Dyskusja nudna, ale rzeczowa - takie rozmowy rzadko możemy oglądać w telewizyjnych programach publicystycznych. Ich wydawcy i prowadzący dbają o to, by goście zaproszeni do studia zagwarantowali odpowiednią temperaturę dyskusji. Dziennikarze narzekają na poziom dyskusji, ale z drugiej strony nie robią nic, by go podnieść.
Dyskusja o in vitro? Beata Kempa z Solidarnej Polski i Wanda Nowicka z Ruchu Palikota. Albo katolicki publicysta Tomasz Terlikowski i Robert Biedroń z Ruchu Palikota. Lustracja? Stefan Niesiołowski z PO i Zbigniew Giżyński. Gospodarka? Tadeusz Cymański z SP i Andrzej Rozenek z Ruchu Palikota. Prawo? Ryszard Kalisz z SLD i Krzysztof Kwiatkowski z PO. To zestawy gości zapraszanych do telewizyjnych, gdy dyskutowane będą konkretne zagadnienia.
Media są niewolnikiem wskaźników popularności. Walcząc o nią, idą na łatwiznę, przekonując, że można zrobić program albo ciekawy, albo merytoryczny. Niemal nigdy nie starają się spełnić tych dwóch warunków. – Przede wszystkim to musi być ktoś znany. Oczywiście do dyskusji o kolei moglibyśmy zaprosić kogoś z komisji infrastruktury, ale jest niebezpieczeństwo, że to będzie ktoś, kto ma problemy z wystąpieniami w telewizji. Jest tylko kilka kwestii, gdzie zaprasza się ludzi uchodzących za ekspertów. Na przykład jak jest rozmowa o aborcji czy o in vitro, to zaprasza się Małgorzatę Kidawę-Błońską z PO, Bolesława Piechę z PiS i Marka Balickiego z SLD. No ale oni też są bardzo rozpoznawalni – mówi producent programów w jednej z telewizji informacyjnych.
– Jeśli zaprosisz dwa "no name'y", to rozmowa będzie słaba. Jak zaprosisz szczekaczkę, to wiadomo, że będzie żarło [rozmowa przyciągnie uwagę widzów - red.] i oglądalność wzrośnie. Nie oszukujmy się, niewielu ludzi chce się czegokolwiek dowiedzieć z takiej rozmowy. Oni czekają na widowisko. Oczywiście są też prowadzący, którzy chcą zapraszać merytorycznych gości, ale mają świadomość, że są rozliczani z oglądalności przez szefów, więc muszą to czymś zrównoważyć – mówi dziennikarz.
– Powinniśmy mieć jakiś program komputerowy, bo jest tyle zastrzeżeń, jakie robią politycy, że nie sposób tego ogarnąć. Waszczykowski nie siada z nikim z Ruchu Palikota na solo, muszą być jeszcze ludzie z innych partii. Z Niesiołowskim z PiS-u siada tylko Giżyński. Wymieniać można w nieskończoność – opisuje nasz rozmówca.
Są jednak tacy, którzy sami przysyłają SMS-y, żeby poinformować, że są dostępni. – Poseł Janusz Wojciechowski potrafi przełożyć samolot z Brukseli, żeby tylko pojawić się wieczorem w programie. Poseł Szczerba jak tylko się dzwoni, to już się zgadza. Chętni są też Armand Ryfiński czy Ryszard Czarnecki. Za to problemy są z politykami bardziej znanymi. Mariusz Błaszczak zgadza się usiąść tylko z innym przewodniczącym klubu. Adam Hofman chce rozmawiać tylko z prowadzącym. Józef Oleksy też sugeruje zawsze, że wolałby wystąpić sam, z innymi ewentualnie w przeglądzie tygodnia – zdradza nasz rozmówca.
Podobnie wygląda to od strony prowadzącego. Katarzyna Kolenda-Zaleska, przyznaje, że widzowie chętnie oglądają dyskusje polityków. – Staramy się zapraszać polityków ze względu na ich merytoryczne przygotowanie, albo tych, którzy podejmują merytoryczne decyzje. Naszym zadaniem jest postawić im takie pytania, by wydobyć jak najwięcej informacji dla naszych widzów. Ale nie przeskoczymy tego, że jakiś polityk zdecyduje się przynieść świński ryj do studia – tłumaczy dziennikarka.
Czasami jednak trzeba iść na kompromis i zawalczyć o oglądalność. – Był taki czas, kiedy zapraszało się Nelli Rokitę, która może nie była zbyt merytoryczna, ale zapewniała oglądalność. Podobnie było z Andrzejem Lepperem. Jednak staram się to zrównoważyć i w drugiej części "Faktów po Faktach" porozmawiać z kimś, kto ma inne spojrzenie na to, co się w kraju dzieje. Uciekam raczej od zmurszałych profesorów, za to bardzo lubię rozmawiać z Januszem Głowackim czy Agnieszką Holland. Niedawno gościłam Danutę Wałęsową i to było naprawdę ciekawe doświadczenie. Próbuję też od dawna zaprosić Andrzeja Wajdę, mam nadzieję, że kiedyś mi się uda – zdradza dziennikarka.
Kolenda-Zaleska zwraca też uwagę na fakt, że widzowie ufają bardziej politykom, których już znają. – Dlatego do programu na żywo zaprasza się znanych polityków. Za to do materiału w "Faktach" staram się szukam perełek: ludzi, którzy może nie są zbyt znani, ale doskonale znają się na temacie – tłumaczy prowadząca "Fakty po Faktach". – Jednak nigdy nie jest tak, że zaprasza się do komentowania jakiejś sprawy ludzi, którzy zupełnie się na tym nie znają. Poza tym politycy przygotowują się programów. Na przykład poseł Arciszewska-Mielewczyk jest zawsze przygotowana, nawet jeśli temat nie do końca jej leży. Choć oczywiście nie zaprasza się jej do komentowania problemów przy budowie autostrad – wyjaśnia Katarzyna Kolenda Zaleska.
Zdaniem medioznawcy prof. Wiesława Godzica, osoby odpowiedzialne za zapraszanie gości do programów powinny bardziej przyłożyć się do wyszukiwania nowych twarzy. – Przyzwyczailiśmy się do tego, że rządzi notes dziennikarza: on zna kilka osób i nie chce zmian, bo musiałby się uczyć tego, jak on odpowiada – diagnozuje prof. Wiesław Godzic, medioznawca. – W TVN starają się zmieniać ekspertów, ale to nie zawsze wychodzi dobrze. Poza tym widać brak jakiejś przemyślanej strategii tej rotacji. Decyduje raczej popieranie tezy, którą przedstawia stacja – ocenia medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Nie podoba mi się ta praktyka w polskiej polityce, że to rzecznicy partii decydują o tym, kto przyjdzie do programu. Zmiana wymagałaby od dziennikarzy lepszego rozeznania się w tym, jaka jest specyfika poszczególnych gości, ale to potrzebne. Trzeba dobierać podobnych do siebie mówców, jeśli chodzi o tembr głosu, szybkość mówienia, skłonność do przerywania, bo tylko wtedy da się prowadzić dyskusję, która doprowadzi do jakichś wniosków – przekonuje prof. Godzic.
– Dziś w polityce liczy się to, czy ktoś głośniej mówi i czy potrafi przerywać drugiej osobie. Politycy - szczególnie w programach śniadaniowych - stworzyli już taką rodzinę, która dobrze się czuje w swoim towarzystwie, ale ta rodzina odcina się od reszty. To wymaga zmiany – ocenia. Badacz postuluje ukrócenie udziału polityków w programach telewizyjnych i zastąpienie ich ekspertami i komentatorami. – Niestety mamy dziś bardzo mało komentatorów, większość dziennikarzy to publicyści-rzecznicy opcji, a jeśli ktoś jest prawicowym ekspertem, czy lewicowym ekspertem, to nie może uchodzić za obiektywnego komentatora – dodaje.
Prof. Wiesław Godzic diagnozuje, że pomimo dążenia mediów i polityków do utrzymania status quo, czeka nas zmiana. – Ludzie nie znoszą tego szczekania i gadania o niczym. Stacje próbują nas przekonać, że tak musi być, ale to nieprawda. Czeka nas tąpnięcie i zmiana, która wyjdzie wyborcom na dobre – ocenia medioznawca.
Oczywiście do dyskusji o kolei moglibyśmy zaprosić kogoś z komisji infrastruktury, ale jest niebezpieczeństwo, że to będzie ktoś, kto ma problemy z wystąpieniami w telewizji. Jest tylko kilka kwestii, gdzie zaprasza się ludzi uchodzących za ekspertów
Katarzyna Kolenda - Zaleska
dziennikarka TVN
Był taki czas, kiedy zapraszało się Nelly Rokitę, która może nie była zbyt merytoryczna, ale zapewniała oglądalność. Podobnie było z Andrzejem Lepperem. Jednak staram się to zrównoważyć i w drugiej części "Faktów po Faktach" porozmawiać z kimś, kto ma inne spojrzenie na to co się w kraju dzieje.
prof. Wiesław Godzic
medioznawca UW
Nie podoba mi się ta praktyka w polskiej polityce, że to rzecznicy partii decydują o tym, kto przyjdzie do programu. Zmiana wymagałoby od dziennikarzy lepszego rozeznania się w tym, jaka jest specyfika poszczególnych gości, ale to potrzebne.