Jarosław Kaczyński nie zaskakuje. Ostro skrytykował pomysł o refundacji in vitro autorstwa Donalda Tuska i Bartosza Arłukowicza. Zapowiada złożenie skargi do Trybunału Konstytucyjnego. Jest pewien zwycięstwa. Istnieje możliwość, że szef PiS wygra. Z drugiej strony może się srodze rozczarować. Dlaczego? Bo sprawa in vitro to, jak na razie wróżenie z fusów.
Jarosław Kaczyński stawia kwestię in vitro niemal na równi z aborcją. Stwierdził, że 15 tysięcy sztucznych zapłodnień pociąga za sobą "bardzo wiele aborcji". Szef PiS zapowiada, że do TK wpłynie skarga PiS, o ile premier zdecyduje się na finansowanie in vitro z budżetu państwa drogą rozporządzenia. – To łamanie reguł tworzenia prawa, które w Polsce są ściśle regulowane w konstytucji – mówił. Zarówno szef PiS jak i rzecznik partii Adam Hofman są przekonani, że potyczka prawna przed Trybunałem będzie prosta. Są pewni zwycięstwa. Okazuje się, że to zbyt szumne deklaracje. Bo póki co, kwestia in vitro to jedno wielkie "gdybanie". O podstawach prawnych i przypuszczalnych zwycięzcach sporu o sztuczne zapłodnienie rozmawiamy z prawnikiem konstytucjonalistą, dr Szymonem Dyczko z Uniwersytetu Łódzkiego.
Czy pomysł premiera Tuska jest niezgodny z prawem?
Dr Szymon Dyczko: Na razie nie ma oficjalnego dokumentu, nie wiadomo, czy będzie to rozporządzenie czy też zarządzenie. Na chwilę obecną nie da się powiedzieć, czy jest to zgodne z prawem czy nie. Wszystko zależy od tego, jak prawnicy premiera sformułują ten dokument. Być może nie będzie się do czego przyczepić.
Jarosław Kaczyński ma podstawy prawne do składania takich skarg?
Gdy już powstanie rozporządzenie, sędziowie TK mogą różnie do tego podejść. Jarosław Kaczyński przedwcześnie zapowiada, że wygra. Jego wniosek będzie uzasadniony, lecz niekoniecznie rozpatrzony pozytywnie przez sędziów. Taka skarga prezesa PiS nie ma większego sensu. Rozporządzenie będzie regulować tylko niewielką część finansowania in vitro, a nie istoty problemu. W tej politycznej walce kwestie prawne nie są najważniejsze.
O co zatem chodzi?
Próba rozwiązania kwestii in vitro rozporządzeniem jest skandaliczna. Tak się po prostu nie da. Donald Tusk zapowiada, że ta metoda zapłodnienia będzie refundowana. I tyle. Rozporządzenie ureguluje tylko i wyłącznie kwestie pieniężne. W tym dokumencie premier nie może niczego zakazać albo nakazać. Przykładowo premier może powiedzieć, że budżet państwa nie będzie refundował zabiegów, jeśli zarodki będą niszczone. Ale nie wprowadzi to zakazu niszczenia tych zarodków.
Wspomniał pan wcześniej o szczątkowej refundacji. Państwo daje za mało?
Oczywiście. To tylko niewielka część refundowania zabiegu in vitro i premier doskonale o tym wie. Mam znajomych, którzy skorzystali z tej metody. Wiem, ile to kosztuje. Suma 3 tysięcy złotych jaką oferuje Donald Tusk wydaje się śmiesznie mała.
Kwestia in vitro potrzebuje ustawy?
Jak najbardziej. Nie da się tego rozwiązać inaczej. Jak mówiłem, w rozporządzeniu nie da się niczego nakazać lub zabronić. To, ile pieniędzy poświęcić na refundację jest drugorzędną kwestią. Ważniejsze to ustalenie, w jaki sposób tę metodę stosować. Deklaracje polityków są rzucane na wiatr. Należy rozstrzygnąć, jakie obowiązki ma mieć podmiot medyczny, do ustalenia pozostaje kwestia rejestrowania tych zabiegów, trzeba opracować medyczne standardy, jakim muszą odpowiadać kliniki, zdecydować o losie zarodków. Wszystkie te kwestie regulować może wyłącznie ustawa.
Tak. A PiS wykazuje się okropną hipokryzją. To, że wciąż nie ma ustawy regulującej in vitro jest w dużej mierze ich zasługą. Mam wrażenie, że lepsza niemal każda ustawa, niż wolna amerykanka. PiS nie zgadza się na żadne rozwiązanie, które nie zawiera ich postulatów. Sprzeciwiają się np. niszczeniu zarodków. W porządku. Ja nie wiem czy aktualnie są niszczone czy nie. Ale należy pamiętać, że kliniki nie mają takiego zakazu. PiS walcząc o dobro zarodków przyczynia się do wolnej amerykanki, która może być znacznie groźniejsza.