Po ponad pół roku wszczęto śledztwo w sprawie użycia przez policjanta gazu łzawiącego wobec posłanki Lewicy Magdaleny Biejat. Do zdarzenia doszło 18 listopada podczas protestów Strajku Kobiet. – Mam nadzieję, że wszystkie osoby stosujące przemoc wobec protestujących zostaną pociągnięte do odpowiedzialności – skomentowała posłanka.
Magdalena Biejat w ubiegłym roku skierowała pismo do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście w sprawie użycia wobec niej gazu przez nieumundurowanego policjanta. Posłanka Lewicy w swoim piśmie argumentowała, że funkcjonariusz mógł to zrobić z premedytacją.
Przypomnijmy, że przedstawicielka Lewicy została spryskana gazem w trakcie demonstracji Strajku Kobiet, a dokładnie podczas próby interwencji poselskiej. Posłanka opisywała, że próbowała interweniować, trzymając na wysokości twarzy swoją legitymację poselską, w związku z tym, że "nieumundurowani policjanci brutalnie wyciągali z tłumu uczestników pokojowego zgromadzenia, głównie młode dziewczyny, i używali wobec nich gazu oraz pałek teleskopowych".
"W odpowiedzi policjant, do którego się zwróciłam, prysnął mi w twarz gazem pieprzowym. Ponieważ w tym momencie zwracałam się do niego informując, że jestem posłanką, wnoszę, że zrobił to z premedytacją" – wskazywała parlamentarzystka.
Jak dowiedziało się RMF FM, śledztwo w tej sprawie wszczęto po ponad pół roku od zdarzenia. Magdalena Biejat w reakcji na zawiadomienie od prokuratury powiedziała, że postępowanie ma dla niej charakter symboliczny, bo nie chodzi tylko o nią.
– Mam nadzieję, że wszystkie osoby przekraczające swe uprawnienia i stosujące przemoc wobec protestujących zostaną pociągnięte do odpowiedzialności – skomentowała posłanka w rozmowie z dziennikarzem RMF FM.
Dodajmy, że dwa miesiące temu udało się ustalić tożsamość nieumundurowanego policjanta, który użył gazu wobec posłanki. Jak informowaliśmy w naTemat.pl, odpowiedzialny za to zdarzenie był funkcjonariusz pododdziału kontrterrorystycznego BOA.