Niekwestionowane gwiazdy ostatnich dni, śpiewaczki z zespołu Jarzębina, wystąpiły w programie Szymona Majewskiego. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że showman poleciał do nich helikopterem, a potem wysyłał specjalny autobus, który przywiózł zespół na nagranie show. Poszukiwanie gości, którzy wystąpią w programie, to wbrew pozorom ciężka praca. Jeden nie może, drugi nie chce, a trzeci nie ma ochoty rozmawiać w jednym studiu z czwartym.
Namówienie śpiewaczek do udziału w programie łatwe nie było. Po pierwsze kobiety nie miały na to ochoty, a po drugie ciężko im było dotrzeć na ewentualne nagranie. Ekipa TVN-u dwoiła się i troiła, żeby jednak się udało. Sam Szymon Majewski poleciał nawet helikopterem do Kocudzy, z której pochodzi zespół Jarzębina.
"Na początku nie chciałyśmy wziąć udziału w programie, ale dzwonili, namawiali i w końcu się zgodziłyśmy" - mówią śpiewaczki w rozmowie z "Dziennikiem Wschodnim". To jednak nie koniec perypetii związanych z występem śpiewaczek, bo do Warszawy trzeba było jakoś dotrzeć. Tutaj również TVN wykazał się pomysłowością. Telewizja wysłała specjalny autokar, który zabrał nie tylko członkinie zespołu, ale i ich rodziny, które kibicowały na widowni.
Samolotem na rozmowę i z powrotem
Z procesem zapraszania gości bardzo dobrze obeznany jest Konrad Piasecki, dziennikarz RMF FM i TVN24. W rozmowie z naTemat wyjaśnia, że czasami sprowadza się to jedynie do wykonania telefonu, ale często wymaga dużo więcej zachodu. Jeżeli rozmówca zgodzi się już przyjechać do studia, po nagraniu trzeba zapewnić mu też nocleg w hotelu.
- Przywiezienie i odwiezienie gościa ze studia to rzecz powszechna. Zdarza się też wysyłanie wozu satelitarnego lub reporterskiego, żeby połączyć się z rozmówcą, który nie może być na miejscu. Pamiętam, że wysyłaliśmy samochód po osobę z Łodzi - wspomina dziennikarz. Wszystko oczywiście w zdroworozsądkowym odległościach, czyli do około… 200 kilometrów. - RMF ma kilka wozów w całym kraju, więc w tej odległości dostęp do gościa zawsze się znajdzie - dodaje.
Jarosław Kuźniar: Facebook jak ring tonący w kisielu. Czy poziom dyskusji w internecie sięgnął bruku?
Nagranie programu nie zawsze sprowadza się "tylko" do ściągnięcia gościa przed kamery. Konrad Piasecki wspomina, że sytuacja nie raz wyglądała dokładnie odwrotnie. - Zdarzało mi się przebyć kilkaset kilometrów samolotem lub pociągiem, żeby z kimś porozmawiać - mówi dziennikarz.
Wszystko zależy od gośćia
Cały proces zależy przeważnie od gościa. Czasami jest to kwestia pięciu minut, a czasami całego tygodnia. - To bardzo indywidualne kwestia. Dzisiaj na przykład próbowałam zaprosić jedną panią profesor, której od miesiąca zawsze coś staje na drodze - mówi nam osoba, która na co dzień zajmuje się właśnie zapraszaniem rozmówców.
- Negocjacje bywają długie i namiętne. Goście chcą ustalić, o czym będzie rozmowa - mówi z uśmiechem Konrad Piasecki. Zanim jednak dojdzie do negocjacji trzeba się do rozmówcy dodzwonić. A to często nie należy do spraw najłatwiejszych. To żmudny proces telefonicznego łapania nie tyle samych rozmówców, co osób, które mogą nam pomóc się z nimi skontaktować. - Dzwonienie po rzecznikach, żonach, osobach lub miejscach, w których ktoś w danym momencie może przebywać - wyjaśnia dziennikarz.
Łatwych negocjacji nie mieli kilka lat temu dziennikarze TVN, Andrzej Morozowski i Tomasz Sekielski. - Pamiętam, że tuż po pierwszych wygranych wyborach chcieli, żeby w ich programie wystąpił Donald Tusk. Wszyscy mieli problem, żeby zaprosić przyszłego premiera, więc panowie pojechali do niego z kwiatami - wspomina w rozmowie z naTemat osoba z branży.
Najłatwiej umówić się SMS-em
Oczywiście nie zawsze jest tak ciężko, bo coraz częściej występ przed kamerami można umówić kilkoma SMS-ami. Są politycy, z którymi można się skontaktować tylko w ten sposób. - Potencjalni goście są przeważnie dość zajęci, mają spotkania lub inne występy, więc nie mogą odbierać telefonów. Wtedy wystarczy SMS, na który odpisują w ciągu kilku minut. To najszybszy sposób kontaktu - słyszymy. Tak jest na przykład w przypadku rzecznika PiS Adama Hofmana czy Janusza Palikota. - Ostatnio wysyłam mnóstwo SMS-ów do gości, to genialna komunikacja - dodaje nasza rozmówczyni.
Najłatwiej jest, gdy chcemy zaprosić polityka, profesora lub osobę z jakiejś organizacji. - Wtedy przeważnie wystarczy zadzwonić tego samego dnia - mówi Hanna Beister, która pracuje przy nagraniach programu "To był dzień". Jeżeli na naszych ekranach chcemy zobaczyć polityków z wyższej półki, np. ministrów lub ludzi z showbiznesu to wtedy trzeba umawiać się z kilkudniowym wyprzedzeniem. - Chcąc dotrzeć do muzyków lub aktorów trzeba kontaktować się przez ich managera, a to trochę trwa - dodaje Beister. Z kolei z szefami poszczególnych resortów trzeba kontaktować się przez biura prasowe.
Tego nie lubi, z tym nie porozmawia
W przypadku indywidualnych występów odmowy na szczęście nie zdarzają się często. - Muszą to być ważne powody osobiste lub techniczne. Wyjazd za granicę lub brak możliwości przyjazdu do studia - mówią zgodnie nasi rozmówcy.
Bardziej skomplikowane jest przy to programach, w których występuje kilku gości. - Politycy mają osoby, z którymi, jak sami mówią, "nie siadają". Podobnie jest w przypadku… profesorów, którzy nie życzą sobie występowania w jednym programie z daną osobą - mówi Hanna Beister. - Słyszałam o animozjach, gdzie osoby wybierają sobie z kim będą, a z kim nie będą rozmawiać na wizji - słyszymy od innej osoby z branży.