
Tak dobrego filmu o młodzieży jeszcze nie było. Biegnijcie do kina na "Ostatni komers"
Chociaż rodzima kinematografia często stara się udowodnić, że nie da się nakręcić dobrego dramatu, który nie wpędzałby widzów w depresję, "Ostatni komers" pokazuje, że inny sposób prowadzenia narracji w tego typu kinie wcale nie czyni go gorszym, a wręcz przeciwnie – jest przyjemnym powiewem świeżości.

Reklama.
Przebojowa Monika (Sandra Drzymalska) kręci z Kubą (Michał Sitnicki), starszym łysym pakerem, który wyraźnie wyróżnia się na tle chuderlawych kolegów dziewczyny. Chłopak jest przyjacielem jej brata Tomka (Mikołaj Matczak), coraz bardziej upodabniającego się do swojego kumpla. Oliwia (Nel Kaczmarek) marzy o starszych chłopakach, ale uwagę zwraca na nią tylko Chomik (Jakub Wróblewski), z którym wpadną w tarapaty z powodu swoich amorów.
Twórcy zdecydowali się także porzucić tanie moralizatorstwo na rzecz przyglądania się swoim bohaterom nieoceniającym okiem. Uciekli dzięki temu dwóm najpopularniejszym tendencjom w kinie o dorastaniu: surowemu osądzaniu oraz romantyzowaniu pewnych problemów czy zachowań.
Ten pierwszy sposób opowiadania o młodzieży przypomina często szkolną rozprawkę, jest stosunkowo niegroźny, chociaż artystycznie już raczej wyczerpał swój potencjał. Większy problem widzę natomiast z drugim.
Pamiętam, jak popularny w moich nastoletnich czasach brytyjski serial "Kumple" (ang. "Skins") teoretycznie miał zniechęcać do podejmowania ryzykownych zachowań, a tymczasem zachęcał, czego dowodem był chociażby organizowany nawet w większych miastach Polski cykl imprez pt. "Party like Skins". Twórcy filmów o nastolatkach powinni mieć więc zawsze świadomość, że stąpają po grząskim gruncie.
W "Ostatnim komersie" pojawia się wiele znanych twarzy. W jednej z głównych ról zobaczymy m.in. Sandrę Drzymalską, która już pokazała w hicie Netflixa "Sexify", na co ją stać. Jej rola w filmie Nickela jest podobna, i co ciekawe – w obu produkcjach jej postać ma na imię Monika. W serialu giganta streamingu jej bohaterka jest już jednak dość świadomą swojej seksualności kobietą, podczas gdy w "Ostatnim komersie" jest w tej sferze jeszcze nieśmiałym podlotkiem.
Gwiazda może być jednak tylko jedna i jest nią Michał Sitnicki w roli Kuby. Z jego castingiem wiąże się interesująca historia – reżyser filmu podobno wypatrzył go na Instagramie. Sitnicki jest więc naturszczykiem, który mimo tego (a może właśnie z tego powodu?) wypadł rewelacyjnie w roli łysego "Seby" z osiedla, a sceny jego tańca do agresywnego techno, oświetlone stroboskopowymi światłami, nie pozwalają oderwać od niego wzroku.
Reżyser "Ostatniego komersu" zrezygnował jednak z pełnego wyższości litowania się i pokazał rzeczywistość swoich bohaterów z przyrodniczą niemal neutralnością oraz unikał przedstawiania środowiska biedniejszych uczniów jako skrajnie patologicznego.
Film tym samym wzbudził moje skojarzenia z fantastycznym "Florida Project" Seana Bakera, który portretując amerykańską biedotę, wypunktował jej problemy, ale nie utożsamił doświadczenia biedy z wypraniem z jakiejkolwiek radości życia.
Gdy w końcu nadchodzi tytułowy komers, idealnie podsumowuje cały zamysł filmu Nickela. Podczas seansu podskórnie spodziewamy się, że szkolna impreza będzie przełomowym wydarzeniem tak samo dla nastolatków, jak i dla fabuły. I co? Nic. Zabawa jak zwykle okazała się gorsza, niż się wszyscy spodziewali, a niektórym nawet nie udało się na nią dotrzeć. Zupełnie jak w życiu.
Dawno nie widziałam tak udanego współczesnego polskiego dramatu, pokazującego w naturalnym świetle zarówno blaski, jak i cienie życia. "Ostatni komers" to doskonały debiut i świetny film młodzieżowy dla nastolatków i dorosłych – takiego powiewu świeżości polskie kino obyczajowe potrzebowało. Zapisuję sobie w pamięci nazwisko Dawida Nickela i Wam radzę to samo – coś czuję, że ten reżyser jeszcze niejedno nam pokaże.
Czytaj także:Reklama.