
Reklama.
Maciej Sarnacki to ostatni z polskich judoków, który zaprezentował się na tatami Nippon Budokan i ostatni, który miał szansę coś zdziałać podczas igrzysk olimpijskich w Tokio. Do tej pory Biało-Czerwoni wygrywali pojedyncze walki, nie zbliżyli się nawet do podium i medalowej rywalizacji.
Niestety nasz judoka walczący w kategorii +100 kilogramów poszedł śladem koleżanek i kolegów z drużyny, a jego walka z Azerem Ushangim Kokuarim miała dramatyczny przebieg. Rywal najpierw zaatakował Polaka i uzyskał od sędziów ippon, a więc zwycięstwo przed czasem, ale po chwili zdecydowali, że Azer został zdyskwalifikowany.
Okazało się, że wykonał zakazany rzut dźwignią i wydawało się, że los uśmiechnął się do Polaka. Niestety, rozjemcy szybko zmienili decyzję, nakazali obu wojownikom powrót na tatami i walkę o zwycięstwo. Azer miał w tym momencie na koncie dwa ostrzeżenia, a Polak jedno. I wielki problem, bo zagranie rywala odbiło się na jego zdrowiu.
"Spojrzałem wtedy na olimpijskie kółka i powiedziałem sobie, że urwę rękę, zostawię na macie, ale się nie poddam" - mówił dziennikarzom po walce Polak, przyznając że rywal sfaulował go boleśnie.
I znów zaatakował Ushangi Kokuari, tym razem już bez żadnych wątpliwości wypracował ippon, sędziowie zakończyli walkę i nie było już ratunku dla Macieja Sarnackiego. Podobnie jak pięć lat temu w Rio de Janeiro olsztynianin nie zdołał wedrzeć się do strefy medalowej.
Czytaj także: