Maciej Nowak to jedna z najbarwniejszych postaci polskiego życia kulturalnego. Dyrektor Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego, felietonista, krytyk teatralny i kulinarny. Zachwyca inteligencją i dystansem do siebie. Nam opowiada o tym jak zaczynał, czy jego orientacja seksualna miała wpływ na karierę i czy lubi chadzać na bankiety. Rozmowa z Maciejem Nowakiem to drugi odcinek naszego cotygodniowego cyklu "Kariera w kulturze".
Na początku banał: skąd wzięło się twoje zainteresowanie teatrem?
Zupełnie nie wiem, nie mam żadnych rodzinnych powiązań z tym środowiskiem, po prostu tak się zdarzyło. Ciotki z przerażeniem obserwowały, jak w młodości ciągle organizowałem przedstawienia i wszystko teatralizowałem.
A jak było z kulinariami?
To zupełny przypadek. W 1995 roku „Gazeta Wyborcza” tworzyła w całym kraju dodatek „Co jest grane”, ja wtedy mieszkałem w Gdańsku. W tym formacie miała pojawić się recenzja kulinarna. W Trójmieście nie znalazł się na to chętny, więc moja koleżanka Maryla Musidłowska – wiedząc, że umiem pisać, a przy okazji jestem grubasem i lubię jeść – zapytała, czy chcę pisać. I tak już zostało, od tamtego czasu co tydzień piszę o knajpach.
Z Gdańskiem łączy się też twoje szefowanie Teatrowi Wybrzeże. Twoje nazwisko jest wiązane z ważnymi postaciami rodzimego teatru: Demirski, Klata. To zupełny przypadek, że spotkaliście się w jednym miejscu, właśnie w Wybrzeżu, czy...
To przypadek wypracowany. Zostałem dyrektorem teatru w 2000 roku, przechodziłem tam z funkcji kierownika działu kultury „Gazety Wyborczej”. Dopóki byłem szefem kultury „Wyborczej”, byłem ukochany i pożądany przez wszystkich, a gdy zostałem dyrektorem teatru okazało się, że ci wszyscy, którzy słodzili mi wcześniej, już nie byli tacy chętni do współpracy. Okazało się, że nie mają czasu. Poczuli konkurencję. Wtedy zrozumiałem, że muszę wychować własną „armię” i muszę postawić na zupełnie nowe nazwiska i te nazwiska konsekwentnie kolekcjonowałem.
To zasługa intuicji, że udało ci się przyciągnąć akurat tak zdolnych ludzi?
Niektórzy znają się na winie i potrafią po kolorze winogron ocenić jego wartość, ja mam podobne umiejętności, jeśli chodzi o teatr. Oglądam przedstawienia, rozmawiam z ludźmi i na tej podstawie jestem w stanie ocenić daną osobę. Wielokrotnie było tak, że oglądając spektakl potrafiłem przewidzieć, że jeszcze dwie, trzy sztuki, a już czwarta będzie genialna. Tą umiejętnością się szczycę.
Środowisko teatralne jest bardzo hermetyczne. W jaki sposób ty się w nim znalazłeś?
Przez całe liceum planowałem, że będę studiował wiedzę o teatrze. Maturę zrobiłem w 1983 roku, ale ze względu na stan wojenny i działania opozycyjne kadry wydziału zawiesiły nabór na ten kierunek. Ponieważ byłem laureatem olimpiady artystycznej i miałem wolny wstęp na studia historii sztuki, to zdecydowałem się z tego skorzystać. Nie porzuciłem jednak marzeń o teatrze, od razu po maturze zacząłem pisać recenzje teatralne w „Sztandarze młodych”, moją koleżanką z tej gazety była Temida Stankiewicz-Podhorecka, wtedy jeszcze Stankiewiczówna. Z wycinkami ze „Sztandaru” poszedłem później do miesięcznika „Teatr”, po kilku dniach dostałem telegram, że zapraszają mnie do współpracy. Niedługo potem przez zupełny przypadek zostałem przedstawiony profesorowi Raszewskiemu i tak wszedłem w to środowisko. Jeśli można dać jakąś radę młodzieży, to polecam zacząć spełniać swoje marzenia jak najszybciej.
Ile lat miałeś, gdy zacząłeś spełniać swoje?
Niecałe dziewiętnaście. Efekt jest taki, że dziś mam 48 lat i mam już trzydzieści lat doświadczenia zawodowego w jednej branży. Cały czas zbierałem kontakty, wiedzę na temat mojego fachu. Dlatego uważam, że swoje plany trzeba realizować jak najwcześniej, żeby później miało się siłę i czas wykorzystywać swoją wiedzę i doświadczenie.
Kilkakrotnie pojawiałeś się na portalach plotkarskich. Jesteś osobą charakterystyczną, wygłaszającą publicznie kontrowersyjne dla większości poglądy. Nie nęciło cię nigdy, by wejść w światek celebrytów? Byłbyś ich niewątpliwym królem.
Nie znoszę bankietów i "iwentów". Wolę pić wódkę na własny rachunek i stawiać ją innym, niż pić za darmo. Mam swoje towarzystwo, co ciekawe zupełnie nie związane ze mną zawodowo. Znam wszystkich w branży teatralnej, ale nie przyjaźnię się ze wszystkimi. Paradoksalnie, jestem nieśmiały.
