
Chwile spędzone razem mogą policzyć na palcach. Żony, których mężowie pracują jako kierowcy samochódów ciężarowych, muszą nauczyć się funkcjonować w sytuacji, kiedy ich partnerzy częściej są poza domem niż w nim. Poznajcie historie słomianych wdów, których mężowie są kierowcami TIR-ów.
REKLAMA
Przemierzanie tysięcy kilometrów, spanie w kabinie samochodu ciężarowego, śmieciowe jedzenie kupowane i zjadane na szybko podczas wymuszonych przez przepisy pauz i ciągłe życie w trasie – tak wygląda rzeczywistość kierowców TIR-ów. Jak wygląda życie ich partnerek? Różnie.
Niektórzy nie wyobrażają sobie, żeby ich partnera nie było codziennie w domu. Dla innych jest to rzeczywistość i nie mają za bardzo wyboru. Czy do nieobecności partnera da się przyzwyczaić i czy zawsze jest to opcja "na zawsze"? Poznajcie historie Eweliny, Moniki i Joanny.
"Jest stworzony do takiej pracy"
Ewelina, której mąż pracuje jako kierowca od 8 lat, mówi, że można się przyzwyczaić. Są razem od 11 lat, małżeństwem są od siedmiu. – Mój mąż jest stworzony do tego typu pracy. Jest introwertykiem, który raczej stroni od ludzi. Kiedy jest w domu, raczej siedzi w jednym pokoju, a wyciągnięcie go gdziekolwiek graniczy z cudem – mówi. – On się dobrze czuje jeżdżąc, a ja z synkiem spełniamy się i jeździmy na wycieczki – dodaje.Od roku mają własną firmę transportową. Ewelina ocenia, że jej mąż kocha tę robotę, chociaż to ciężki kawałek chleba. – Staram się obsługiwać wszystko to, co da się ogarnąć z domu, z poziomu laptopa – mówi.
– Ma moje pełne wsparcie. Byłam z nim na egzaminie i na C, i na C+E – podkreśla. – Trochę trwało wypracowanie sposobu na życie w taki sposób, ale udało się – dodaje.
"Mąż odjeżdżał ze łzami w oczach. Ja nie miałam czasu płakać i tęsknić"
Mąż Moniki marzył o jeżdżeniu TIR-em od kiedy się poznali, a było to już 11 lat temu. – Nigdy nie mieliśmy wystarczająco gotówki, bo to jednak kosztuje – mówi. W lutym 2020 otrzymali ofertę od szwagra jej mamy, który ma firmę transportową. – Powiedział, że pożyczy nam na prawko i Mateusz będzie oddawał mu z wypłaty. Super opcja – podkreśla.W marcu 2020 zaszła w drugą ciążę (mają też sześcioletnią córkę), ale uznali, że dadzą sobie radę i jej mąż poszedł na kurs na prawo jazdy. Przez pandemię ukończył go dopiero w sierpniu 2020, zaczął pracę we wrześniu, a termin porodu przypadł na 2 listopada. – Szef obiecywał, że codziennie na godz. 18 będzie w domu, więc się zgodziłam – dodaje.
Niestety, realia okazały się zupełnie inne. – Mąż nie wracał całymi tygodniami. Wracał na przykład w środę o 23:00 i wyjeżdżał o 6 czy 8 rano, zależy, jak pauza mu się skończyła. Wiem, że duża wina była firm, w których mąż miał awizację na 15, a oni wpuszczali go na 18, wszystko przesuwało się w czasie o kilka godzin i w efekcie nie wracał znowu na noc – mówi.
Problemy były nawet z wzięciem dnia wolnego, na przykład na wizytę u lekarza z noworodkiem, o której mówili z miesięcznym wyprzedzeniem.
– Kiedy mąż nie wracał przez 3-4 dni i przejeżdżał przez naszą miejscowość (inaczej się nie dało jechać), to dzwonił do mnie, czy mu zrobię zakupy i przyniosę na stację paliw, bo nie ma jak stanąć i wejść do sklepu, a nic nie jadł od wieczora dzień wcześniej. A pauzy wypadały mu na stacjach benzynowych, MOP-ach (Miejsce Obsługi Podróżnych - red.) albo gdzieś w lesie – wylicza.
- Leciałam więc z dwójką dzieci, żeby córka zobaczyła tatę. Mąż odjeżdżał ze łzami w oczach. Ja jakoś sobie radziłam, nie miałam czasu płakać i tęsknić. On wsiadał do auta i jechał wiele kilometrów, myśląc o tym, co robimy, czy dajemy radę, co jemy dobrego... Ciężki kawałek chleba – ocenia Monika.
– W końcu opowiedziałam mamie i tacie, jak to wygląda, że nie jest tak super. Rodzice powiedzieli, że pieniądze to nie wszystko i że jak mamy się męczyć to lepiej to zakończyć jak najszybciej – dodaje.
Wytrzymali od września 2020 do końca maja 2021.
"Wyjeżdża w niedzielę lub poniedziałek, wraca w piątek"
Mąż Joanny zaczął od jazdy busami, jakieś 4 lata temu. – Wtedy to "szybkie kółka" i jedno dziecko na pokładzie, więc nie było tragedii. Odprowadzał syna do przedszkola na 6, potem do pracy, a po pracy po młodego i do domu – wspomina.– Od dwóch lat jeździ już ciężarówką, a ja zaszłam w ciążę z drugim synem. No i tu to już ciężej... Starszy syn ma ADHD i Zespół Aspergera, a młodszy od trzeciego miesiąca życia ma rehabilitację. Potrzebna jest dobra organizacja, również wsparcie moich rodziców jest nieocenione – podkreśla. Dzieci Joanny i jej męża mają osiem lat i czternaście miesięcy.
Czytaj więcej: "Raz uśpili mnie gazem". Kierowcy ciężarówek o życiu w trasie
– Nie jest kolorowo. Mąż wyjeżdża w niedzielę lub poniedziałek z samego rana i wraca najczęściej w piątek popołudniu – mówi.
– Nie jest kolorowo. Mąż wyjeżdża w niedzielę lub poniedziałek z samego rana i wraca najczęściej w piątek popołudniu – mówi.
Kiedy pytam, czy przychodzą chwile słabości, Joanna zaznacza, że jej mąż lubi swoją pracę, spełnia się. – Wiele razy żałujemy tego czasu, który ucieka nieodwracalnie... Ale oboje wiemy, że robi to dla naszej rodziny – dodaje.
Ciężki i drogi zawód
Rozpoczęcie pracy jako kierowca TIR-a nie jest takie proste. To nie tylko koszty prywatne, związane z przebywaniem poza domem, ale i te finansowe. Średnie koszty, jakie trzeba ponieść, to według oficjalnych danych ok. 9250 złotych.To wydatki, a jak kształtują się zarobki? Według oficjalnych danych zarobki uzależnione są od doświadczenia w pracy, pracodawcy (wielkość zakładu pracy), stanowiska, dodatkowych premii. Wśród tych ostatnich można wyróżnić dodatek za transport materiałów niebezpiecznych, dodatek za oszczędną jazdę, dodatek za przejechane kilometry, za pracę w nocy/nadgodziny czy pracę w weekendy.
Kierowcy TIR-ów mogą liczyć na wynagrodzenie ok. 9 000 – 10 000 zł brutto miesięcznie, jeżeli mówimy o zatrudnieniu poza granicami Polski. Kierowca tira w Polsce zarabia sporo mniej - ok. 5 000 zł brutto miesięcznie.
