trafili podczas wyprawy do Szwecji.
Efektem podróży na północ i zbadania rzecznego dna jest książka "Uratowane z Potopu", w której Kowalski i Jamkowski próbują ustalić, co się dzieje z wywiezionymi w XVII wieku przedmiotami.
Na mocy pokoju oliwskiego z 1660 roku Szwedzi mieli zwrócić zrabowane dzieła sztuki. Nigdy do tego nie doszło, ba, jeszcze po potopie wywożono z naszego kraju kolejne łupy. A traktat, pod którym widnieje podpis szwedzkiego kanclerza Bengta Oxenstierny, wciąż obowiązuje. Zgodnie z ustaleniami zwrot polskich książek (chodzi m.in. o Bibliotekę Królewską) i archiwa miał nastąpić w ciągu trzech miesięcy od ratyfikacji.
Tymczasem minęło 361 lat. Warto wspomnieć, że po 319 latach, w 1974 roku ówczesny premier Olof Palme przekazał Polsce "Rolkę sztokholmską" (przedstawia wjazd orszaku ślubnego Konstancji Austriaczki i Zygmunta III do Krakowa), która jest jednym z nielicznych poloników, ponownie znajdujących się w zbiorach Zamku Królewskiego w Warszawie.
A międzynarodowe roszczenia o zwrot zgrabionych dóbr kultury nie ulegają przedawnieniu. Problem jest inny: nie ma trybunału, który mógłby wydać wyrok nakazujący wykonanie traktatu oliwskiego.
Temat co jakiś czas poruszany jest w przestrzeni publicznej i nadal nie wiadomo, czy wywiezione łupy wrócą kiedyś do Polski. Co jednak istotne – należy podkreślić, że są one dobrze chronione i poddawane konserwacji w Szwecji. Autorzy "Uratowanych z Potopu" przywołują rozmowę z pastorem, w którego kościele znajduje się polska ambona, ołtarz i chrzcielnica. Na pytanie, jak się z tym czuje, odpowiada, że widać, że to jest polskie, ale dla niego jest to część wspólnego europejskiego dziedzictwa. A on czuje się ich strażnikiem.