Innego końca świata nie będzie. Film katastroficzny dzieje się na naszych oczach
Żaneta Gotowalska
01 lipca 2021, 14:49·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 01 lipca 2021, 14:49
Oglądałam ostatnio taki film katastroficzny, mówię wam, niesamowity! W Kanadzie były dramatyczne upały, a w USA doszło do awarii sieci energetycznej, zamknięto autostradę z powodu pęknięć. Było tak gorąco, że w nocy temperatury sięgały 30 stopni, a ludzie wchodzili do centrów chłodzenia, by złapać oddech. A nie! Widziałam to w serwisach newsowych, przepraszam.
Reklama.
Filmy katastroficzne zawsze nas kręciły
Mamy mnóstwo filmów katastroficznych, w których obserwujemy zmiany klimatu, które są tragiczne w skutkach. W sieci bez problemów można znaleźć TOP10 filmów o walce z żywiołem. Już w 2004 roku mogliśmy z zapartym tchem oglądać "Pojutrze", w którym przedstawiona jest wizja katastrofy ekologicznej i przedstawione jest to, co może się wydarzyć w następstwie zmian klimatycznych.
W tym tonie powstał także kolejny hit "2012", w którym promienie słoneczne rozgrzewają jądro Ziemi i następuje seria niefortunnych zdarzeń meteorologicznych oraz sejsmicznych, w efekcie czego nikt na planecie nie jest bezpieczny.
Wielu z nas z zafascynowaniem ogląda tego typu produkcje, które mrożą krew w żyłach. To pewnie dlatego sięgamy też po filmy w stylu dokumentu Jonathana L. Ramseya “Można panikować”, gdzie oglądamy opowieść o samotności naukowców w czasach rosnącej ignorancji naukowej.
I to dlatego również zasiadamy przed ekrany, by obejrzeć kolejną produkcję, w której David Attenborough ostrzega nas przed tym, co nieuniknione, a czego w dużej mierze sami jesteśmy sobie winni. Oglądalność dokumentu "Nasza planeta" to (dane za 2020 rok) ponad 45 mln. Robi wrażenie, prawda?
Film katastroficzny na naszych oczach
Teraz mamy możliwość obserwowania filmu katastroficznego na naszych oczach. Możemy patrzeć, jak Ziemia płonie, jak mieszkańcy w USA muszą uciekać do "centrum chłodzenia", by jakkolwiek uchronić się przed śmiercionośnymi upałami sięgającymi ponad 40 stopni.
W stolicy amerykańskiego stanu Oregon w mieście Salem słupki rtęci wskazały aż 47,2 st. To najwyższa temperatura, odkąd zaczęto prowadzić pomiary meteorologiczne w roku 1990. Kolejny gorący dzień i pobity rekord z lat ubiegłych ustanowiono na międzynarodowym lotnisku Seattle-Tacoma. Na stacji pomiarowej odnotowano aż 41,1 st.
W mieście Lytton (Kolumbia Brytyjska) w poniedziałek słupki rtęci wskazały aż 46,6 st. Według oficjalnych danych meteorologicznych do tej pory rekord gorąca wynosił 45 st. C w Saskatchewan w 1937 roku.
Chociaż przecież stopił się asfalt na autostradach, ludzie bez klimatyzacji uciekli z domów do schronisk i hoteli lub w góry. Za mało dramatyzmu? Dodajmy to, że woda staje się towarem luksusowym. Do tego ptaki spadają z nieba. A wszystko to w północno-zachodnim rogu USA.
A to nie dotyczy tylko świata. To dotyczy także naszego kraju. Ja wiem, że wielu wyznaje egoistyczną zasadę "po nas choćby potop", ale zmiany dotyczą nas już tu i teraz.
Polska zmaga się z trwającymi od kilkunastu dni upałami, które przerywane są przez gwałtowne burze czy "ochłodzenie" sięgające 25 stopni. Już czerwiec w 2019 roku był najcieplejszym czerwcem w historii pomiarów prowadzonych na Ziemi. Odczyty wykonane przez Copernicus Climate Change Service pokazały, że w Europie średnio było aż o dwa stopnie cieplej niż zwykle. Naukowcy twierdzą, że takie rekordowe temperatury mogą pojawiać się częściej.
Maj 2021 nie był lepszy. Globalnie było 0,26 st. cieplej niż między 1991 a 2020 rokiem w analogicznym okresie, a dla Europy było to 0,46 st. cieplej.
Mam dla nas wszystkich bardzo złą wiadomość. Innego końca świata nie będzie. Z nieba nagle nie zaczną spadać masowo meteoryty, które będą roztrzaskiwać najważniejsze budynki w każdej ze stolic. Ziemia nie rozstąpi się, spektakularnie dzieląc kontynenty na kolejne części, a Statua Wolności nie runie nagle na naszych oczach.
Planeta dawała nam już sygnały ostrzegawcze, które przez dekady bagatelizowaliśmy. Teraz po prostu dramatyczna przyszłość staje się teraźniejszością.
Jedyna nadzieja w tym, co w jednym z dokumentów powiedział David Attenborough. Należy po prostu przygotować się na koniec planety, jaką znamy i liczyć, że za setki lat planeta się odrodzi. Już bez egoistycznego człowieka, który na pewno na żadną planetę nie zasługuje.