
Reklama.
"Za dobre sprawowanie przyznawali nam punkty. Jak mieliśmy ich dużo, to uzyskiwało się 'status lidera'. W zamian była szansa dostać przepustkę albo zgodę na spacer z rodzicami na świeżym powietrzu. Jednak o punkty nie było łatwo. (...)Kto się stawiał, migał, protestował – tracił punkty, a przez to szansę na dłuższy spacer z rodziną" – mówi jedna z bohaterek reportażu "Piżamki", który ukazał się w środę na portalu Onet.pl.
Opowiada on o szokujących metodach, które miały być stosowane wobec pacjentów przez personel oddziału leczenia nerwic Szpitala Mazowieckiego w Garwolinie. To tam trafiają dzieci i młodzież z depresją czy zaburzeniami osobowości.
Czytaj także: Autor reportażu, Janusz Schwertner przytacza przykłady kar oraz kuriozalnych wymagań, które miał mieć wobec młodych pacjentów personel szpitala.
"W Garwolinie karę wymierza się za każdy rodzaj niesubordynacji: agresywne zachowanie, niegrzeczną odzywkę, przekleństwo albo choćby zbyt leniwe wstanie z łóżka. Za płacz w czasie rozmowy z rodzicem, oszustwo z podpaskami albo przysypianie w trakcie lekcji. Nawet za głośne odliczanie dni do końca pobytu. Karane są wszystkie formy sprzeciwu i niepodporządkowania się poleceniom personelu. Jednak najgorsza kara jest za samookaleczenie" – czytamy w reportażu.
I tu pojawia się tytułowa "piżamka", czyli kara za samookaleczanie. Schwertner pisze, że to forma skrajnego upokorzenia pacjenta. "Jest biała, w niebieskie paski, zużyta, mocno przechodzona. W okresie trwania kary dziecko nie ma prawa się przebrać. W efekcie chodzi za dnia i śpi ciągle w tym samym ubraniu, pośród śmiechów i kpin innych podopiecznych" – opisuje.
W komplecie z "piżamką" dziecko dostaje grubą książkę, którą ma przeczytać, ponieważ potem musi przejść test z jej dogłębnej znajomości. Jak go zda, może zdjąć strój i założyć swoje ubrania. Opowieści bohaterek reportażu są przerażające, ponieważ wydaje się, że miejsce, które miało im pomóc, wcale tego nie robi.
Czytaj także: Metody personelu szpitala w Garwolinie skomentowała w tekście warszawska psychiatra dziecięca dr Agnieszka Dąbrowska.
– Te "piżamki" i "wierszyki" przypominają tortury... Czuję bezradność, gdy mnie pan o to pyta. Dziecko wychodzi stamtąd z dwoma przeświadczeniami. Po pierwsze, jak najdalej trzymać się od psychiatrów i psychologów. Po drugie, nigdy więcej nie przyznać się do złego nastoju albo myśli samobójczych. I jakoś radzić sobie samemu – twierdzi Dąbrowska.
Przeczytaj także:
Jest naturalną szczepionką, a my się go pozbawiamy. "Głód dotyku" dotyczy milionów osóbźródło: Onet.pl