Totalnie dziki wschód. "Magnezja" to spaghetti western po polsku, o dziwo całkiem zjadliwy
Alicja Cembrowska
25 czerwca 2021, 06:51·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 25 czerwca 2021, 06:51
Film na pograniczu – takimi słowami mogłabym najkrócej podsumować "Magnezję". Film, który może się podobać, by za chwilę wywołać niesmak, poczucie żenady i dyskomfortu. Dziwny. Fajny, ale nie do końca. Słaby, ale też mający w sobie coś intrygującego.
Reklama.
"Magnezja" to nowy film reżysera "Belfra" i "Disco Polo", Macieja Bochniaka.
Reżyser bawi się formą, nawiązuje do konwencji westernu, spaghetti westernu i stylistyki Quentina Tarantino.
W filmie są świetne kostiumy i scenografia, fabuła bywa jednak chaotyczna, a tempo nierówne.
Coś innego, coś nowego
Największy plus "Magnezji" w reżyserii Macieja Bochniaka? Świeżość. Coś innego. Odejście od utartych formatów w polskim kinie, niezdrowo krążących pomiędzy tandetnymi komediami (ponoć romantycznymi) a przeintelektualizowanymi esejami. To po prostu (teoretycznie) kino rozrywki, które czaruje kostiumami, scenografią i muzyką.
O, tylko tutaj pojawia się pierwszy problem. Bo "Magnezja" to zabawa konwencją, sięganie po groteskę, "spektakl dziwności", festiwal atrakcji; to film, który ma nas zadziwić, zaintrygować. Twórcy grubą krechą podkreślają, co tym razem powinno przykuć nasz wzrok, ale... Jednocześnie nie rezygnują z wielowątkowej, rozbudowanej, ale i chaotycznej fabuły, w której można się chwilami pogubić.
Tempo filmu jest nierówne, chwilami wieje nudą, akcja nienaturalnie do rytmu historii spowalnia, a nadążenie za wątkami wymaga skupienia.
Odpowiedzialni za scenariusz Maciej Bochniak i Mateusz Kościukiewicz przenoszą akcję na prowincjonalny wschód Polski, "gdzieś między dwiema wojnami". Klimatem nawiązują do spaghetti westernu, a stąd już tylko krok do Quentina Tarantino. Co również ciekawe, nie ma tutaj podziału na dobrych i złych – oba ścierające się gangi, ten dowodzony przez Różę Lewenfisz (Maja Ostaszewska) i ten Lwa Alińczuka (Andrzej Chyra), to zbiór jednostek, dla których ważny jest cel. A celem są pieniądze. By je zdobyć, bez wahania łapią za pistolet czy nóż.
Przekrój osobowości
Źródłem zysku jest natomiast handel narkotykami. I teoretycznie ten wątek fabularny jest "głównym". Szybko jednak okazuje się, że celem twórców jest coś zgoła innego. Oni nie chcą opowiadać nam historii z konkretnej perspektywy, a pokazać przekrój osobowości, lokalny koloryt.
I tak co rusz na pierwszy plan, ale tylko na chwilę, wysuwa się inna postać i dodaje swoje trzy grosze. Oczami zrośniętych bokami braci syjamskich (Mateusz Kościukiewicz i Dawid Ogrodnik) przyglądamy się dyskryminującej społeczności, która właściwie tylko czeka na polecenie "bij dziwaków"; życie Erwina (Bartosz Bielenia) toczy się wokół narkotyków i romansu ze Zbroją (Borys Szyc); Stanisława Kochaj (Agata Kulesza) pojawia się nagle, by wyjaśnić okoliczności wypadku samochodowego.
Dzieje się dużo, ale jednak wolno. W niektórych scenach napięcie całkowicie siada, ujęcia się ciągną i tej dynamiki mi zabrakło, bo "Magnezja" mogła być naprawdę dobra. Niestety kolejnym minusem jest fatalny dźwięk. Nie umiem określić, czy to wina kina, w którym byłam, czy samego filmu, jednak w kwestie aktorów musiałam się wsłuchiwać, a tam, gdzie oczekiwałam, że muzyka wyrwie mnie z fotela (strzelanina, akcja), zaczynałam się poważnie martwić, że może to ja mam problem ze słuchem.
Zabawa, zabawa
Kolejną kwestią jest dyskusyjny humor. Niby czarny. W rzeczywistości często obleśny (zoofilia), prymitywny, wywołujący dyskomfort. Z drugiej strony również można go podciągnąć pod konwencję. To jednak miał być film, który "wybija", bo niby jest żartobliwą, wymyśloną wariacją, ale jednak nawet poprzez postaci nawiązuje do problemów, które przecież pojawiały się kiedyś i pojawiają się teraz.
Róża jako kobieta, która nagle przejmuje władzę, musi odnaleźć się w męskim świecie. Bliźniacy Albert i Albin próbują wyszarpać przestrzeń dla swojej odmienności. Jest też Zbroja grana przez Borysa Szyca. W tym przypadku padają zarzuty o głupkowaty żart o "facecie przebranym za babę". Mam jednak wrażenie, że nie o to chodziło.
Owszem, siostra Róży, wyróżnia się wyglądem, jednak w świecie filmowym nie jest traktowana jak przebieraniec. Wzbudza respekt, a nawet strach, bo jest impulsywna, agresywna i stanowcza. Jej aparycja jest subtelnie komentowana jako "odbiegająca od kobiecej normy" (może to po prostu przełamanie kanonu?), jednak pokazywana jest również jako czuła ciocia i spragniona miłości kochanka.
Pomimo kilku ogólnych informacji o miejscu i czasie akcji, cały czas jednak wiemy, że filmowe wydarzenia i postaci są wytworem wyobraźni. Dało to twórcom duże pole do popisu, mogli podążać za fantazją i kreatywnie ingerować w wygląd aktorów.
"Magnezja" to ciekawy eksperyment. Na pewno dobrze się na ten film patrzy – za sprawą świetnych zdjęć, kolorowych kadrów, kostiumów, oryginalnych stylizacji i charakteryzacji (Chyrę trudno poznać, a Ostaszewska przypomina Meridę Waleczną po prostowaniu włosów). Fabularnie kilka razy twórcom powinęła się noga, jednak nadal jest to zjadliwa propozycja na absolutnie niezobowiązujący sens w leniwe i upalne popołudnie.