Około 25 zł na godzinę – tyle mniej więcej zarabia ratownik medyczny na rękę. – To jest urągające naszemu zawodowi. Pokazuje, jak szanują nas rządzący, jak się nas traktuje. Policzkiem dla nas było, kiedy pan minister powiedział, że zastąpią nas strażacy – mówi jeden z nich. Twierdzą, że doszli do ściany, dlatego protestują.
Ratownicy medyczni protestują od 1 września. Nie biorą dodatkowych dyżurów, nie przychodzą do pracy, idą na zwolnienia, do chorych i wypadków muszą latać helikoptery. Jak informował w poniedziałek rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz, tego dnia. – w skali całego kraju – 25 procent karetek było nieobsadzonych.
A to dopiero półmetek protestu. 11 września ma być punkt kulminacyjny ich ogólnopolskiej akcji – wielki protest w Warszawie.
– Podejrzewam, że rząd go zignoruje, tak jak protesty adwokatów, sędziów, którzy przyjeżdżali też z całej Europy. Ale chciałbym, żeby nie zignorowało go społeczeństwo. Bo doszliśmy do ściany. Możemy nie mieć super samochodu, nie pojechać na wakacje, nie mieć na nowe buty. Ale jeśli nie będziemy mieć opieki medycznej, a choroba nie wybiera, to będzie tragedia. Myślę, że tu społeczeństwo powinno murem stanąć za ochroną zdrowia i powiedzieć: dość – mówi naTemat dr Jarosław Madowicz, prezes Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych.
Pracują na dwóch, trzech etatach
Ratownicy medyczni mówią, że są już zmęczeni. Protestują, bo została przekroczona jakaś granica. Opowiadają, jak ich koledzy rzucają pracę, wolą zostać np. motorniczym tramwaju, bo to lepiej płatna praca. I biją na alarm, by pokazać Polakom, jak naprawdę wygląda sytuacja. Nie tylko ich. Każdego, kto potencjalnie może oczekiwać ich pomocy.
– Ratownicy medyczni pracują na dwóch, trzech etatach, średnia to półtora etatu. A chcemy pracować na jednym i zarabiać godnie. Po prostu ograniczyliśmy pracę, wypowiadamy umowy z dodatkowej pracy. Jeżeli każdy z nas odstąpi pół etatu to w całym kraju będzie brakowało tysiące ratowników. Dziś brakuje ich w granicach 6-8 tysięcy. Sygnalizowaliśmy to od 5-6 lat. Mówiliśmy: jeżeli tak będziecie postępowali z ratownikami, ten zawód umrze. Albo ludzie odejdą z zawodu i to się właśnie dzieje, albo przestaną się kształcić na kierunkach "ratownictwo medyczne" – mówi Ireneusz Szafraniec, wiceprezes Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych.
– Ludzie nie chcą iść do tego zawodu. Podam drastyczny przykład 2-letniego dziecka, które wpadło do wrzątku. Gdy młody człowiek słyszy, że za dwie godziny ratowania dziecka ma dostać 50 zł, to jest to dramat – mówi Ireneusz Szafraniec.
Ile zatem zarabia ratownik? W mediach społecznościowych krążą paski, której najlepiej to obrazują.
Ile zarabiają ratownicy
Ireneusz Szafraniec wszystko skrupulatnie wyliczył. – To bardzo proste. Według ustawy o minimalnym wynagrodzeniu ratownik medyczny otrzymuje dziś w większości podstawę 3772 zł. Jeśli to podzieli się na 160 godzin, to wychodzi stawka godzinowa. Jeśli doda się do tego dodatek nocny 65 proc. i dodatek świąteczny 45 proc., czyli ustawowe dodatki, które pracodawca musi dać – innych nie musi i najczęściej ich nie dają – to wychodzi 22,88 zł netto za godzinę. Czyli tyle ratownik medyczny w Polsce dostaje na rękę za ratowanie ludzkiego życia. To niespełna cztery litry paliwa – podsumowuje.
Bywa, że stawki w niektórych miejscach są wyższe, ale średnio dyżur 12-godzinny to ok. 250 zł. Przeciętna miesięczna pensja ratownika medycznego to ok. 3400 zł-4000 tys. zł.
Te wyliczenia dotyczą tylko etatowych ratowników medycznych. – Kontraktowi bardzo często otrzymują stawkę w granicach 30-40 zł, ale brutto. Jeśli opłacą podatki, wychodzi podobna kwota, w granicach 25 zł. To jest urągające naszemu zawodowi. Pokazuje, jak szanują nas rządzący, jak traktuje się ratownika medycznego – mówi Ireneusz Szafraniec.
Dr Robert Górski, specjalista medycyny ratunkowej, który na co dzień pracuje w Pogotowiu Ratunkowym w Zielonej Górze: – To jest żart. 10 lat temu może ta kwota była adekwatna. Dziś nikomu nie doradzałabym, by iść na ratownictwo medyczne, bo samą pasją nie da się wyżywić rodziny i spłacić kredytu. Nie tędy droga. Za chwilę nie będzie kto miał wsiąść do karetek. U mnie ostatnio zrezygnowały trzy osoby, które pracowały na etatach. Już nie pracują. Jeden kolega został taksówkarzem. Są granice wytrzymałości finansowej.
Co powiedziałby dziś rządzącym? – Mogą się zdziwić, gdy pojadą za Warszawę, i może się okazać, że nie ma dla nich karetki, bo nie ma kto do niej wsiąść, by im pomóc – odpowiada.
Ratownicy zderzają się jednak z narracją rządu. Według niej nakłady na służbę zdrowia były spore, były też podwyżki, a ich protesty nie są za bardzo uciążliwe dla pacjentów. Słuchając tych zapewnień i deklaracji ze strony przedstawicieli rządu, ktoś mógłby się zastanawiać, czego w takim razie ratownicy naprawdę chcą.
– Czas dojazdu [karetek], mimo tych nieobsadzonych 25 procent ambulansów, się nie zmienił – zapewniał w TVN24 rzecznik MSZ.
– W ostatnich sześciu latach zwiększyliśmy o 600 mln zł nakłady na ratownictwo medyczne – mówił też w TVN24 minister zdrowia. Z kolei premier Morawiecki informował w RMF FM, że cały czas "toczą się rozmowy" w sprawie podwyżek.
– Zapraszam wszystkich państwa do Pałacu Prezydenckiego, usiądźmy przy jednym stole i porozmawiajmy o tym, ale miejmy na względzie to, że rząd nie ma fabryki pieniędzy, z której dosypuje każdemu, kto tylko wysunie żądania – mówiła Bogna Janke z Kancelarii Prezydenta.
– Nikt nie zadzwonił, nie napisał do nas. Obserwujemy, że obecny rząd chętnie rozmawia z Solidarnością. Z nami do tej pory nikt się nie kontaktował – twierdzi dr Jarosław Madowicz.
Ireneusz Szafraniec: – Mówienie o rozmowach to trochę oszukiwanie społeczeństwa na zasadzie: my chcemy, oni nie chcą. A to jest nieprawda. Wiele razy rozmawialiśmy z ministrem zdrowia, ale rozmowy okazały się nieskuteczne. Teraz nikt nas do rozmów nie zapraszał.
Ratownik ze straży na pomoc
Minister zdrowia powiedział za to, że w czasie protestów angażowani są ratownicy ze straży pożarnej. – Nawet w sytuacji eskalacji sporów jesteśmy w stanie zapewnić ekipy, które będą utrzymywały stabilność systemu ratownictwa medycznego – tak uspokajał sytuację.
Jeden z działaczy Międzyzakładowej Organizacji Związkowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych aż się gotuje. Mówi, że rząd nie pokazuje prawdziwej sytuacji.
– Brakuje bardzo dużo zespołów, a wszyscy mówią, że jest w porządku, że zlecenia są na bieżąco realizowane. A to nie jest prawdą. Braki są duże, stoi dużo karetek. Próbują nam wkładać ratowników ze straży, czy z wojska. Uważają, że jest świetnie. Ale to tylko z nazwy ratownik. Ratownik ze straży nie jest równy ratownikowi medycznemu, chyba, że w straży jest zatrudniony jako ratownik medyczny. Jeśli nie, tacy ratownicy nie mają uprawnień do leczenia tylko do udzielania pierwszej pomocy. Zasilenie karetek takimi ludźmi jest tylko nieudolnym łataniem dziury – reaguje.
Jarosław Szafraniec mówi, że te słowa o strażakach i wojsku były dla nich policzkiem. – Czasem warto się zastanowić, co się mówi, bo to też wpływa na wizerunek ratownika medycznego. Potem pacjenci tracą do nas zaufanie, bo skoro można go zastąpić kimkolwiek, to kim są ci ratownicy? To faktycznie specjaliści, czy osoby, które przez przypadek trafiły do ratownictwa medycznego? Oczywiście trochę koloryzuję, ale czasem mamy dość tego, co ci panowie mówią o nas w telewizji – słyszę.
Czy ratownicy dostali podwyżki
Pojawiły się też głosy o podwyżkach, które ratownicy mieli już otrzymać. – To prawda. Cztery lata temu ratownicy zaprotestowali, ponieważ zarabiali ok. 1600 zł brutto mniej niż pielęgniarki, nie otrzymali wtedy podwyżki. Staraliśmy się o nią, po dwóch latach otrzymaliśmy 1600 zł brutto, czyli na rękę ok. 930 zł netto. Tylko że od 30 czerwca tego roku tej podwyżki już nie ma, została nam ona zabrana. Podobnie jak dodatek covidowy, który podniósł nasze pensje. Teraz wróciliśmy do sytuacji sprzed 4 lat – tłumaczy Ireneusz Szafraniec.
Mówiąc w dużym skrócie i uproszczeniu – ratownicy twierdzą, że podniesiono im pensję podstawową, a zabrano dodatek 1600 zł.
– Podwyżki były, ale symboliczne. W międzyczasie bardzo wzrósł koszt karetki. Dobrze wyposażona kosztuje 700 tys. zł, kiedyś kosztowała 300 tys. Koszty administracji, zakupu leków, wszystko idzie w górę. Teraz mamy magazyn pełen maseczek, fartuchów, ale przecież dyrektor nie będzie ratownikom płacił w towarze – mówi dr Górski.
W międzyczasie wiceminister zdrowia apelował też, by ratownicy medyczni nawiązali dialog ze swoimi pracodawcami. Mając na myśli środki, które trafiły do szpitali, ale już nie do ratowników. Ratownicy przyznają, że tak było. Były podwyżki, które dotyczą tylko pracowników etatowych, a nie kontraktowych. Pracodawcy nie do końca zareagowali właściwie, bo nie podnieśli wynagrodzeń. Ale nie podoba im się zrzucanie winy.
– Minister zdrowia twierdzi, że problem jest na linii ratownik–pracodawca, a jest to nieprawda. Problem jest na linii ratownik-minister zdrowia, premier. To jest nasz adresat. Zwalanie teraz problemu na pracodawcę to umycie rąk niczym Piłat. Najlepiej stać z boku i mówić, że to nie nasza wina – reaguje w rozmowie z naTemat wiceprezes PTRM.
Podkreśla: – Nieuczciwe jest wypominanie oszczędności pracodawcom, którzy muszą zainwestować w sprzęt, leki, odzież dla ratowników. Nie chcę być adwokatem pracodawców, ale to zamydlenie społeczeństwu oczu, że to nie my, tylko pracodawcy okradają ratowników. Gdyby pracodawca całą kwotę za tzw. dobo-karetkę przeznaczył na płace, to za kilka lat nie byłoby nowego sprzętu, leków, jeździlibyśmy w obdartych ciuchach. To jest niesłychane i oburzające, co się wypowiada w mediach.