Nie widać.
Do Instytutu im. Raszewskiego wchodzi Fabio Cavallucci, szef Centrum Sztuki Współczesnej. Wymieniają z Maciejem Nowakiem parę zdań dotyczących znajomego artysty.
Jakieś odpryski z kierunku portali plotkarskich do mnie dochodzą, ale nie zamierzam zostać kolejną Grycanką.
Wróćmy do tematu wódki. Czy ona pomaga w osiągnięciu sukcesu w kulturze?
Rozmawialiśmy już o tym. Alkohol jest obecny w tej branży, ale nie zgadzam się z tezą, że to ona jest warunkiem sukcesu. U nas, na wschodzie Europy, wódka jest bardzo socjalnym medium. Dzięki przygodom z alkoholem poznałem dziesiątki, jak nie setki rozmaitych osób, łącznie z panem redaktorem. To jest jeden ze sposobów socjalizowania się, ale nie będę na tyle śmiały, by powiedzieć, że to warunek odniesienia sukcesu.
Zajmujesz się bardzo wieloma rzeczami: piszesz felietony, prowadzisz program telewizyjny, Instytut Teatralny... Masz jeszcze czas na życie prywatne?
Przede wszystkim, nie mam rodziny. Ciągle podkreślam, że to wielka łaska, że natura czy Pan Bóg stworzył mnie pedałem, bo dzięki temu nie mam żadnych obowiązków rodzinnych i mogę całkowicie skupić się na sobie. Teraz jest taki moment, że rzeczywiście dużo rzeczy się u mnie zawodowo dzieje, ale spokojnie znajduję czas wolny.
Podkreślasz, że jesteś pedałem. Dlaczego nie gejem, homoseksualistą?
Bo ja jestem z pokolenia przedemancypacyjnego. Za czasów mojej młodości nie do końca wiedzieliśmy, co to jest „gej”. Kilkanaście lat temu prowadziłem nocną audycję w radio, zadzwonił telefon na antenie. Jakiś młody chłopak zaczął zwierzać się, że jest gejem i nie wie, jak sobie z tym poradzić. Zacząłem go uspokajać, a niedługo potem zadzwonił kolejny telefon i jakiś pan pyta się: „Panie redaktorze, a kto to jest ten gej?”. Wytłumaczyłem, że to homoseksualista. A on tradycyjne: „Pedały! Ukrywacie się, żeby normalni ludzie was nie poznali!”. Więc po co mamy się ukrywać? Słowo „pedał” jest czytelne, jest rdzennie polskie. Skoro ja sam używam słowa „pedał”, to traci ono swój nienawistny charakter. Używając go sprawiam, że nikt nie jest w stanie mnie nim obrazić.
Czy bycie pedałem w jakiś sposób wpłynęło na twoją karierę? Myślisz, że orientacja może uwarunkować mniejszy lub większy sukces w kulturze?
Na początku mojej drogi zawodowej nie wiedziałem jeszcze jak to nazwać, to był temat zupełnie nie istniejący w latach 80. Nigdy nie uczestniczyłem w mafii pedalskiej wzajemnie się wspierającej, specjalnych kłopotów z powodu orientacji też raczej nie miałem.
Pojawiały się pewne wątki, gdy wyrzucano mnie z gdańskiego teatru, że gruby pedał strasznie się panoszy w Trójmieście. To był element bardzo denerwujący niektórych, ale to też nie był podstawowy argument przeciwko mnie. Uważam, że homofobia to ideologia klasy średniej. Zarówno w klasie ludowej, jak i w wyższej ten problem nie istnieje. To fobia klasy średniej, a ona mnie nie interesuje.
To co cię interesuje?
Interesują mnie albo arystokraci ducha, albo ludzie umiejący żyć prostym życiem. Nie interesują mnie ludzie aspirujący. Chcę się spotykać z ludźmi, którzy wiedzą kim są i nie mają problemów tożsamościowych, jakie ma klasa średnia.
Nie uważasz, że polską kulturą rządzi wąska grupa osób, okopanych na swoich pozycjach, i bardzo ciężko nowym osobom jest wejść w to towarzystwo artystów, krytyków i dziennikarzy?
Ja staram się tę granicę przekraczać i wciągać możliwie dużo osób, które poznaję w innych kontekstach. Jeśli ktoś tylko pokona problem, że nienawidzę odbierać telefonów i ciężko jest ze mną nawiązać kontakt, to ja chętnie pomogę i wprowadzę wartościową osobę w ten krąg. Profesor Raszewski, mój mistrz, patron Instytutu, wyciągnął mnie jako dziewiętnastolatka z historii sztuki, przygarnął do siebie i mam poczucie, że muszę spłacić ten dług. Przez cały czas myślę o tym, żeby wspierać kolejne generacje. Sam widzisz, że tutaj – w Instytucie im. Raszewskiego – jest bardzo młoda ekipa. Mam wrażenie, że wszystkie instytucje, którymi kierowałem, mają jakiś wymiar edukacyjny. Jestem dobrym szefem dla osób, które są na początku swojej drogi. Przy mnie mogą nawiązać kontakty, wiele nauczyć się i idą dalej w świat.