Realizowanie projektów elektrowni atomowej i wydobycia gazu łupkowego wykluczają się wzajemnie – powiedział ostatnio prezes PGE Krzysztof Kilian. Po jego wypowiedzi przez Polskę przetoczyły się dyskusje nad tym, na co rząd powinien postawić – łupki czy atom. Dyskusje niekoniecznie sensowne, bo jak wskazują eksperci – potrzebujemy wszystkiego. Włącznie z węglem, traktowanym nieco po macoszemu po tym, jak odkryliśmy gaz łupkowy.
Po słowach prezesa PGE rozpętała się prawdziwa energetyczna burza. Donald Tusk szybko oświadczył, że to tylko wypowiedź "prezesa spółki", należy więc patrzeć na nią przez pryzmat finansów PGE, a nie tego, co może być priorytetem rządu. Na słowa Krzysztofa Kiliana zareagowała też pełnomocnik rządu ds. polskiej energetyki jądrowej Hanna Trojanowska, która uważa, że Polska powinna bardziej zająć się atomem – bo łupki to tak naprawdę, na chwilę obecną, wróżenie z fusów.
W efekcie media dyskutowały nad tym, co jest nam bardziej potrzebne: łupki czy atom. Oczywiście zakładając, że złoża łupków są tak duże, jak się szacuje – czyli wynoszą od 300 do 700 miliardów metrów sześciennych. Rozmawiano też o tym, czy realizacja jednego z tych projektów wyklucza drugi. – Nie ma żadnego konfliktu – ocenia jednak w rozmowie z nami Tomasz Chmal, ekspert ds. energetyki z Instytutu Sobieskiego. Tak naprawdę dylemat: łupki kontra atom ma rozwiązanie bardzo prozaiczne. Potrzebujemy obu tych rzeczy. I przy tym nie powinniśmy zapomnieć o węglu.
Energia, gaz, atom
– Trudno postawić na jedno. Atom to sprawdzona inwestycja, ale przecież nie wiadomo czy kiedykolwiek powstanie i równie wiele nie wiadomo w przypadku łupków. Gdyby okazało się, że w Polsce mamy do czynienia ze skalą wydobycia łupków
Ile trzeba nam energii
W 2011 roku w Polsce produkcja energii elektrycznej wyniosła ponad 163 TWh, natomiast krajowe zapotrzebowanie 158 TWh.
W 2030 roku mamy wyprodukować 210 TWh przy krajowym zapotrzebowaniu na energię elektryczną na poziomie 190 TWh. Elektrownia jądrowa może produkować nawet 50 TWh rocznie. Rząd jednak ostrożnie prognozuje, że nasza "atomówka" pokryje ok. 17 proc. zapotrzebowanie na energię w 2030 roku. CZYTAJ WIĘCEJ
porównywalną do USA, to niewątpliwie byłby to duży atut Polski – mówi nam dr Robert Zajdler, prawnik i ekspert ds. energetyki również z Instytutu Sobieskiego.
Jak jednak podkreśla dr Zajdler, Polska po prostu musi realizować projekty gazowe i atomowe naraz. – Ważną kwestią jest to, co daje prąd. Bo z gazu można produkować energię, ale rozwój energetyki atomowej nie zastąpi problemu gazu jako surowca – przypomina nasz rozmówca. Tak naprawdę gaz łupkowy jest dla nas ważniejszy jako surowiec, niż paliwo energetyczne. Dlatego też potrzebujemy obu tych projektów.
– Atom zawsze jest pierwszym źródłem energii i nawet mając zarówno atom i elektrownie wiatrowe, nadal musimy mieć gaz, który będzie zarówno ważnym surowcem, jak i źródłem energii, gdyby pozostałe źródła słabo sobie radziły – przekonuje dr Zajdler.
Czemu boimy się atomu
To, o czym mówi doktor Zajdler, profesjonalnie nazywa się "dywersyfikacją" źródeł energii. Czyli po prostu – ich zróżnicowaniem, które daje państwu wybór i niezależność energetyczną. Tomasz Chmal z kolei dowodzi, że "dylematu nie ma", bo jest kilka rzeczy jasnych i niejasnych – i na tym należy się opierać.
Jasne jest, jak zaznacza Chmal, to jak musimy ograniczyć emisję CO2. Jasne są też kwestie związane z postawieniem elektrowni atomowej: ile to kosztuje, jak to zrobić, dopracowane są technologie. Niejasne zaś jest, jakie posiadamy złoża gazu łupkowego. Łatwo więc dojść do wniosku, że na chwilę obecną rząd powinien zrobić zdecydowany krok w stronę atomu, ale kontynuując działania związane z łupkami. – Oba projekty są realne i nie ma jakiegoś ryzyka, że przeinwestujemy, jeśli wybudujemy elektrownię atomową, a potem się okaże, że mamy duże złoża gazu. Wówczas najwyżej będziemy mogli wykorzystywać ten surowiec bardziej efektywnie i elastycznie, co byłoby sporym atutem – przekonuje Chmal.
Czemu więc jeszcze nie budujemy elektrowni atomowej? Rządy powstrzymywał do tej pory sprzeciw obywateli wobec atomu. W Polsce elektrownie tego typu jednoznacznie kojarzą się z tragedią w Czarnobylu. Niestety, politycy niewiele robią, by uświadomić Polakom, że od 1982 roku sporo się zmieniło – i jest to dzisiaj technologia bezpieczna. – Miałem sporo kontaktów ze społecznościami, które zgłaszały swoje wątpliwości i pytania odnośnie atomu. Rzeczywiście, wiele z tych obaw wynika z braku fachowej i przejrzystej wiedzy – przyznaje dr Robert Zajdler.
Rządzie, kupuj uran
– Na pewno działania informacyjne rządu odnośnie elektrowni atomowych powinny być tutaj wzmocnione – przekonuje dr Zajdler. Wówczas być może dla mieszkańców miejscowości, w której stanie pierwsza taka elektrownia, będzie to symbol nowych miejsc pracy i inwestycji, a nie tylko tragicznych wydarzeń z Ukrainy.
Dr Zajdler zaznacza przy tym, że "rząd nie może być jak chorągiewka" i uginać się pod protestami mieszkańców, którzy nie chcą atomu. Tomasz Chmal z kolei przekonuje: –
Za gaz płacimy najdrożej w Europie. Importujemy zamiast wydobywać. "To wina polityki gazowej rządu" - twierdzą eksperci. CZYTAJ WIĘCEJ
Oczywiście pojawia się tu pytanie o ekonomię, bo elektrownia atomowa to drogi projekt, który w pierwszej odsłonie może nie być opłacalny – stwierdza ekspert ds. energetyki. I wyjaśnia, że państwa, gdy zaczynają budować elektrownie atomowe, najczęściej robią ich kilka naraz. – W ten sposób płynnie przechodzą na energetykę atomową. Pierwsza taka inwestycja jest, oczywiście, najtrudniejsza i bardzo droga, ale moim zdaniem warto to zrobić – mówi Chmal.
– Świat idzie w stronę nowych technologii, odchodzi się od klasycznego wydobycia i kopalin, które przecież kiedyś się kończą. Im szybciej dołączy się do tego klubu nowoczesnych technologii, tym lepiej. Bez względu na to, jak rozwiną się innowacje czy polityka ochrony środowiska. Ale musimy zarazem myśleć o węglu i gazie, bo przegięcie w jedną stronę w tym mixie energetycznym nigdy nie jest dobre – podkreśla Tomasz Chmal.
Nie mieszajmy w kotle
Problemem polityków więc nie jest to, na co postawić, tylko jak realizować oba projekty naraz. Ekspert z Instytutu Sobieskiego wskazuje: – Ja jestem zwolennikiem prostych rozwiązań. Jak ktoś się zna na węglu, to nie musi się znać na gazie i atomie. Jak ktoś inny zna się na atomie, to nie musi się znać na gazie i odwrotnie. Tak samo jak wydobywca miedzi nie musi uczestniczyć w projekcie gazowym. Dlatego też mieszanie tutaj kompetencji różnych firm nie wydaje mi się właściwe – ocenia Tomasz Chmal.
– Gazem więc powinny zajmować się PGNiG, Lotos, to ich naturalna działka. Dobre też byłoby połączenie PGE z Energą, niedawno zablokowane przez UOKiK. Powstanie takiego energetycznego giganta wydaje się naturalne, również w perspektywie zbudowania elektrowni atomowej – zauważa Chmal.
I nie rezygnujmy z węgla
Przy tym jednak ekspert z think-tanku Sobieskiego przypomina, że atom i gaz nie powinny przysłaniać nam korzyści z zasobów węgla. – Budując nowe, wydajniejsze bloki, można zwiększać efektywność produkcji energii z węgla z 30 proc. nawet do 40
proc. To nie tylko zwiększy efektywność, ale i zmniejszy emisję CO2 przez te elektrownie – zauważa Chmal. I dodaje, że takie ruchy niestety natrafiają na administracyjne bariery w postaci nadmiernych regulacji i biurokracji. W efekcie nikt nie chce podejmować decyzji i managerom firm energetycznych łatwiej jest udowadniać, że czegoś nie da się zmienić, niż zbudować coś od nowa.
Drugą przeszkodą w korzystaniu z węgla jest unijne prawo. Obecnie mamy ograniczyć o 20 proc. emisję CO2 do 2020 roku, a zaczyna się mówić nawet o polityce zero-emisyjnej. – Przy tak ostrych ograniczeniach, narzucanych przez UE, może się okazać, że w Polsce niemożliwe będzie produkowanie energii z węgla i gazu. I wtedy takie miejsca powstaną na wschód od nas, na Ukrainie i Białorusi i znowu będziemy stamtąd kupować energię – wyjaśnia Tomasz Chmal.
– Polski rząd powinien walczyć o możliwie najmniej inwazyjną politykę UE, najmniej ingerującą w nasz mix-energetyczny. Ale też Komisja Europejska powinna wziąć pod uwagę, że w np. u nas energię produkuje się głównie z węgla, nie da się przecież zmienić tego z dnia na dzień. Takie uśrednianie polityki klimatycznej do krajów takich jak Francja, gdzie większość energii pozyskuje się z elektrowni atomowych, jest bez sensu. Bo Francja może sobie pozwolić na ograniczanie emisji CO2 – zaznacza nasz rozmówca.
Eko-terror
O ile więc ekonomicznie uzasadnione jest inwestowanie zarówno w atom jak i łupki, to jedną z nich mogą zablokować jeszcze ekolodzy. Przeciwko łupkom padają zarzuty, że w USA ich wydobycie zniszczyło środowisko. Ale to przeszłość – technologie te dopracowano, a w Stanach problemem był głównie pośpiech towarzyszący wydobyciu. W przypadku atomu zaś można się obawiać co z odpadkami, ale jak uspokaja ekspert ds. ochrony środowiska z Business Centre Club Ryszard Pazdan: – Obecnie te odpadki są składowane w sposób bezpieczny.
Ryszard Pazdan przekonuje jednak, że w 2030 roku – czyli wtedy, gdy skończyłaby się ewentualna budowa elektrowni – "dzisiejsze technologie atomowe mogą być już przestarzałe". Ekspert z BCC dodaje też, że za kilka lat polski dylemat łupkowo-atomowo może być już po prostu nieaktualny: – Problem ten zostanie rozwiązanymi nowymi technologiami, zobaczymy jak się rozwinie sytuacja. Być może powstaną źródła energii tańsze i łatwiejsze w uzyskaniu, niż na przykład atom.
Unia Europejska coraz silniej forsuje ambitne cele klimatyczne. Rzadko zdarza się, by w Parlamencie Europejskim ktoś je krytykował. Ostatnio kij w mrowisko wsadził profesor Dieter Helm, który jeszcze niedawno kierował grupą doradców Komisji Europejskiej pracujących nad energetyczną mapą drogową do 2050 roku. CZYTAJ WIĘCEJ