Igrzyska paraolimpijskie to kopalnia niezwykłych historii. Wśród Biało-Czerwonych jedną z debiutantek jest Katarzyna Kozikowska. Żeby znaleźć się w Tokio trenowała przez trzynaście lat. Za to będąc 13-latką dowiedziała się, że ma nowotwór, który zabrał jej nogę. Ale nie poddała się, z uśmiechem idąc przez życie.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.
Katarzyna Kozikowska jest po amputacji prawej nogi, po której pozostało zaledwie dziesięć centymetrów kości udowej.
Wszystko przez nowotwór złośliwy tej właśnie kości. Paraolimpijka spod Wrocławia (malutkie Wilczyce) nie poddała się. Wręcz przeciwnie, chwyciła życie za twarz. Sportowo ciągle będąc blisko wody.
Zaczęło się typowo rehabilitacyjnie, od pływania, które dało jej sporo radości, ale też rozczarowań. Zwłaszcza tych paraolimpijskich.
Przez życie podąża od lat ze swoim – dzisiaj już mężem – Kamilem. Również sportowcem, sześciokrotnym mistrzem Polski w strzelaniu do rzutków. Poza małżeńskimi obowiązkami, pan Kozikowski jest też... fizjoterapeutą kadry polskiego parakajakarstwa.
Tak samo jak chciała zatańczyć na swoim ślubie, Polka pragnęła pojechać na paraigrzyska. Pierwsze udało się zrealizować w 2019 roku, drugie – za trzecim podejściem do kwalifikacji. Wcześniej nie udawało się ani w przypadku Londynu (2012), ani Rio de Janeiro (2016). Do Tokio kwalifikacje Kozikowska przeszła śpiewająco.
I co ciekawe, po raz pierwszy startowała w nich jako parakajakarka.
Choć z kajakiem Polka ma do czynienia dopiero od czterech lat, już sam debiut wróżył spory potencjał Kozikowskiej. Po roku trenowania zawodniczka Startu Wrocław (trener Dawid Nowacki) zdobyła brązowy medal mistrzostw Europy.
Dostała się na paraigrzyska. Drugiego września rozpoczyna realizować swoje marzenia. Zaczynając od eliminacji parakajakarstwa na 200 metrów. Dwa dni później mają odbyć się półfinały i finały.
Nasza paraolimpijka znalazła czas, żeby porozmawiać z naTemat. Otwierając świat, w którym Tokio kojarzy się nie tylko z walką o medal, ale też z... azjatyckim rosołem.
Kiedy zaczęłaś marzyć o paraigrzyskach?
W 2008 roku trafiłam na rehabilitację, która – w największym skrócie – polegała na pływaniu. Spodobało mi się na tyle, że zaczęłam pływać wyczynowo.
Osiągałam całkiem niezłe wyniki, ale ciągle brakowało do spełnienia marzeń, wyjazdu na paraigrzyska. Kiedy nie zdołałam wywalczyć kwalifikacji po raz drugi, po nieudanych próbach z Londynem i Rio de Janeiro, przerzuciłam się na parakajakarstwo.
Z marszu, tak po prostu?
Trochę tak to wyglądało. Obręcz barkowa dzięki pływaniu była wystarczająco mocna, żeby spróbować sił na kajaku.
Początki były jednak trudne, często lądowałam w wodzie zanim jeszcze na dobre ruszyłam z miejsca. Jestem jednak zadziorna.
I wracałaś z powrotem do kajaka.
Dokładnie. I tak od 2017 roku. Czyli parakajakarstwo trenuję cztery lata, a łącznie w sporcie jestem od trzynastu.
Trzynastka to moja ulubiona liczba. Liczę, że w przypadku paraigrzysk w Tokio przyniesie mi szczęście.
Czyli dobrze się stało, że imprezę przełożono o rok?
Każdy kolejny trening, wyścig, szansa rywalizacji w zawodach, działa na moją korzyść. Nie powiem wprost, że cieszę się z powodu pandemii, ale na pewno dobrze wykorzystałam czas, który niespodziewanie się pojawił.
Nabrałam też większej pewności siebie sięgając po brąz w Pucharze Świata z maja. A kwalifikacja i tak grzecznie czekała już od 2019 roku. Wtedy byłam szósta na mistrzostwach świata. Widać więc postęp i to dobrze wróży przed rywalizacją w Tokio.
Twój mąż, kadrowy fizjoterapeuta, wspiera małżonkę w Tokio?
Żałuję, ale nie było takiej szansy... Do Tokio pojechała mała grupa, zostaliśmy połączeni opieką medyczną z kadrą wioślarską. Szkoda bo przyzwyczaiłam się, że Kamil ze mną jeździ na zgrupowania i ważne zawody. Jest ogromnym wsparciem.
A sport nie przeszkadza w małżeństwie?
Wręcz pomaga! Gdyby Kamil nie był naszym fizjoterapeutą, nie widzielibyśmy się praktycznie od marca aż do końca imprezy w Tokio.
Czyli za plecami mocne przygotowania?
Czuję, że jestem dobrze wytrenowana. Ostatni miesiąc służył już głównie podtrzymaniu tego, co udało się wypracować. Brakowało w tym sportowym szaleństwie od zgrupowania do zgrupowania trochę więcej czasu w domu.
Właściwie pojawiałam się tylko zmienić rzeczy w walizce i ruszałam ponownie w trasę. Co więcej, lubię zjeść dobry obiadek u mamy. Lubię taki klimat domowego życia, ciepła rodzinnego.
Tokijskie jedzenie nie będzie takie dobre...
Ale mają tam pyszny ramen, lubię też sushi, znajdzie się coś dobrego. Niedługo po wywalczeniu kwalifikacji na paraigrzyska wybraliśmy się zresztą na pretesty do Tokio.
Mogliśmy poznać całą infrastrukturę, poczuć to, na co przyszło czekać ostatecznie rok dłużej. Był też czas, żeby pozwiedzać, czego podczas paraigrzysk nie da się zrobić. Raz, ze względu na skupienie nad własnym startem, dwa, obostrzenia COVID-19.
Właśnie wtedy spróbowałam jak smakuje oryginalny, japoński ramen. Będąc fanką rosołu, zakochałam się i szukałam w Polsce miejsca, gdzie zjem równie dobrą wersję, jak ta z Tokio.
I obeszłaś się smakiem.
Niestety. Byłam już tak zdesperowana, że próbowałam nawet sama zrobić, ale wyszło jednak bliżej rosołu niż tego azjatyckiego arcydzieła. Ramen to dla mnie japoński specjał numer jeden.
Od tych opowieści aż zgłodniałem, więc wyjdźmy z kuchni. Jak podobały się obiekty sportowe w Tokio?
Tor jest oddzielony betonem od morza. Słona woda, pływają duże ryby, warunki są bardzo zmienne. Raczej nie sprzyjające szybkiemu ściganiu. Choć pływało się bardzo dobrze. To jest ten sam tor co w przypadku rywalizacji sportowców pełnosprawnych.
Przez trzy tygodnie pomiędzy igrzyskami a paraigrzyskami Japończycy mieli czas na dostosowanie obiektów pod nasze zawody. Chociażby prozaiczna rzecz, podjazdy na paraolimpijskie podium.
Znalazły się jakieś minusy?
Jedyne z czym miałam problem w trakcie pobytu to klimatyzacja. Na zewnątrz było bardzo gorąco, wilgotno, a w środku warunki w okolicach 17-18 stopni. To była dla mnie nauczka, lekko się przeziębiłam już na początku pobytu.
Głupio byłoby to powtórzyć na paraigrzyskach. Testy na obecność COVID-19 negatywne, a załatwiłoby mnie przeziębienie.
Zarywałaś noce kibicując naszej kajakarskiej kadrze na igrzyskach?
Wszystko oglądałam! Pobudka o trzeciej-czwartej w nocy i od razu oczy skupione na torze. Czułam trochę jakbym tam była. Obserwowałam wodę, jaki był wiatr, co może mnie czekać na miejscu.
Jak nasza "czwórka" dopłynęła na trzecim miejscu, widziałam ich wielką radość, pomyślałam sobie po cichu... Super, może i mnie przyjdzie tak świętować w tym miejscu?
Poczułaś, że to może się wydarzyć naprawdę?
Zdecydowanie tak. Równie mocnym przeżyciem było odebranie kolekcji olimpijskiej.
Ile razy przymierzałaś?
Nie liczyłam, ale oczywiście nie mogło się obyć bez domowego pokazu mody, było wesoło. Taki strój to od razu plus dziesięć do bycia super człowiekiem. Dostałam też na urodziny przywieszkę z kółkami olimpijskimi.
To wszystko sprawiło, że w mojej głowie pojawiło się przekonanie, że ja faktycznie tam pojadę. Podobnie było przy oficjalnym wręczeniu nominacji olimpijskiej od prezydenta Andrzeja Dudy. Przy podpisywaniu polskiej flagi trzęsły mi się ręce, jakbym była juniorką.
Jesteś jednak paraolimpijską debiutantką.
I czuję to. Często się wspomina o tej kwestii debiutu, ale to naprawdę duża rzecz. Stresuję się jednak nie ze względu na sam start, że sobie nie poradzę, czy wystartuję po raz pierwszy.
W głowie mam coś takiego, że ja nie mogę i nie chcę zawieźć tych wszystkich, którzy będą mi kibicować. Ta odpowiedzialność za dobry występ ma w sobie duży ładunek.
Wybuchowy?
Liczę, że jednak nie. Z uśmiechem podchodzę do tego, co dzieje się wśród moich bliskich. Moja rodzina już po kwalifikacji olimpijskiej wykupiła miejsca na trybunach w Tokio. Zapewniam, wypełniłabym szczelnie cały sektor. Niestety, bilety trzeba było odwołać.
Rodzice i mąż szykują strefę kibica pod Wrocławiem, gdzie mieszkam. Sąsiedzi będą w gotowości. Zaczynam drugiego września od eliminacji. Dwa dni później półfinały i finał.
Czego mają się spodziewać kibice po występie Katarzyny Kozikowskiej?
Nie chcę narzucać na siebie za dużej presji. Znam wszystkie dziewczyny z którymi przyjdzie mi rywalizować. Od dobrych dwóch lat kibicujemy sobie nawzajem, wspieramy się, mamy stały kontakt.
Na torze jednak rywalizujemy, to naturalne i myślę, że nie jestem bez szans na spełnienie marzenia o olimpijskim podium. Płynę na 200 metrów, typowy sprint. Płynie się około 50 sekund, ja startuję w klasie trzeciej, czyli w grupie z najmniejszym stopniem niepełnosprawności.
Eliminacje dużo pokażą, chcę dać z siebie wszystko. Po to tutaj jestem, ciężko pracowałam, żeby znaleźć się na igrzyskach paraolimpijskich.
Startujesz na sam koniec imprezy. To ma jakieś znaczenie?
Nie będzie wymówek, każdy kto pozostanie w Tokio z naszej kadry, będzie miał możliwość zajrzenia na mój, mam nadzieję, finałowy start.
Zabawne jest, że w pokoju w wiosce jestem z Oliwią Jabłońską, parapływaczką, z którą zaczynałam przed laty trenowanie w basenie. A teraz jesteśmy w Tokio i będziemy spełniać marzenia.
Cóż, poczekajcie do końca. Liczę drodzy kibice, że będziecie zadowoleni.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut