Po samobójstwie technika z Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 roku lądował w Smoleńsku, wojsko przypomniało sobie o pozostałych członkach załogi. – Dopiero dziś zadzwonili do mnie z pytaniem, czy nie potrzebuję psychologa – mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" stewardesa, koleżanka Remigiusza Musia.
Aneta Żulińska-Pondo jest wstrząśnięta śmiercią technika z rządowego Jaka-40. – Nie wiem dlaczego Remek to zrobił. Nikt nie siedzi w czyjejś głowie – czytamy w "Wyborczej". Kobieta dobrze znała członków załogi tamtego lotu. Jak twierdzi, do sobotniego dramatu mogła przyczynić się atmosfera wokół zlikwidowanego już 36 pułku.
Remigiusz Muś był jednym ze świadków w sprawie katastrofy smoleńskiej. Twierdził, że dostał z wieży pozwolenie na zejście do wysokości 50 metrów. Dopiero na tym pułapie załoga miała podjąć decyzję o ewentualnym lądowanie. Przy warunkach panujących w Smoleńsku, zejście na taką wysokości było złamaniem wszelkich norm. Chorąży nie miał jednak dowodów na to, że usłyszał takie słowa 10 kwietnia z wieży. Załoga została oskarżona o złamanie przepisów.
Jedynym członkiem załogi Jaka-40, który nadal pełni służbę, jest Rafał Kowaleczko. Remigiusz Muś był od stycznia tego roku na emeryturze. Stewardesa z Jaka-40 twierdzi, że członkowie zlikwidowanego 36. pułku nie byli dobrze traktowanie w nowej jednostce.
Aneta Żulińska-Pondo twierdzi, że nie tylko ona czuła się upokarzana. W nowej jednostce dawano jej do zrozumienia, że jak się jej nie podoba, to może odejść.
Śmierć Remigiusza Musia może rozpocząć dyskusję na temat tego, czy armia wystarczająco dobrze zajęła się opieką ludźmi z rozwiązanego pułku. Wczoraj w Warszawie przeprowadzono sekcję zwłok technika z Jaka-40. Wykluczono możliwość udziału osób trzecich, co oznacza, że Muś sam odebrał sobie życie.
Według "Naszego Dziennika", Remigiusz Muś mógł być jeszcze przesłuchiwany przez prokuraturę. Jego koledzy twierdzą, że nie miał myśli samobójczych, ani skłonności do depresji.
Dopiero dzisiaj [w poniedziałek rano] zadzwonili do mnie z pracy z pytaniem, czy nie potrzebuję opieki psychologa. Wcześniej nikt nie interesował się tym, w jakim jesteśmy stanie. Jak my to wszystko przeżywamy. Nie mieliśmy żadnego wsparcia. Przeciwnie, nosiliśmy w sobie piętno 36. pułku. CZYTAJ WIĘCEJ
"Gazeta Wyborcza"
Dawano nam do zrozumienia, że najlepiej by było, gdybyśmy odeszli. I koledzy odchodzili. Na emeryturę, do innych jednostek w Polsce, do linii cywilnych. (...) Ciągle czułam się upokarzana.