– W momencie, kiedy skończył się alkohol na Chłodnej, skończyło się to miejsce. Wydawało mi się, że uczestniczę w czymś ważnym, ale tylko sprzedawałem wódkę – wyznał w wywiadzie dla naTemat Grzegorz Lewandowski. Właściciel kultowej klubokawiarni nie jest sam, jego koledzy z innych miast przyznają szczerze: „Dziś klubokawiarnia to już tylko wystrój”.
Wczoraj zamknęła się we Wrocławiu klubokawiarnia „Falanster”, jesienią pożegnaliśmy się z „Chłodną 25”, wcześniej zniknął z mapy Krakowa „Piękny Pies”. Przyczyn było kilka: sąsiedzi, problemy z koncesją, ale także frekwencja. I nie chodzi o imprezy czy zakrapiane wódką spotkania, bo na te nie trzeba było szukać chętnych, ale raczej o wydarzenia kulturalne, które kiedyś napędzały gości, a dziś schodzą do podziemia. „Jestem wdzięczny sąsiadom, że pomogli zamknąć mi pewien etap w życiu. Gdyby nie oni, pewnie zostałbym 50-letnim aktywistą kulturalnym, który wmawia sobie, że robi coś ważnego, w rzeczywistości jednak jest tylko właścicielem niewielkiej, kulturalnej budki z piwem” – dodaje w rozmowie Lewandowski. No właśnie, czyżby dla klubokawiarni nadszedł czas pożegnania ze złudzeniami?
– Klubokawiarnie to dziś bardziej wystrój, ludzie, ale już nie kultura – mówi Michał Marcinkowski, właściciel legendarnych, poznańskich „Kisielic”. – Kiedyś ważne było co robimy, dziś bardziej liczy się jak. Z domów kultury, tworzonych z własnych pieniędzy, animujących życie miasta zamieniliśmy się w miłe lokale. Kultura dziś już nikogo nie interesuje. Oczywiście nadal dyskutujemy o niej przy wódce, ale nie mamy już potrzeby brania udziału w zbiorowych wydarzeniach. Ferment przeniósł się do prywatnych salonów, a klubokawiarnie różnią się od innych klubów tylko tym, że puszczają lepszą muzykę – dodaje z żalem Marcinkowski.
„Kisielice” powstały w 1999 roku, od tego czasu wiele zmieniło się nie tylko w Poznaniu, ale też w całej Polsce. Czy jednak kryzys klubokawiarni to nieuchronny znak czasu? – Czas na pewno gra tu rolę – tłumaczy właściciel lokalu. – Trzynaście lat temu, kiedy otwieraliśmy bar, byłem przepełnionym wiarą w ideały 20-latkiem. W „Kisielice” wkładałem nie tylko całą swoją energię, ale też prywatne pieniądze. Dziś nie interesuje już mnie organizowanie kultury dla garstki osób z własnej kieszeni, bo niestety do tego teraz się to sprowadza. Nie chcę już bawić się w Don Kichota. Zmieniłem się ja, ale także moi goście. Dziś każdy ma swój komputer, bezprzewodowy internet i poczucie, że jest cały czas w środku wydarzeń. Dawniej była w nas potrzeba weryfikowania wszystkiego. Dziś kultura przeniosła się na fora i serwisy internetowe – stwierdza Marcinkowski.
Upadające ideały
Kryzys spowodowany jest też większą konkurencją. Dziesięć lat temu kluby dopiero się rodziły, dziś są nie tylko w dużych, ale też mniejszych miastach i nie wywołują tak wielu emocji. – Nie zmienia to jednak faktu, że świat w ostatnich czasach się zwija – tłumaczy Piotr Prus, właściciel krakowskiego „Pięknego Psa”. – Nie byłbym jednak aż tak sceptyczny. To nie klubokawiarnie są w kryzysie, a kultura. Wydaje mi się jednak, że wciąż trzeba i warto w nią inwestować. To prawda, że trudniej już zarobić na kulturze, ale wciąż jest to możliwe. Trzeba mieć tylko pomysł na jej podanie. W gastronomii można albo robić biznes, albo tworzyć środowisko. Mi zawsze zależało na tym drugim. Nieważne, jakim kosztem. Dobry klub musi być domem kultury, nawet jeśli odwiedza go garstka osób – dodaje Prus.
Idealizm Prusa podziela Michał Sobolewski, który prowadzi łódzkie „Owoce i Warzywa”, choć przyznaje, że czasem czuje się już wypalony. – Mówiąc o „Owocach i Warzywach” nie należy jednak zapominać, że to klub w Łodzi, a to specyficzne miasto – opowiada Sobolewski. – Kiedy zakładaliśmy naszą klubokawiarnię, do głowy nawet nam nie przyszło, że możemy na niej zarabiać. Chcieliśmy zaktywizować mieszkańców tego miasta, wykorzystać ich potencjał. Dziś, choć utrzymujemy się z prowadzenia klubu, to większość wydarzeń, które organizujemy nie jest biletowana. Trudno więc powiedzieć czy kultura przestała się sprzedawać, bo my nawet nie mamy odwagi, żeby to sprawdzić. Cały czas sporo w nas altruizmu – dodaje Sobolewski.
„Owoce i Warzywa” to – w porównaniu do klubowych weteranów – lokal stosunkowo młody. Może więc nie tyle klubokawiarnie są w kryzysie, co ich właściciele? W najnowszym wydaniu „Przekroju”, w artykule Cezarego Polaka, można przeczytać o wysypie klubokawiarni w peryferyjnych ośrodkach. Swoje miejsca ma chociażby Toruń, Cieszyn czy Falenica. Wszystkie działają prężne i bez zarzutu. Dlaczego w małych miastach świetnie wychodzi to, co w Warszawie czy Poznaniu należy już do przeszłości. Czy to kwestia mentalności, zmieniającego się pokolenia, a może przesytu rynku?
– Klubokawiarnie, które kiedyś były jedynymi miejscami, w których można było realizować mniejsze działania, teraz jedyne już nie są. W dużych miastach, obok nich zmieniają się instytucje, które coraz częściej pełnią podobne funkcje - umożliwiają realizację swoich pomysłów, wychodzą do lokalnych społeczności, realizują jednorazowe akcje. Dziś nie trzeba już mieć wielkiej infrastruktury, żeby zrobić coś w kulturze. Kiedyś klubokawiarnie były jedynymi oddechami wolności, dziś nieco łatwiej współpracować z wielkimi instytucjami, albo założyć swoją organizację – odpowiada Agnieszka Strzemińska, socjolożka, współautorka publikacji "Kawiarnia plus kultura. Jak to działa"
Niezależnie jednak od tego, jak zmienia się miasto i w jak głębokim kryzysie znajdowałyby się klubokawiarnie, ich właściciele przyznają zgodnie: „to tylko stan przejściowy”. Czekamy więc na nowe.