Kilka dni temu media obiegła informacja o niejasnych interesach byłego męża Dody. Prokuratura bada działalność Emila Stępnia i jego spółki. Tymczasem znana wokalista odniosła się do tej sprawy za pośrednictwem mediów społecznościowych.
W naTemat jestem dziennikarką i lubię pisać o show-biznesie. O tym, co nowego i zaskakującego dzieje się u polskich i zagranicznych gwiazd. Internetowe dramy, kontrowersyjne wypowiedzi, a także ciekawostki z życia codziennego znanych twarzy – śledzę je wszystkie i informuję o nich w swoich artykułach.
Napisz do mnie:
weronika.tomaszewska@natemat.pl
Kilka dni temu "Duży Format" opublikował artykuł poświęcony działalności Emila Stępnia. Autor Grzegorz Szymanik przedstawił historię kilku inwestorów, którzy mieli zostać oszukani przez producenta.
Mamieni wizją wysokich zysków wpłacali pieniądze, które później mieli stracić. Podano, że łącznie wierzytelności opiewają na sumę 50 mln zł. Wśród poszkodowanych ma być także emeryt Kazimierz, który oddał byłemu mężowi Dody aż 5 mln zł.
W najnowszej relacji na Instagramie Dorota Rabczewska postanowiła uprzedzić pytania dziennikarzy i wypowiedziała się na temat doniesień o niejasnych interesach Stępnia. Celebrytka podkreśliła, że nie ma żadnej wiedzy na ten temat.
– Usłyszę pewnie tysiąc pytań "dlaczego Twój mąż okradał inwestorów i czy to prawda", więc może, żeby przyspieszyć te procedury powiem, że nie wiem. Bardzo bym chciała wiedzieć. Nie dane mi było się dowiedzieć, o co tu chodzi. Nie mamy kontaktu, tak jak już wcześniej wspominałam – podkreśliła gwiazda.
Działalność Dody w firmie Emila Stępnia
Warto wspomnieć, że "Gazeta Wyborcza" donosiła, iż jednym z argumentów, dlaczego inwestorzy decydowali się na wspólne produkcje z firmą Emila Stępnia była rozpoznawalność Dody.
– Zapewniała, że jej nazwisko otwiera drzwi w Ministerstwie Obrony Narodowej. Ministrem był wtedy Macierewicz. Dzięki temu dostaną dostęp do planów na poligonach. Mówiła o patronacie Kancelarii Prezydenta, który uzyskają dzięki jej medialności – mówił "Wyborczej" mężczyzna, który wyłożył na nieistniejącą produkcję 250 tys. zł.
Co więcej, na jednym z dokumentów, miał pojawić się podpis Rabczewskiej. Artystka miała poświadczyć nieprawdziwe zapewnienia, w tym przelewy od spółki Stępnia za muzykę do filmu "GROM", której nie wykonała.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut