Prawdziwe kampery zawsze kojarzyły mi się z busami albo przeróbkami dużych vanów. Aż tu nagle do testów wpadł mi Volkswagen Caddy California, który wygląda jak zwykły dostawczak, a można w nim całkiem wygodnie zamieszkać. Jest niewielki, ma swoje ograniczenia, ale dzięki niemu swój krótki urlop zamieniłem w świetną zabawę.
Nigdy nie byłem entuzjastą podróżowania kamperem. Żyłem z przekonaniem, że to długa lista obowiązków, przez które wyjazd zamienia się w kombinowanie. Dlatego często wolałem przejechać kilkaset kilometrów do wybranego punktu, by zjeść kolację w fajnej knajpie, spędzić noc w normalnym łóżku i następnego dnia ruszyć dalej.
Wychodzę jednak z założenia, by próbować na własnej skórze i dopiero bawić się w ocenianie. A że moi koledzy z naTemat większe kampery już testowali, mój apetyt rósł w miarę… patrzenia.
Kiedy kilka tygodni temu zapisałem sobie, że w połowie czerwca odbieram Volkswagena Caddy California, nie za bardzo wiedziałem, czego się spodziewać. To nie jest kamper, jakie znacie z amerykańskich filmów. Nie jest też domem na kołach, które latem można zobaczyć przy polskich jeziorach. Wyróżnia się za to minimalizmem i może być strzałem w dziesiątkę – szczególnie w czasach, kiedy pandemia znienacka paraliżuje turystykę.
Caddy California to już trzeci obok Californii 6.1 i Grand Californii kamper w ofercie Volkswagena. I co ciekawe, w całości jest produkowany w Polsce. Na pierwszy rzut oka w ogóle nie przypomina kampera, tylko normalne auto dostawczo-osobowe. Jedynie napisy "California" na nadwoziu dają do myślenia, że to coś zupełnie nowego. Moja testowa wersja była jeszcze w typowo wakacyjnym kolorze, który idealnie pasuje do takiej… kamperowej konfiguracji.
Kiedy zapakowałem się do Caddy California na tygodniowy wypad na Mazury, nie miałem żadnych oczekiwań. Chciałem po prostu sprawdzić, czy w tym stosunkowo małym aucie da się zamieszkać i poczuć chociaż odrobinę, jak to jest z tym życiem w kamperze. Pierwsze wrażenie? Caddy California ma naprawdę dużo miejsca w środku. W zwykłym ustawieniu mamy rozłożoną tylną kanapę dla trzech osób, a za nią złożone łóżko, przestrzeń bagażową i schowane pozostałe dodatki, o których więcej napiszę za chwilę.
Zabrzmi to banalnie, ale od razu poczułem, że Caddy California mógłbym przejechać nawet nie setki, a tysiące kilometrów. Mnóstwo miejsca nad głową, wygodne fotele i przyjemna w obsłudze deska rozdzielcza – to wszystko składa się na bardzo komfortowe warunki jazdy. Pasażerowie też nie mogą narzekać, bo nikt nie będzie jechał z podkulonymi nogami.
Kierowcy, którzy już zdążyli się przyzwyczaić do nowych Volkswagenów, za kierownicą Caddy California poczują się znajomo. Opcjonalny cyfrowy kokpit jest intuicyjny i czytelny – podobnie jak cały system multimedialny. A bezprzewodowe łączenie poprzez Apple CarPlay znacznie ułatwiało życie w trasie. Poza tym, na pokładzie znalazły się cztery gniazda USB-C, z czego dwa mają do dyspozycji pasażerowie z tyłu. Niestety, zabrakło chociaż jednego z tym "starym" wejściem.
Skoro już zacząłem się czepiać, to muszę wspomnieć o jakości poszczególnych elementów. W Caddy California spodziewałem się trochę mniej plastików, przynajmniej w przedniej części pojazdu. Nawet nie chodzi mi o to, że materiały mogłyby być przyjemniejsze w dotyku, ale ten twardy plastik szybko okaże się po prostu nietrwały. A przecież mówimy o aucie, które musi wytrzymać trudy użytkowania w kempingowej rzeczywistości.
Jak jeździ Caddy California?
Na szczęście samo prowadzenie Volkswagena okazało się przyjemnością. Dwulitrowy diesel o mocy 122 KM sprawdził się idealnie pod względem dynamiki, ale przede wszystkim oszczędności. Przejechałem ponad 1000 km, a średni wskaźnik spalania w czasie moich wojaży wyniósł 5,5 litra. To wszystko przy spokojnej jeździe w bardzo różnych warunkach. Co ciekawe, na jednym odcinku ekspresówki zszedłem nawet poniżej 5 litrów, co uważam już za nie lada wyczyn.
Caddy California to typowy długodystansowiec, który dzięki systemom bezpieczeństwa bardzo wyręcza kierowcę w czasie podróży. Szkoda tylko, że te gadżety są trochę nadaktywne, bo samochód ostrzegał mnie i wydawał dramatyczne dźwięki w sytuacjach, kiedy nie miał ku temu żadnego powodu. No i pouczał mnie, bym przejął kierowanie, kiedy moje obie dłonie były… na kierownicy. Tu parę rzeczy jest ewidentnie do poprawki, ale na szczęście można nad nimi zapanować, bo nie każdy musi jeździć z aktywnymi funkcjami wspomagania.
Na wielki plus oceniłem zwrotność i dynamikę małego kampera. Caddy California prowadzi się jak kombi, nawet trudno odczuć, że to trochę większe auto niż zwykła osobówka. Przy autostradowej prędkości w środku było jeszcze znośnie cicho, z kolei na polnych drogach, kiedy toczyłem się powoli po nierównościach, zawieszenie spisało się bez zarzutu. Najbardziej byłem zaskoczony łatwością jazdy na parkingach, bo nawet w ciasnych miejscach Volkswagenem dało się manewrować bez kombinowania.
Kemping z Caddy California
W przypadku kampera, samo przemieszczanie się to tylko połowa sukcesu. Musi być wygodnie i najlepiej ekonomicznie, ale kiedy już dotrzecie do swojego wymarzonego miejsca, chcecie w miarę łatwo ogarnąć wszystko, czego potrzebujecie na co dzień. Czyli powinno być jeszcze kompaktowo i praktycznie.
Caddy California może nie wygląda jak rasowy kamper, ale jest tak wyposażony, że śmiało można go umieścić na tej półce. Jeśli podróżujecie w dwie osoby, najlepiej wymontować tylny rząd siedzeń, żeby mieć więcej miejsca na bagaże. Ale nawet jak tego nie zrobicie, możecie łatwo go złożyć i też zyskać trochę przestrzeni.
Co zaskoczyło mnie najbardziej? Chyba to, że w Caddy California wyśpię się tak wygodnie, jak we własnym łóżku. Rozkładany materac ma prawie dwa metry długości i jest na tyle szeroki, że jedna osoba może rozłożyć się na nim po królewsku. Dwie osoby też się zmieszczą, ale wtedy trzeba już uważać na lukę między bocznymi drzwiami a łóżkiem. Przy odrobinie nieuwagi, w nocy można po prostu spaść.
Świetnym dodatkiem jest też przeszklone okno dachowe, przez które w nocy można sobie popatrzeć na gwiazdy. Volkswagen oferuje pakiet zasłonek na boczne szyby, dzięki którym nikt w nocy nie będzie was podglądał. Po zmroku do dyspozycji miałem oświetlenie LED wewnątrz pojazdu. Nie zabrakło też zapinanych na suwak pokrowców, do których da się schować sporo wyjazdowych rzeczy.
Można kręcić nosem, że w Caddy California zabrakło chociaż małej lodówki. Można też marudzić, że nie ma toalety, jak w prawdziwym kamperze. Dla osób, które chciałyby przejechać nim całą Europę, z pewnością będzie to minus, tyle że najlepszą cechą tego Volkswagena jest minimalizm. Kamper o gabarytach Caddy musiał mieć swoje ograniczenia, więc kompromisy były tu oczywiste.
W czasie wyjazdu parę osób dopytywało mnie, czy to ten "nowy Caddy". Kiedy pokazałem, co miałem na pokładzie, nagle robiła się cisza i chyba spore niedowierzanie. No bo jedno jest pewne: wyposażenie na pewno nie jest skromne, a przestrzeń wykorzystano do maksimum.
Kiedy otworzycie klapę bagażnika, po lewej stronie zobaczycie dwie wysuwane szuflady. W górnej schowana jest kuchenka gazowa z jednym palnikiem. Wystarczy odkręcić dwa zawory, by zagotować wodę na herbatę albo zrobić cały obiad. Dla wyjaśnienia – miejsce na butlę z gazem jest specjalnie przygotowane w okolicach nadkola. Co ważne, całą tę instalację przyzwoicie wykonano i zabezpieczono, więc nie ma obaw, że coś wam się nagle zamknie albo przechyli. Solidna robota.
W schowku niżej znalazło się sporo miejsca choćby na sztućce czy naczynia, które zabierzecie ze sobą w trasę. Spokojnie schowacie tam nawet delikatne rzeczy, bo wszystko będzie dobrze zabezpieczone.
Podróżując Caddy California nie musicie się też martwić o… meble. W specjalnym pokrowcu w bagażniku umieszczono składany stolik i dwa krzesła – także niezłej jakości. To świetny dodatek, który szczególnie wzbudzał zainteresowanie na polu kempingowym.
Volkswagen oferuje jeszcze namiot przedsionek, w razie potrzeby wolnostojący z miejscem do spania dla 4–6 osób. Tego dodatku zabrakło w moim zestawie, ale jeśli ktoś z niego skorzysta, problem z noclegiem dla większej liczby podróżnych rozwiązuje się sam.
Ile kosztuje Caddy California?
W cenniku znajdziecie kuszącą kwotę 120 tys. zł, ale nie przywiązujcie się do niej tak bardzo. Skonfigurowanie auta, by naprawdę sprawdziło się jako mały kamper, to wydatek rzędu 150 tys. zł. Nie ma sensu oszczędzać choćby na oknie dachowym, bo ten samochód ma być praktyczny, ale i dawać radość podczas wycieczek. A czy potrzebujecie kuchenki? Odpowiedzcie sobie sami – według mnie to absolutna podstawa.
Po tygodniu z Caddy California już wiem, że to może być propozycja dla takiego żółtodzioba jak ja. Jeśli nie macie przekonania, czy mini vanlife jest dla was, być może nie warto inwestować od razu w coś większego i droższego. Niewielki Caddy na pewno sprawdzi się przy krajowych wycieczkach. Zaryzykuję stwierdzenie, że dałby sobie nieźle radę podczas dłuższego eurotripu, jeśli weźmiecie pod uwagę oczywiste ograniczenia.
Volkswagen Caddy California na plus i minus:
+ Bardzo "świeży" design, który można dowolnie skonfigurować
+ To imponująco zwrotne i bardzo żwawe auto
+ Niskie spalanie
+ Wyposażenie nawet na dłuższy wyjazd
- Trochę irytujące systemy bezpieczeństwa
- Miejscami kiepska jakość wykończenia