- I jaki on jest? - Miły. – Najgorzej. Życie takie już jest. Nie mogłoby być za prosto - bo to za nudno. Za trudno też nie, bo to męczące. Jednak być mężczyzną i spośród kategorii: przystojny, szalenie interesujący, czarujący - otrzymać order “miły”, to chyba boli. No bo przecież miły to może być poranek, miło to cię poznać albo kocyki, kocyki są miłe...
Jest w tym jednak jakaś prawidłowość, ten “miły” to na ogół świetny materiał... na męża przynajmniej, bo szanuje kobiety, kocha zwierzątka, interesuje się nią, pewnie otworzy drzwi i nie każe na siebie czekać jak Turcja na wejście do Unii.
Zaczynają się więc lubić, dużo rozmawiają, zwierzają z problemów, ona czuje się przy nim naturalnie, swobodnie i niczego nie udaje. Dlaczego więc on jest tylko miły?! A im dalej w las, tym bardziej jest miło, ale nie (miło)ść?!
Bo w tym wypadku to nie życie takie już jest, a “friendzone”. Po polsku: strefa emocjonalnego sado-maso, z tą różnicą, że kręcąc się na tej karuzeli, cieszysz się i do końca okrążenia łudzisz, że jeszcze poskaczecie razem po tęczy przy blasku zachodzącego słońca.
Nie wchodząc w psychologiczne lanie wody, a jedynie bazując na rozmowach z mężczyznami, którzy doświadczyli tej wątpliwej przyjemności, z przykrością stwierdzam, że z friendzonu na ogół się nie wychodzi. W friendzonie się człowiek “gotuje”. Pływa w takim garze pod zamkniętą pokrywą.
Relacja dwojga zaprzyjaźnionych ludzi, z jednostronnym strzałem oksytocyny, co do zasady, nie wróży fajerwerków. Bo “w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz”, “do tanga trzeba dwojga” i takie tam.
Nie podważamy możliwości zgrabnego przejścia od przyjaźni do miłości, to są w końcu wymarzone podwaliny dobrej, stałej relacji. Z ciekawych rozmów, wspólnego "flow" i szczerego patrzenia sobie w oczy budzi się pożądanie, a potem jesteśmy ze sobą aż po wybieranie żelu do protez - długo i szczęśliwie.
Taki skrypt jednak, niestety często zarezerwowany jest dla filmów. Nie jest to niemożliwe, lecz mimo wszystko rzadkie. Co więcej, w takim scenariuszu istotna jest kolejność wątków i wstępne założenia/oczekiwania.
Bo ona przecież “kocha go jak brata”
Jak to jest, że sami zapisujemy się do kręgu wzajemnej adoracji bez dalszych perspektyw? Nie wiem. Oni też nie wiedzą. Oni - pechowcy z wyboru, zakochani bez sensu, “bo to zła kobieta była”.
Socjoteoretycy rozpisują się na temat tego, dlaczego to właśnie mężczyźni częściej wrzucani są do tego gara. "Bo kobieta łaknie prywatnego rycerza, który od czwartku do 17:30 w środy, będzie jej wsparciem, opoką i rozrywką, ale nic poza tym, bo ona przecież “kocha go jak brata”?"
Ale czemu tak miałoby być? Bo co? Bo jest niegotowa? Bo jeszcze dzisiaj nie dojrzała do tej potencjalnej magii, ale za 3 dni to może już trochę tak…? Czemu sytuacja jest taka patowa? A może "on coś robi źle"? A może przyczyna jest inna, a rozwiązanie blisko. Po prostu: "Niech ona w końcu zostawi tego dupka, to wtedy wjedzie on, cały na biało!"
Teorii, przypadków, zdań i pomysłów jest tyle co ludzi, którzy zasmakowali goryczy słodkiej przyjaźni. A ja porozmawiałam z kilkoma z nich.
– Wy marzycie o męskiej przyjaciółce, testosteronie w sukience! – burzy się Tomek.
– Zdecydowałem się na friendzone, bo nie wyobrażam sobie, że miałoby jej nie być. Nawet jeśli wyjdzie za mąż za tego "frajera", z którym jest, to może przejrzy kiedyś na oczy – żali się Daniel.
(A co, jak nie przejrzy?)
– Kupiłem bilety na jej ulubiony koncert, w pierwszym rzędzie. A to nie są tanie rzeczy. Myślałem, że chociaż potrzymamy się za ręce, a ją bardziej zajarał fakt, że pot podrzędnego wokalisty spłynął jej na twarz. Dodała w tym momencie, że nie mogła sobie wymarzyć lepszej "męskiej psiapsi". Spełniłeś moje marzenie, Maruś – przytacza jeden z naszych bohaterów.
– Wiesz, jak to jest, jak idziesz ze swoją “prawie dziewczyną” na imprezę, a ona pokazuje ci ziomka przy barze, pytając, czy będziesz jej skrzydłowym... – dziś ze śmiechem wspomina Wojtek.
– Raz wbiłem się w friendzone. Myślałem, że coś z tego będzie, a ona przy każdej okazji podkreślała, jak "zawrotnie cieszy się, że jesteśmy żywym dowodem na istnienie przyjaźni damsko-męskiej. Wielka wartość." To się nazywa "toksykologia"– kwituje Kuba.
– Wybieramy sukienkę na imprezę urodzinową jej przyjaciółki. Liczyłem, że zapyta, czy może bym z nią poszedł, a ona powiedziała: Dzięki za twoje rady! Taki mężczyzna to skarb! A tak w ogóle to będzie tam Konrad, oszaleje, jak mnie zobaczy w tej kiecce, a to wszystko twoja zasługa – cenię sobie bardzo twój gust i pomoc! – opowiadał mi Kacper.
(Czy tylko ja słyszę właśnie dźwięk tłuczonego szkła?)
I na koniec klasycznie, cytat od Mateusza: "Jesteś dla mnie za dobry”.
Cóż, klasyki zawsze aktualne – bawią i uczą, a potem już tylko wybierasz z nią profilówkę na Tindera.
Człowiek wzór, ale aseksualny
A jak widzą to kobiety? Dlaczego w ogóle wpuszczają miłych chłopców w otchłań rozczarowań? Kilka z nich odpowiedziało na to pytanie:
– Ja nie robię tego celowo. To jest super chłopak. Kiedyś na pewno pozna równie super dziewczynę. Ale wiesz, nie ta chemia, jest inteligentny, miły, fajnie się rozmawia, cenię jego zdanie i tyle – odpowiada w rozmowie Asia.
– Miły? – dopytuję.
– No wiesz, człowiek wzór, ale dla mnie “aseksualny”, nie widzę nas poza sferą: koledzy - stwierdza. I dodaje: – Uwielbiam z nim spędzać czas! Tyle że motylków w brzuchu brak. On jest dla mnie prawie jak dziewczyny z paczki. Nie wyobrażam sobie np. pocałować go.
Czasem kobiety bywają również zaskoczone, że są częścią tej dość popularnej przypadłości. Zapytana o jednostronną przyjaźń Kinga, odpowiada: – Jakież było moje zdziwienie, kiedy mój ziomuś złapał mnie za rękę na ulicy. Niedobrze. Dzisiaj ani kumpla, ani chłopa.
– Dlaczego friendzonujesz kolegów? - pytam.
– Friendzone? Cooś Ty! Nie miałam nigdy takiego doświadczenia. Mam tylko takiego super kumpla, zawsze mogę do niego zadzwonić, czasem da mi jakieś kwiatki, znamy swoich rodziców. Ale czy to coś znaczy? Przyjaźń. To istnieje, to się dzieje – takie zdanie w tym temacie ma Maja.
Nie ma co panikować, bo z pomocą przybywa grupa “online badaczy” z "Uniwersytetu Żyj, nie umieraj", udzielająca kluczowych porad z cyklu: “Jak wyjść z friendzonu?”:
- zmień siebie!
- czytaj książki o relacjach i tym, co One lubią, potem wprowadzaj w życie.
- nie bądź usłużny i zawsze dostępny, dziewczyny lubią bad boyów.
- zaskocz ją!
- wzbudzaj zazdrość!
No dobrze, zmieniłeś w sobie już wszystko, skrupulatnie zastosowałeś złote rady, być może masz już nawet nowy tatuaż, a ona nadal opowiadając o problemach z chłopakiem kwituje, że "chciałby poznać kogoś takiego jak TY". Rozkosznie…
– No co ja źle robię?! – irytuje się Damian.
Prawdopodobnie wszystko jest na swoim miejscu. Z tym że przyjaźń od uczuć odróżnia pożądanie. Pożądanie uruchamia motylki w brzuchu, czułość, czasem zazdrość i inne niewytłumaczalne procesy w mózgu, które prowadzą do tego, że ludzie wiążą się w pary. Zdrowa przyjaźń jest tych emocji pozbawiona. Toksyczna przyjaźń dwojga ludzi to właśnie “friendzone”. Co z tym zrobić - to zależy od samego zainteresowanego. Można próbować dalej, a można też nie.
Pozostaje jedynie pytanie, czy warto w imię miłości i utopijnej idei, skazywać się na świadomy ból świata, smutek bądź rozczarowanie? Chwała i cześć najwytrwalszym? Czy może lepiej wiedzieć, kiedy tanecznym krokiem zejść ze sceny?