Zamknijcie oczy i pomyślcie o aktorze, którego twarz pojawia się niemalże wszędzie (i nie, nie chodzi tu wcale o Timothée'ego Chalameta). Teraz zastanówcie się nad gwiazdą filmową, której nie możecie znieść na ekranie. Wyszedł wam James Corden? Jeśli tak, to jesteście w dobrym miejscu, a jeśli nie, to i tak zostańcie, aby dowiedzieć się, dlaczego tylu ludzi nie lubi tego Brytyjczyka i mówi o nim, że zaniża oceny filmów oraz ma "punchable face".
Dawno, dawno temu James Corden pojawił się znikąd, na początku wszyscy go lubili, później znielubili, a wszystko skończyło się memem, w którym Amerykanie poprosili Brytyjczyków o wzięcie go z powrotem do domu, ale wyspiarze odmówili. Morał historii jest więc taki, że sława aktora niknie gdzieś wśród komentarzy z pytaniem, "jakim cudem ten gość jest wszędzie tam, gdzie tylko spojrzę".
Skąd on się wziął?
Zanim tak go znielubiono, James Corden żył spokojnie na wsi kilkadziesiąt kilometrów od Londynu. Matka Margaret odnajdywała się w roli pracownicy socjalnej, zaś ojciec Malcolm najpierw był muzykiem w zespole Królewskich Sił Powietrznych, potem został sprzedawcą Biblii. I tak przyszłemu showmanowi życie powoli płynęło. Jednocześnie rósł jego apetyt na karierę aktorską.
Pierwszym dużym debiutem w telewizji był przeprowadzony przez Cordena wywiad z Meat Loaf, autorem piosenki "I'd do anything for love". Następnie grywał tu i ówdzie, raz grał w reklamach, raz pracował jako statysta w serialach, przez pewien czas nawet występował gościnnie w satyrycznej "Małej Brytanii". Przełomem okazał się angaż w serialu telewizyjnym "Fat Friends", po którym jego rolę nagrodzono statuetką Royal Television Society.
W 2004 roku Corden trafił na deski West Endu i Broadwayu wraz z resztą obsady sztuki zatytułowanej "The History Boys". Sukces gonił sukces, aż w końcu aktor za pozwoleniem stacji BBC mógł wyprodukować swój własny sitcom o przyjaciołach "Gavin & Stacey", który zdobył nagrodę BAFTA w kategorii "najlepszego programu 2008 roku".
Rok po ciepło przyjętym serialu Corden zaliczył wtopę, występując w czarnej komedii "Lesbian Vampire Killers", która przez recenzentów została zmieszana z błotem. Cztery lata po premierze filmu aktor szczerze przeprosił części fanów za to, że w ogóle obejrzeli ową produkcję. Najwyraźniej zapamiętał ją jako skazę w swoim portfolio.
James zdołał zapisać się również w historii serii "Doctor Who" jako Craig Owens, który dwukrotnie pojawił się w sezonach z jedenastym Doctorem Who granym przez Matta Smitha. W 2011 roku światło dzienne ujrzała pierwsza odsłona sztandarowego skeczu Cordena, czyli Carpool Karaoke. Dekadę temu w premierowym odcinku telewizyjnego show komik śpiewał piosenki razem z George'em Michaelem.
Jako że los obdarował Cordena nienagannym głosem, aktor zaczął pomalutku grywać w różnych musicalach. W 2012 roku dostąpił zaszczytu, gdy do jego rąk trafiła renomowana nagroda Tony, czyli musicalowy Oscar, za główną rolę w przedstawieniu "One Man, Two Guvnors".
Amerykański sen nabrał tempa, kiedy Brytyjczykowi zaoferowano występ u boku Meryl Streep w disneyowskim filmie "Tajemnice lasu". Później poszło już z górki: Corden wcielił się w śpiewaka operowego Paula Pottsa, który wygrał brytyjską edycję "Mam Talent!" i mógł towarzyszyć Maggie Smith w dramacie "Dama w vanie". Potem z doborem ról było już coraz gorzej. Hej, ale przynajmniej program mu się udał.
Późne, późne show i słabe filmy
W 2015 roku James Corden wygryzł Craiga Fergusona z prowadzenia amerykańskiego talk showu "The Late Late Show". W ramach bycia gospodarzem tego programu 43-latek powrócił z pomysłem Carpool Karaoke, w którym jadąc samochodem, rozmawia i śpiewa wraz z zaproszonymi przez siebie gwiazdami. Warto wspomnieć, że oglądalność programu wynosi co sezon średnio 971 tys. odbiorców.
Nie tak dawno Brytyjczyk ubolewał nad tym, że nie każdego da się zaprosić do udziału w rozśpiewanej przejażdżce. Szok, nawet celebryci mają swoje plany. Na szczęście dotychczas na miejscu pasażera udało się zasiąść Adele, Arianie Grande, Justinowi Bieberowi, Celine Dion i Paulowi McCartneyowi.
I tu zaczynają się schodki. Zdaniem użytkowników Twittera aktor z miejscowości pod Londynem, wydaje się robić wszystko na siłę, tak jakby wołał do widza "hej, spójrz na mnie, spójrz na mnie". Podczas oglądania Carpool Karaoke nie sposób nie odnieść wrażenia, że Corden nieco gwiazdorzy, często zagłuszając śpiewem swoich gości. Do tego dochodzą opinie o tym, że ma "punchable face" (slang, tłum. irytującą twarz"). "Nie mogę na niego patrzeć, kiedy śpiewa. Momentalnie przelatują po moim ciele ciarki żenady" – czytamy w mediach społecznościowych.
Na tym nie koniec słów krytyki. Niestety w ostatnim czasie Corden nie pomógł sławie, wybierając role w produkcjach, które - delikatnie mówiąc - nie należały do najlepszych, co więcej - nie należały nawet do średnich. Zaczęło się od bajki "Trolle", która przeniosła na ekrany kin postaci z opowiadania Erici Rivinoji. Film na RottenTomatoes ma ocenę 67 proc. wśród publiczności, na IMDb 6,5, zaś na Filmwebie 6,6.
Kolejną animacją, do której obsady dołączył James, był "Emoji. Film". Jak można domyślić się z tytułu, bajka opowiada o komórkowych emotkach. "Emoji. Film to nie tylko miażdżąca klapa, ale też metafora Hollywood, które za wszelką cenę usiłuje znaleźć granicę między brandingiem, który uwielbiają widzowie, a marką, której widzowie nie lubią" – napisała w recenzji gazeta "The Atlantic", i cóż, oceny publiczności mówią same za siebie - Rotten Tomatoes (37 proc), IMDb (3,3), Filmweb (5,0).
Kiepskie werdykty nie są jednak wynikiem słabej gry aktorskiej Jamesa Cordena, chociaż dla wielu widzów obecność aktora w obsadzie od razu obniża ocenę filmu. Niemniej nie da się ukryć, że w ostatnim czasie Brytyjczyk ma pecha do castingów. Oto kolejne przykłady złych decyzji w jego karierze.
"Koty" - niby film dla dzieci, a jednak straszy. Wszystko za sprawą humanoidalnego wyglądu tytułowych zwierząt, który niejednemu widzowi dał potężnego bad tripa. W filmie pojawił się sam sir Ian McKellen i dame Judi Dench, więc wiele osób mogło spodziewać się naprawdę wysokiej jakości utworu. Koniec końców pierwszorzędna obsada złożona z weteranów kina brytyjskiego i nazwisk współczesnych komików oraz gwiazd pop nie uratowała tragicznego scenariusza i równie tragicznych efektów specjalnych.
Wśród koto-ludzi znalazł się ni stąd, ni zowąd James Corden w całej swej okazałości. "James Corden w 'Kotach' to najgorsza rzecz, jaka przytrafiła się kotom od czasów istnienia psów" – napisał jeden z Twitterowiczów. Ostatecznie film zdobył na platformach recenzenckich oceny wahające się między 2,2 a 5,3 punktów na dziesięć.
I kolejny tytuł ze świetną obsadą, który narobił Cordenowi jeszcze większego hejtu, to musical "The Prom". Co tam Meryl Streep czy Nicole Kidman, całą uwagę skradł właśnie James, który w karykaturalnym stylu zagrał homoseksualnego artystę, za co otrzymał jednak nominację do Złotego Globa. "Czy to się dzieje naprawdę? Powiedzcie mi, że nie" – pytała internautka na Twitterze.
Ostatnią rolą Jamesa Cordena była mysz zaprzyjaźniona z Kopciuszkiem w nowej adaptacji baśni o księżniczce gubiącej szklany pantofelek. "Paraliż senny, ale zamiast demona masz Jamesa Cordena wbijającego się w kostium myszy" – zażartowała kolejna internautka.
"James Corden to aktor, który od razu obniża jakość filmu"; "Proszę, zabierzcie Jamesa Cordena z powrotem do Wielkiej Brytanii"; "Czy James Corden mógłby zakończyć karierę aktorską" – piszą widzowie w internecie. Brytyjczyka można lubić bądź nie lubić, ale jedno jest pewnie - tak czy siak zobaczymy go jeszcze na małym i dużym ekranie.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut