Jeszcze parę lat wstecz marketing sportowy w Polsce zaczynał się – i kończył – jednocześnie na rozwieszaniu plakatów. Czasem dochodziły do tego promocyjne ceny biletów, jakiś rodzinny festyn raz na sezon i wyprzedaże w klubowym sklepiku. Dziś to nie wystarczy. Dziś żeby przyciągnąć kibica na stadion trzeba się z nim zaprzyjaźnić, zainspirować go, a nawet zaintrygować.
Mistrzostwa Europy rozgrywane w Polsce miały podziałać na kibiców jak magnes. To był świetny moment na to, by pokazać im nowe, piękne stadiony. By pokazać jak fajną rozrywką może być pójście na mecz. Niestety nikt tej szansy w pełni nie wykorzystał.
Żaden z polskich klubów nawet nie podjął próby. A przecież drugiej takiej okazji, już nie będzie. Przynajmniej przez następne kilkanaście (kilkadziesiąt) lat w Polsce nie będzie się odbywać tak wielka impreza piłkarska, którą interesować będą się praktycznie wszyscy. Około 30 milionów potencjalnych klientów (załóżmy, że pozostałe 8 nie wiedziało, co to Euro) to dość dużo. Tym bardziej jeśli walczymy tylko o to, by zapełnić – chociaż w 70 procentach – kilkanaście stadionów tygodniowo, które łącznie pewnie nie mają pojemności nawet 1,5 miliona.
Chociaż z drugiej strony, może przy całym medialnym zgiełku, polskie kluby nie mogłyby się przebić podczas Euro 2012. Tak przynajmniej uważa Karol Kuśka, zajmujący się marketingiem sportowym w firmie FreshTeam. – Euro jak najbardziej wpłynęło na zainteresowanie sportem i piłką nożną w naszym kraju. Kluby, nawet gdyby próbowały w tym okresie mówić o sobie, promować się, nie miałyby najmniejszych szans na wychylenie się ponad temat mistrzostw Europy. Myślę, że byłaby to po prostu strata pieniędzy. Teraz, po Euro, to już inna bajka. Kluby trochę przesypiają ten znakomity trend i modę na piłkę nożną i to martwi. Ale mam nadzieję, że jeszcze nie jest za późno by te Mistrzostwa w jakiś sposób wykorzystać – powiedział Kuśka.
Wzór: Korona Kielce
Dokładnie w poniedziałek 22 października Korona Kielce rozpoczęła akcję marketingową przed meczem z Pogonią. I pewnie byśmy o tym nie pisali, gdyby nie jej oryginalna forma. Otóż ludzie odpowiedzialni za promocję klubu wymyślili sobie, że wszystkie strony – poza oficjalną – zostaną przejęte, przez znanego z serii filmów „Piła”, mordercę Jigsaw. Później w sieci, codziennie pojawiał się filmik, w którym Jigsaw wyjaśniał zasady gry, w którą chce zagrać z kibicami „Złocisto-Krwistych”.
Czego chciał? Żeby kibice przyszli na stadion. W innym przypadku jeden z piłkarzy Korony, Maciej Korzym, może mieć kłopoty. – Ta akcja, to pomysł kibiców. Od początku do końca wszystkim zajmowali się fani naszego klubu, my im tylko pomagaliśmy. Właściwie cała odpowiedzialność za realizację tego przedsięwzięcia wziął na siebie Michał Siejak, ten sam, który odpowiada za Korona TV – mówi w rozmowie z naTemat Paweł Jańczyk, rzecznik prasowy kieleckiego klubu.
Dalej pytamy go, o to ile taki projekt kosztuje, bo przecież trzeba to wszystko wymyślić, nagrać, a na koniec zmontować tak, by zaspokoić oczekiwania kibiców. – Ile to kosztowało? Łączny koszt to chyba 9 złotych (śmiech), bo tyle kosztowała maska Jigsaw. Żaden z kibiców, który pomagał przy realizacji, nie wziął za wykonaną przez siebie pracę nawet grosza. Fajnie, że akcja się spodobała i o Koronie zrobiło się głośno nie tylko pod względem sportowym. O to, żeby mówili o nas w kontekście sportowym jest znacznie łatwiej – wystarczy wygrać dwa, trzy mecze pod rząd, albo ograć Legię czy Wisłę i już cała Polska będzie o tym mówić. Nam, dzięki ogromnej pomocy kibiców, udało się zwrócić uwagę na nasz klub pod innym kątem. – kontynuuje Jańczyk.
Jak się okazuje wzorowa współpraca z kibicami może być kluczem do sukcesu w sprawach marketingowych. – Korona Kielce to nie jedyny przykład klubu, w którym promocją drużyny i meczów zajmują się kibice, ale tak naprawdę te działania mogłyby iść w parze z działaniami prowadzonymi przez sam klub. Fani tak naprawdę mają możliwość zrobienia dużego szumu wokół najbliższego meczu, wypromowania w środowisku wydarzenia, ale np. nie zorganizują bez współpracy z klubem spotkań z piłkarzami czy innych akcji, w których klub ma decydującą rolę. Według mnie idealnym układem jest, gdy klub współpracuje z kibicami, a nie działa po omacku. Innymi słowy, dużo prościej jest budować wizerunek, przygotowywać akcje marketingowe, gdy ma się za sobą całą rzeszę osób z bzikiem na punkcie tego klubu, którzy na każdym kroku będą wspierać te działania, a nie robić coś na własną rękę – mówi Kuśka.
Wspomniana przez rzecznika Korony, telewizja klubowa jest świetnym przykładem tego, jak powinno się pokazywać kibicom zespół „od środka”. Na zachodzie podobne kanały to rzecz powszechna, w Polsce dopiero raczkuje.
Jak to wygląda w innych klubach?
Nie jest też tak, że tylko Korona robi w Polsce marketing sportowy. Co prawda nadal nie możemy powiedzieć, że jesteśmy pod tym względem w europejskiej czołówce, ale z czystym sumieniem można stwierdzić, że coraz więcej klubów dostrzega potrzebę promowania swojego klubu nie tylko za pomocą plakatów, ulotek i innych, lekko anachronicznych, form.
– Polskie kluby nadal małą uwagę przywiązują do działań marketingowych. Choć to się poprawia i jest coraz lepiej, to jednak prezesi wciąż wolą wypłacać niebagatelne gaże zawodnikom, niż zapłacić za stworzenie kilkuosobowego biura prasowego lub przeznaczyć dobrą kasę na działania promocyjne. Patrząc na ekstraklasę, już jest dobrze, ale duży problem widzę w niższych ligach. Niektóre zespoły w ogóle nie mają prowadzonej odpowiednio strony internetowej, konta na Facebooku, a promocja klubu wśród kibiców to mit – powiedział nam Karol Kuśka.
Fajną inicjatywą wykazali się włodarze Lecha Poznań, którzy również stworzyli serię filmików. Tyle tylko, że tam główne role odegrali piłkarze poznańskiego klubu. Zawodnicy „Kolejorza” najpierw kopali piłkę w miejskiej scenerii, by później na rynku przeprowadzić trening ze swoimi kibicami.
Podobny pomysł miała warszawska Legia, która „wygoniła” swoich piłkarzy na Plac Zamkowy przed meczem eliminacji do Ligi Europejskiej z Rosenborgiem Trondheim. Legioniści pokopali przez chwilę piłkę, by później rozdawać autografy, pozować do zdjęć a nawet wręczać niektórym zaproszenia na mecz z Norwegami.
Wisła Kraków z kolei zaprosiła na swój trening 9-letniego kibica, który mógł poprowadzić zajęcia z ówczesnym szkoleniowcem krakowskiego zespołu, Michałem Probierzem. Klubu to nic nie kosztuje, dzieciak pewnie zostanie wiernym fanem do końca życia, a w świat poszedł sygnał, że „Biała Gwiazda” wyciąga rękę do kibiców.
Szkoda tylko, że takich akcji w polskiej piłce jest niewiele. Na szczęście powoli się to zmienia i jest szansa, że za parę lat, przynajmniej pod tym względem, dorównamy zachodnim klubom.