Kto chciał się zaszczepić, ten się zaszczepił. Kto zamarudził albo zafoliował, może w każdej chwili przyjąć preparat. Szczepionka tylko czeka na chętnych. Tak z perspektywy rządu i wielkich miast może wyglądać sytuacja epidemiczna w Polsce. Problem w tym, że to nieprawda.
Loterie, nagrody, kampanie. Zachęty, apele, oferty. Władza dwoi się i troi, by jak najwięcej Polaków z własnej woli przyjęło ratującą życie szczepionkę, która pozwoli ograniczyć śmiertelne żniwo epidemii covid–19 i osłabi cios dla gospodarki.
Ostrzałem fake newsów odpowiadają jej proepidemicy, którzy już bez zażenowania potrafią porównywać walkę z epidemią do Holokaustu.
Tymczasem na tyłach tej wirusowej wojny cicho czekają osoby, które chcą się zaszczepić – bardzo chcą się zaszczepić – ale nie mogą. Skala zjawiska? Władza nie podaje statystyk.
– Może chodzić o tysiące osób – szacuje wakcynolog dr Paweł Grzesiowski. Za nieznaną oficjalnie liczbą tych, którzy z różnych powodów wypadli z systemu, kryją się ludzie: twarze, imiona, życiorysy. Oto historie dwóch z nich.
Józef, ojciec Jarka
Pan Józef, 79–latek z Lubina, z racji wieku załapał się do tzw. pierwszej grupy. Trafiły do niej osoby po 70. roku życia, które postanowiono zaszczepić zaraz po medykach.
Uznano, że jako najbardziej narażone na duszący, śmiertelny finał zakażenia koronawirusem, powinny mieć pierwszeństwo. Zastrzyki dla seniorów ruszyły 25 stycznia, tak jak przewidywał logiczny i humanitarny harmonogram.
– Tato bardzo chciał się zaszczepić – mówi Jarek, jego syn. To on zapisał tatę na szczepienie gdy tylko otworzyła się taka możliwość.
Józef nie ogarnąłby rejestracji nie tylko z powodu wieku. Starszy pan, oprócz innych dolegliwości, cierpiał na chorobę Parkinsona. A więc był uziemiony w domu.
Szczepienie przyjazdowe
Zapisując tatę na szczepienie Jarek zgłosił, że ze względu na jego stan zdrowia konieczny jest przyjazd zespołu szczepiącego.
Nie było problemu. Termin szczepienia domowego został wyznaczony błyskawicznie. I właśnie wtedy zaczęły się kłopoty. Bo gdy dzień zastrzyku nadszedł, do starszego pana nie przyjechał nikt.
Następny miesiąc syn Józefa spędził na telefonie. Wydzwaniał i wydzwaniał, by tata dostał upragnioną szczepionkę. Wspominając ten czas Jarek używa słów "codzienna walka".
– Gdzieś na początku marca, w piątek, zadzwoniono, że przyjadą ze szczepionką w poniedziałek. Nie mówiliśmy tacie, bo baliśmy się, że znowu będzie lipa – relacjonuje mężczyzna.
Szczepienie domowe, którego nie było
O planowanej wizycie zespołu szczepiącego Jarek poinformował ojca w dniu zastrzyku.
I wtedy zadzwonił telefon: nie ma szczepionek, więc szczepienia znowu nie będzie.
– Dopadła nas beznadzieja – wspomina Jarek. Wkrótce potem w domu pana Józefa pojawił się koronawirus.
Pan Józef zmarł na covid 28 kwietnia. Był jedną z 541 ofiar epidemii, o których dzień później poinformowało Ministerstwo Zdrowia w swoim dobowym raporcie.
Jarek nie może się z tym pogodzić. Jest wściekły i rozgoryczony.
– Teraz mijają dwa miesiące od jego śmierci. Jeb**e się skur****ny... Przepraszam. Musiałem – kończy.
Mirosław, brat Renaty
62–letni Mirosław, artysta z Poznania, walczy o życie. Nie z koronawirusem – zakażenia, o ile wie, na razie uniknął – ale z alkoholizmem.
Choroba spustoszyła jego życie i relacje. Po 40 latach nałogu i wielu próbach wyjścia na prostą, Mirosław stanął przed wyborem. Wybrał życie.
Trafił na najlepszy odwyk, na jaki stać było jego siostrę.
Dla Renaty, która z racji swojego zawodu współpracuje z terapeutami uzależnień, oczywiste było, że 7 tygodni leczenia oferowanych przez NFZ dla ludzi z "tylko" jednym uzależnieniem, to ponury żart.
Skuteczny odwyk – taki, po którym ma się największe szanse na to, by znowu nie sięgnąć po butelkę – wymaga znacznie więcej czasu.
Nowa nadzieja
Taka możliwość otworzyła się dla Mirosława w kwietniu – na rok przyjął go prywatny chrześcijański ośrodek "Nowa Nadzieja" we wsi Janowice Wielkie.
Mirosław leczy się tam za 45 zł dziennie, czyli ok. 1400 zł miesięcznie. Wie, że to jest to, co musi zrobić, choć łatwo nie jest. Jako ateista nie przepada za podsuwaniem Biblii, które jest dodatkiem do leczenia.
Do tego dochodzi wiele innych ograniczeń standardowych dla odwyku.
Na przykład to, że nie można opuszczać ośrodka. Nie ma też wiszenia na telefonie – każdemu pacjentowi przysługuje jedno połączenie dziennie. Tak ma się wytworzyć mentalna przestrzeń na zmianę.
Renata zawinęła brata na odwyk błyskawicznie – gdy tylko zwolniło się miejsce w ośrodku. Mirosław był już wtedy po pierwszej dawce szczepienia przeciw covid–19. Przyjął je w Poznaniu.
Siostra założyła, że brat będzie mógł przyjąć drugą dawkę preparatu w punkcie szczepień w Janowicach. Myliła się.
Kopanie się z koniem
Brat znalazł się w systemowej próżni. Bez drugiej dawki. Bez odporności na śmiertelną chorobę, jaką jest covid, za to z podwyższonym ryzykiem. Mirek jest przecież po sześćdziesiątce i nie można go nazwać okazem zdrowia.
– Gdy kończę pracę, zaczynam kopać się z koniem, czyli próbuję wyszarpać dla brata drugą dawkę szczepionki – mówi Renata.
Kobieta czuje się bezradna.
– Wszędzie mi mówią, że się nie da. Codziennie dzwonię na rządową infolinię. Liczę na to, że trafię na kogoś, kto zamiast czytać mi formułki, zlituje się i pomoże jakoś obejść system – mówi Renata.
Po kilku tygodniach więcej jest w tym przyzwyczajenia niż nadziei.
Punkt szczepień, ale tylko od pierwszej dawki
Mimo to kobieta ciągle dzwoni, ciągle próbuje.
Pierwsza myśl: Janowice. Terapeuci mogą się wyjątkowo zgodzić na to, by Mirosław opuścił ośrodek na te kilkadziesiąt minut, jakie zajmie droga do punktu szczepień i z powrotem. Telefon do placówki rozwiał złudzenia.
– Powiedziano mi, że oni już mają listę osób, które mają zaszczepić i nie będzie żadnego dopisywania, a już zwłaszcza tylko na "połowę" szczepienia – relacjonuje Renata.
W jej głosie nie ma gniewu – jest rezygnacja.
– Mirek bardzo chce się zaszczepić. Nie po to walczy o siebie na jednym froncie, by teraz głupio polec na drugim – tłumaczy siostra.
Przewiduje, że brat jeszcze długo nie otrzyma całodziennej przepustki z ośrodka terapii uzależnień. Za mało się tam zasiedział, za bardzo ryzykowałby powrotem do nałogu.
Dlatego opcja wsadzenia brata w samochód i pojechania na drugą dawkę do dużego miasta odpada, nawet gdyby udało się załatwić zgodę punktu szczepień od pierwszej dawki.
Absurd
Co w takim razie pozostaje? – Kilka dni temu na infolinii powiedziano mi, że brat musi odczekać miesiąc po terminie niedoszłej, drugiej dawki, a potem, po raz drugi, zaszczepić się dawką pierwszą. Jeśli to nie jest absurd, to nie wiem co nim jest – ocenia Renata.
I przypomina, że lista chętnych do szczepienia w Janowicach jest już zamknięta. Błędne koło.
Kobieta jest bardziej niż świadoma faktu, że każdy dzień zwłoki oznacza ryzyko ciężkiego przebiegu covid u brata.
Jak mówi, martwi się tym także Mirosław, który powinien całą energię skupić na wyjściu z alkoholizmu. Teraz jego myśli zaprząta niepodana szczepionka.
Z dnia na dzień jest coraz bardziej zrezygnowany. Mimo wszystkich testów i środków ostrożności, pojawienie się koronawirusa w ośrodku to kwestia czasu.
Rotują pacjenci, z personelem styczność mają dostawcy. A Mirek, zawieszony między pierwszą, a drugą dawką, czeka.
– Próbuję walczyć, choć ciągle przegrywam – mówi cicho Renata.
Chcesz się zaszczepić, ale nie możesz? Wypadłaś/eś z systemu i nie wiadomo, jak masz do niego wrócić? A może to sytuacja bliskiej Ci osoby? Czekam na Wasze wiadomości na --> anna.dryjanska@natemat.pl
Tato zachorował na początku kwietnia. Został zabrany na oddział covidowy.
Gdy tam był, zadzwoniono do nas z informacją, że teraz może być zaszczepiony i że do domu przyjedzie zespół.
Ogarnęła nas wściekłość i rozżalenie.
Powiedzieliśmy, że teraz to tata walczy o życie w szpitalu.
Renata
Na 989 mówią: "my jesteśmy od pierwszej dawki".
Ze strzępów informacji od różnych konsultantów skleiłam, że muszę uzyskać zgodę punktu szczepień w Poznaniu na to, by brat doszczepił się gdzie indziej.
Aha, no i jeszcze sama mam znaleźć to "gdzie indziej", które się zgodzi podać pojedynczą porcję preparatu.