Co jeszcze denerwuje ratowników
Dr Robert Górski tłumaczy, że wszystko rozbija się o wycenę tzw. dobo-karetki. – O to, ile NFZ płaci danej stacji za funkcjonowane jednej karetki w ciągu doby. Za karetkę z dwoma ratownikami medycznymi – ok. 3 tys. zł, za karetkę z lekarzem ok. 4 tys. To stanowczo za mało – wskazuje.
– Jeśli lekarz na pogotowiu zarabia dziś 150 zł na godzinę to pomnóżmy razy 24 godziny. Wychodzi tylko płaca lekarza. A gdzie pensja dla ratownika? Po tym widać, jak jest to niedoszacowana kwota. Zwróciliśmy uwagę, że dobo-karetka powinna wynosić ok. 10 tys. zł. Wtedy możemy spełnić oczekiwania i płacowe, i bezpieczeństwa wykonywania naszego zawodu – mówi.
A to nie są jedyne kwestie, które irytują ratowników.
– Oprócz tego, że muszą normalnie żyć, utrzymać rodziny, mają obowiązek notorycznego doskonalenia zawodowego, nieporównywalnego do innych grup zawodowych. Ten obowiązek wynika z ustawy i jest kontrolowany przez wojewodę. Na to doskonalenie zawodowe ratownik medyczny musi wydać własne pieniądze. Nie ma żadnej rekompensaty. Mało tego, wszyscy – etatowi i kontraktowi ratownicy – muszą to robić we własnym czasie – wskazuje dr Jarosław Madowicz.
Jeden z elementów tego doskonalenia zawodowego trwa tydzień. – Ten kurs wynika z rozporządzenia. Trzeba go robić na urlopie, między dyżurami, gdy inne zawody mają urlop szkoleniowy i nie mają tak restrykcyjnego obowiązku. To bardzo denerwuje. Minister obiecał, że będzie regulacja w tej sprawie, ale jej nie wprowadził – tłumaczy.
Podsumowując, o co najbardziej chodzi ratownikom medycznym, podkreśla dwie rzeczy:
1. Regulacja zawodu. – Nikt nie jest w stanie podać, ilu jest ratowników w polskim systemie. Nie ma samorządu, nie ma żadnego rejestru, nikt tego zawodu właściwie nie reguluje. Próbowaliśmy zapytać obecny MEiN, ilu absolwentów wypuścił system kształcenia. Nie są w stanie podać. Wiadomo jedynie, ile było absolwentów kierunku zdrowie publiczne – wyjaśnia.
2. Finanse. – Nie może być tak, że jeśli ktoś odpowiada za ludzkie życie, zarabia 20 parę złotych za godzinę. Nawet jeśli coś się wydarzy, ratownicy medyczni nie są w stanie zapewnić sobie ochrony prawnej – zauważa prezes PTRM.
Szacunek dla ratowników
Ale jest też sam żal o traktowanie ich. – Ratownik medyczny zastąpił w doraźnej pomocy przedszpitalnej wprost lekarza. Kiedyś na jego miejscu siedział lekarz, ale ich zabrakło, obowiązki przejęli ratownicy. Ratownik udziela świadczeń w każdej sytuacji. Zarówno u noworodka jak i u osoby dorosłej. Musi umieć różnicować wszystkie stany zagrożenia życia. A dziś zepchnięto ratowników do wykształconych sanitariuszy. My się na to nie godzimy – mówi dr Jarosław Madowicz.
– To co się dzieje, pokazuje jak bardzo duże są zaniedbania. Mamy tragedię. Ministerstwo nie chce jednak słuchać naszych sugestii, podpowiedzi. Pan premier w innej sprawie powiedział: Nikt nas nie będzie pouczał. Rozumiem, że w kwestii ochrony zdrowia też nikt rządzących nie będzie pouczał – dodaje.