
"I jak? Bo słyszałem bardzo skrajne opinie" – zagadnął pracownik kina, gdy wyszliśmy z seansu "Jeźdźców sprawiedliwości". Zgodnie z prawdą odpowiedziałam "jeszcze nie wiem". Teraz już wiem trochę bardziej, ale nadal coś mi w tym filmie zgrzyta...
REKLAMA
Algorytmy, przeznaczenie i przypadek
To, że dużo myślałam o filmie Andersa Thomasa Jensena, a po wyjściu z kina pokłóciłam się z moim towarzyszem, co sprawiło, że do 3:00 w nocy dyskutowaliśmy o poszczególnych scenach, oznacza, że to dobry film? Nie jestem pewna, na pewno Jeźdźcy podporządkowani pod kategorię "kryminał/film akcji" wybijają emocjonalnie i dają trochę inny bagaż niż wspomniane gatunki. Dają więcej refleksji, niż rozrywki, której spodziewamy się po "filmie akcji"."Kino gatunkowe jest przewidywalne. Narzuca konwencję, która jasno określa, kiedy będziesz się śmiać, a kiedy płakać. To jak regionalna kuchnia albo jesz spaghetti, albo sushi. To nie dla mnie, uważam, że to nudne" – mówi duński reżyser i scenarzysta znany, chociażby z "Jabłek Adama" (2005).
Filmy twórcy potwierdzają te słowa. Jensenowi daleko do konwencjonalnych obrazów, a "Jeźdźcy sprawiedliwości" to już całkowite pomieszanie. Nie tylko gatunków, ale i nastrojów. Kino akcji, komedia (trochę czarna), dramat, kryminał, groteska. Śmiech, ale zaraz mocny cios i komunikat, że wcale nie powinno nam być do śmiechu.
Ciekawie, ale też myląco. Poczułam dysonans poznawczy i długo się zastanawiałam, o czym właściwie reżyser chce opowiedzieć. Klamrą, która spina całość, jest kwestia przypadkowości i prawdopodobieństwa. Rachunków, algorytmów, możliwości. Przeznaczenia i zbiegów okoliczności.
Ta kwestia zaprząta głowy bohaterów, ale podejrzewam, że też wszystkich, których spotkało w życiu coś niesamowitego lub tragicznego. Gdy w naszym życiu dokonuje się przewrót, często bardziej zastanawiamy się nad jego źródłami, a nie samym faktem, że coś się zmieniło. Zrządzenie losu? Przypadek? Znak? Jak traktować nagłe zmiany?
Może cię zainteresować także: Dawno żaden film tak nie podzielił widzów. Sprawdziłam, dlaczego niektórzy wychodzą z "Annette"
Podobne rozważania oglądamy w "Jeźdźcach sprawiedliwości", chociaż teoretycznie jest to przecież film o zemście. Mathilde po stracie matki szuka wyjaśnień i ukojenia w duchowości, co szybko torpeduje racjonalny ojciec (żołnierz). Dziewczynka rozpisuje całe zdarzenie, chce odkryć, "co by było, gdyby", rozpaczliwie szuka "początku", który doprowadził ją do sytuacji, w której się znalazła.
Otto, Emmenthaler i Lennart są natomiast reprezentantami całkowicie matematycznego, wyliczonego i określonego podejścia. Wierzą, że za pomocą algorytmu i schematu są w stanie zorganizować otaczający ich świat. Dopiero przekonają się, że jeden mały błąd może mieć fatalne skutki, a algorytmy bywają zawodne...
Zgrzyt formy i treści
Wracając jednak do gatunkowego przemieszania. Chwilę po seansie odczułam jakiś zgrzyt. Nie do końca potrafiłam wejść w konwencję reżysera, który wziął tematy z najwyższej półki (PTSD, depresja, żałoba, trauma, wypadek, molestowanie, przemoc...) i bardzo próbował osadzić je w komediowej formie. Chwilami ta taktyka "spuszczania emocji" działała.Aktorzy grali subtelnościami (jeden gest, zmiana miny czy tonu) i te detale najczęściej sprawiały, że widownia wybuchała śmiechem. Momentami jednak ten śmiech był uciążliwy i niekomfortowy (w moim odczuciu oczywiście), bo historia sama w sobie była trudna, a dodatkowo każdy bohater został wyposażony w traumę, przez co "Jeźdźcy sprawiedliwości" nagle stawali się filmem o mechanizmach obronnych, o wyparciu i dramacie jednostki. Jak tu się śmiać?
Trauma traumę pogania
Fabularnie, owszem, jest to film o zemście. Markus (genialny w tej roli Mads Mikkelsen) wraca z misji wojskowej, po tym, jak jego żona ginie w katastrofie kolejowej. Policja uznaje, że był to wypadek, innego zdania jest jednak Otto, który również jechał tym pociągiem. Jemu udało się przeżyć. Coś jednak nie daje mu spokoju, a że jest matematykiem, zaczyna zbierać dane, łączyć wątki, analizować, sprawdzać...W końcu puka do drzwi Markusa, by powiedzieć, że jego żona nie zginęła w wypadku, a w zamachu wymierzonym w kogoś innego. Facet, który właśnie wrócił z wojny, stracił ukochaną, sam musi zająć się dorastającą córką, z którą raczej dogaduje się średnio, a przy okazji prowadzi nieustanną walkę ze swoją zszarganą psychiką, nie odpowiada "o, jasne, dzięki za informację". Zaczyna planować odwet, bo w tym konkretnym momencie tylko w nim widzi sposób na poradzenie sobie z emocjami.
Może cię zainteresować także: Niepozorny serial, który rozwala system. W "Białym Lotosie" możemy przejrzeć się jak w lustrze
Technicznie jest to bardzo dobry film. Dynamiczny, ciekawie nakręcony (szczególnie sceny strzelanin), może trochę za mało mroczny i "brudny", czego chyba z przyzwyczajenia oczekujemy od kina skandynawskiego.
Nie do końca jednak "weszłam" w koncepcję "co bohater to potworniejsza trauma". Chwilami czułam się przeciążona, miałam wrażenie, że reżyser chce za dużo wcisnąć do jednego worka. Tym bardziej że nie wszystkie wątki są rozwinięte czy istotne dla fabuły (na przykład krzywda, której w przeszłości doznał Lennart). Muszę jednak wierzyć, że odpowiedzią na ten pomysł jest to, co mówi Otto: "Ludzie z problemami trzymają się razem".
Odbiór filmu Jensena bardzo zależy zatem od tego, czy zaakceptujemy, że reżyser w jednej scenie daje nam się pośmiać, po to, by za chwilę storpedować nas dramatem (scena rozwalenia łazienki przez Mikkelsena totalnie wgniata w fotel), czy jednak koncepcja nas przytłoczy. Na pewno nie jest to film jednorodny i na pewno warto poddać się temu eksperymentowi i obejrzeć, jak grupa przypadkowych facetów nie tylko chce pomścić żonę Markusa, ale przy okazji poukładać się ze swoimi mrocznymi sekretami.
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl
