Bądźmy szczerzy, wśród kandydatów na nowego kanclerza Niemiec nie ma postaci charyzmatycznej. Natomiast trzeba zauważyć, że prowadzący w tym wyścigu Olaf Scholz jest bez wątpienia politykiem poważnym, bardzo przewidywalnym i doświadczonym – mówi #TYLKONATEMAT Bartosz Dudek.
Jak jednak dodaje jeden z redaktorów naczelnych w Deutsche Welle, "nic nie jest przesądzone, dopóki nie poznamy oficjalnych wyników".
– Ta różnica między SPD a CDU/CSU w ostatnich dniach zaczęła się zmniejszać do 4-5 p.p. Teoretycznie to nie jest dystans, który da się nadrobić na ostatniej prostej. Trudno jednak powiedzieć, na ile chadecja może być niedoszacowana, a socjaldemokraci przeszacowani. Albo na odwrót… – podkreśla.
Jeszcze kilka tygodniu temu sondaże wskazywały, że – może z niewielką przewagą nad konkurentami - ale w walce o władzę prowadzi CDU/CSU. Co się takiego stało, że dziś wszystko zwiastuje wielki triumf socjaldemokratów?
Bartosz Dudek: No cóż, przede wszystkimi mieliśmy powódź w Nadrenii Północnej-Westfalii, która dla wielu osób była niewyobrażalną katastrofą - zabrała im dobytek całego życia i podstawy egzystencji. Jak to bywa w takich sytuacjach, do miejsc dotkniętych kataklizmem zaczęły się pielgrzymki różnej maści polityków, w tym przede wszystkim kandydatów w wyborach. Dla wielu z nich to miało być takie preludium do prawdziwej kampanii wyborczej.
Niestety, kandydat CDU na kanclerza Armin Laschet w bardzo nieszczęśliwy sposób się tam zaprezentował, ponieważ kamery uchwyciły, jak śmiał się podczas przemówienia prezydenta Steinmeiera na temat ofiar i zniszczeń.
Te kadry natychmiast poszły w świat i to naprawdę bardzo mocno chadekom zaszkodziło. Do Lascheta przylgnął wizerunek człowieka, który niby chce zostać kanclerzem, a nie potrafi zachować się we właściwy sposób w takiej sytuacji. Dla wielu Niemców to było niezwykle oburzające.
To właśnie spowodowało pierwsze sondażowe tąpnięcie CDU na przełomie lipca i sierpnia. A potem utrwaliło się tylko takie wrażenie, że Armin Laschet nie jest typem przywódcy, a co najwyżej graczem zespołowym
Pojawiają się głosy, że CDU przegrała wybory parlamentarne już w chwili rozstrzygnięcia walki o partyjną schedę po Angeli Merkel, w której Armin Laschet zwyciężył nie dzięki charyzmie, a w wyniku wojenki partyjnych frakcji.
Wydaje się to bardzo prawdopodobne… Pożądanym kandydatem na kanclerza wśród dołów partyjnych i wielu sympatyków chadecji był premier Bawarii i szef tamtejszej siostrzanej CSU, czyli Markus Söder. To polityk będący przeciwieństwem Lascheta - bardzo dynamiczny, suwerenny w swych działaniach i potrafiący kreować się na lidera.
Söder umocnił swój wizerunek szczególnie w czasach pandemii koronawirusa, gdy nie bał się podejmować trudnych decyzji. To się wielu Niemcom podobało, nie tylko Bawarczykom.
Tymczasem Laschet jest typem takiego polityka bardzo typowego dla Nadrenii Północnej-Westfalii, a więc takiego kojarzonego bardziej z tamtejszym kolorytem, folklorem i karnawałem. I wygląda na to, że jego nadreńska popularność to nie jest coś, co można przełożyć na skalę ogólnokrajową. Aktualny szef CDU raczej nie potrafi przyciągnąć wyborcy z północnych czy wschodnich landów.
Tam bardziej lubią takich polityków jak Olaf Scholz, który jest człowiekiem bardzo stonowanym i oszczędnym w słowach.
W Polsce o aktualnym faworycie do fotela kanclerskiego piszą, że jest "nijaki".
I rzeczywiście Olaf Scholz jest trochę nijaki. Jako minister finansów w gabinecie Angeli Merkel on się specjalnie nie wyróżniał, nie miał problemu z pozostawaniem w jej cieniu. Zresztą SPD jeszcze niedawno przeżyła chyba najgorszy okres w swojej powojennej historii. Poparcie tak pikowało w dół, że złośliwi twierdzili, iż w kolejnych wyborach socjaldemokraci będą martwili się o przekroczenie progu wyborczego.
Takie sondaże, z jakimi mamy do czynienia tuż przed wyborami, są więc sporym zaskoczeniem. Trzeba jednak sobie zdawać sprawę z tego, iż chodzi nie o to, że Scholz jest taki dobry, tylko jego konkurencja taka słaba. Po prostu lider SPD wypada najlepiej na tle rywali, czyli wspomnianego już Armina Lascheta i Annaleny Baerbock z Zielonych.
Jakie znaczenie dla finałowego rozstrzygnięcia będzie miało osobiste zaangażowanie Angeli Merkel, które obserwowaliśmy w ostatnich dniach kampanii?
Myślę, że to już wiele nie zmieni. Oficjalnie Angela Merkel popierała Armina Lascheta od samego początku. Aczkolwiek można było odnieść wrażenie, że nie robiła tego z jakimś wielkim zaangażowaniem i sercem.
Może ona miała w tym jakiś swój cel? Na przykład, chciała pokazać, że CDU jednak bez niej nie jest w stanie tak ławo wygrywać…? Wydaje mi się, iż to może być taki ostatni akord na zakończenie tych szesnastoletnich rządów kanclerz Merkel.
A jak istotny dla całej tej sytuacji jest fakt, że w znacznej części niemieckie wybory odbywają się drogą korespondencyjną? Kto ma przewagę w tych kopertach?
Taki sposób udziału w wyborach nie jest w Niemczech niczym nowym. Był popularny od wielu lat, jeszcze na długo przed pandemią. Jest pewna grupa niemieckich wyborców, która zwykle właśnie w ten sposób dokonuje wyboru.
Nie odnoszę więc wrażenia, że tegoroczne głosowanie korespondencyjne miałoby jakoś znacząco zmienić prognozowaną w sondażach sytuację.
A skoro wracamy do sondaży… Czy to jest naprawdę przesądzone, że wygrała SPD?
Nic nie jest przesądzone, dopóki nie poznamy oficjalnych wyników. Ta różnica między SPD a CDU/CSU w ostatnich dniach zaczęła się zmniejszać do 4-5 p.p. Teoretycznie to nie jest dystans, który da się nadrobić na ostatniej prostej. Trudno jednak powiedzieć, na ile chadecja może być niedoszacowana, a socjaldemokraci przeszacowani. Albo na odwrót…
Otwartymi pozostaję też pytania o to, jak w lokalach wyborczych zachowają się wyborcy AfD czy FDP. Oni będą bowiem dokonywali wyboru między tym, czy bardziej akceptowalna jest dla nich koalicja lewicowa SPD, Zielonych i postkomunistów NRD-owskich z Die Linke czy też wolą wzmocnić chadeków, by utrzymać jakiś rodzaj status quo.
Należy bowiem zauważyć, że ta wspomniana – bardzo dziś prawdopodobna – koalicja lewej strony sceny politycznej to jest coś, czego wyborcy centrowi i prawicowi w Niemczech bardzo się obawiają.
A jakie są inne opcje koalicyjne?
W teorii możliwości jest kilka. Wspomniana koalicja SPD-Zieloni-Die Linke to byłaby absolutna nowość w historii Republiki Federalnej Niemiec. Dotychczas nie zdarzyło się, aby państwem rządziła koalicja składająca się z więcej niż dwóch partii.
Tymczasem drugą prawdopodobną koalicją jest ta, w której socjaldemokracji i Zieloni porozumiewają się z liberałami. To scenariusz, w którym FDP ściąga te dwie lewicujące formacje do środka.
A jeśli jakimś cudem chadecy jednak wygrają wybory, to również otwiera się kilka opcji na takie "trójprzymierze", którego Niemcy jeszcze nie widziały.
Wydawało się, że Laschet w kampanii wyborczej dość mocno uderzał w tony mające pomóc w odzyskaniu elektoratu, który z CDU odpłynął do AfD, ale chyba mu się nie udało...
I to chyba jest jeden z powodów klęski kampanii Armina Lascheta. On jest przecież silnie kojarzony z kursem Angeli Merkel – umiarkowanym, ale momentami lekko lewicującym. W Nadrenii Północnej-Westfalii Laschet był od zawsze kojarzony z takim bardzo liberalnym skrzydłem. Koledzy kiedyś nazywali go nawet "Tureckim Arminem".
Tymczasem elektorat utracony na rzecz Alternatywy dla Niemiec to ludzie mocno osadzeni na prawym skrzydle. Tacy, w oczach których polityka uprawiana przez kanclerz Merkel uchodziła wręcz za lewicową.
Na ile trwałym bytem na niemieckiej scenie politycznej jest AfD? Gdy ta partia powstawała w 2013 roku, mówiono, że to projekt, który wypali się po jednych wyborach. Tymczasem oni wciąż notują stabilne, ponad 10-proc. poparcie.
Jeśli chodzi opozycję AfD, to wiele będzie zależało od tego, jaki kurs przyjmie CDU po tych wyborach – niezależnie od ich wyniku. Tak długo, jak chadecy pozostaną na ścieżce wyznaczonej przez Angelę Merkel, tak długo polityczny wiatr będzie wiał w żagle Alternatywy dla Niemiec i popychał w ich kierunku wyborców prawicowych.
Jeśli jednak zarządzony zostanie zwrot ku konserwatywnym korzeniom CDU, to pojawi się szansa na osłabienie AfD. Nie sądzę jednak, aby ta formacja zniknęła ze sceny w najbliższych czterech, a nawet ośmiu latach.
Każdy z najpoważniejszych kandydatów na kanclerza jest "skażony" jakąś aferą. Olaf Scholz ma problemy w swoim ministerstwie, Annalena Baerbock mierzy się z poważnymi oskarżeniami o plagiat, a Armin Laschet ma na koncie te kampanijne wpadki…
To prawda, każdy z tych polityków ma swoje ciemne strony i spore problemy wizerunkowe. Pamiętajmy jednak, że Niemcy są narodem bardzo pragmatycznym i nie sądzę, by długo skupiano się na wyborczych skandalach. Jeżeli nie wydarzy się już nic nowego, te sprawy nie będą się za nimi ciągnęły.
Wkrótce kurz po walce w kampanii wyborczej opadnie, politycy zasiądą do stołów negocjacyjnych i cała uwaga opinii publicznej zostanie skoncentrowana na tym, co będzie w przyszłości, a nie tym, co było i minęło.
A nie ma pan wrażenia, że wybór między Scholzem, Baerbock i Laschetem to najgorsza oferta, jaką wyborcy dostali w historii niemieckich wyborów?
Można się z tą opinią zgodzić. Bądźmy szczerzy, nie ma wśród nich postaci charyzmatycznej. Natomiast trzeba zauważyć, że prowadzący w tym wyścigu Olaf Scholz jest bez wątpienia politykiem poważnym, bardzo przewidywalnym i doświadczonym. Przecież zanim znalazł się w rządzie Angeli Merkel jako wicekanclerz i minister finansów był premierem Hamburga.
I jakby tak wrócić pamięcią 16 lat wstecz, to o Angeli Merkel również mówiono, że jest pozbawiona charyzmy. Przedstawiono ją jako "dziewczynkę ze Wschodu" czy "pupilkę Kohla". Mało kto spodziewał się wtedy, że Merkel osiągnie taką pozycję, jaką ma dzisiaj - nie tylko w polityce niemieckiej i europejskiej, ale także światowej. Często polityk rośnie w miarę sprawowania swojej funkcji. I tak może być również w przypadku Scholza czy Lascheta.
W przypadku tego drugiego warto jeszcze wspomnieć, że to człowiek, który od zawsze interesował się Polską. Wspominał publicznie, że „Solidarność” była jednym z wielkich ideałów jego młodości. No, ale wszystko wskazuje jednak na to, iż nie on będzie nowym kanclerzem.
Dowiedz się więcej o wyborach parlamentarnych w Niemczech: