
Każde miasto ma dwie historie: jedną dobrze znamy, chętnie mówią o niej przewodnicy, możemy o niej przeczytać w broszurkach informacyjnych; druga jest mroczniejsza, skrywająca najgorsze zbrodnie, które rozegrały się na ulicach, w czterech ścianach, gdzieś, tam w zaułku, pod osłoną nocy lub w pełnym letnim skwarze. Tej "drugiej" historii przyjrzała się Iza Michalewicz.
REKLAMA
Sześć zbrodni
Wrocław. Lipiec 1990 roku. Ciało kobiety i jej nienarodzonego dziecka czeka w wannie, by ktoś je odnalazł. Sierpień 1996. Upalne lato. Jerzy zatrzymuje samochód. Dźga nożem Agnieszkę i jej męża. Na oczach ich dziecka. Kobieta jest modelką, w której zakochała się nie tylko Polska, ale i świat.Jesień 1996. Żona Darka wychodzi z domu i nie wraca. Lato 1999. Inny Darek poznaje jakąś Stasię. Co z ich znajomością ma wspólnego autor książki "Amok"? Luty 2001. Ona leży na wznak, on na lewym boku. Zwłoki morderca przykrywa kurtką. Marzec 2001. Broniła się, była duszona, maltretowana. Jej ciało pływa w stawie przy ulicy Marszowickiej.
Iza Michalewicz, reporterka dobrze znana polskim czytelnikom, ponownie przygląda się zbrodniom, które wstrząsnęły Polską. Dziwne, trudne do zrozumienia, na pierwszy rzut oka – bezsensowne, jak większość wydarzeń, w których giną niewinni, "zwykli" ludzie – bez wielkich majątków i "szemranych" znajomości. Reporterka wraca do nich nie po to, by kogoś rozliczać czy ferować wyroki. Wraca do nich, by lepiej poznać ludzką naturę.
"Ballady morderców. Kryminalny Wrocław" to rzetelnie, krok po kroku, ale i błyskotliwie opisane sprawy kryminalne, które wydarzyły się w przeszłości, jest w nich jednak coś uniwersalnego. To emocje – zazdrość, zawiść, miłość, pożądanie. To dużo lęków i niepewności, które się nie starzeją. – Zawsze interesowali mnie ludzie i ich namiętności. To emocje zazwyczaj prowadzą nas do zguby, więc chciałam przyjrzeć się z bliska, co sprawiło, że człowiek zabija, zamiast kochać – mówi autorka.
Sprawy nie do wyjaśnienia?
Iza Michalewicz z wrażliwością pochyliła się nad tym, co już się wydarzyło i zrobiła krok kolejny, ale nie brutalnie i wprost – zapytała o to, w jakim stopniu pewne kwestie jesteśmy w stanie wytłumaczyć za pomocą dostępnych narzędzi.Bo te "dostępne narzędzia", chociażby na przykładzie opisanych przez autorkę spraw, okazują się często zawodne i wątpliwe. Jedną z emocji, która nieustannie towarzyszyła mi podczas lektury, było niedowierzanie – że podczas śledztw popełnianych jest tak dużo błędów, pojawia się tak wiele niedopatrzeń, które utrudniają odkrycie prawdy, a nieraz sprawiają, że już nigdy jej nie poznamy.
– W pracy organów ścigania pojawia się wiele arogancji, niekompetencji i nieumiejętności przyznania się do błędu. Śledczy często popełniają tak zwany błąd konfirmacyjny: zbierają dowody pod z góry założoną tezę i nawet jeśli prowadzi ich na manowce, nie umieją się z tego wycofać. Poza tym wciąż kuleją podstawowe sprawy jak, chociażby oględziny miejsca ujawnienia zwłok. A tam zabójca zostawia swój ślad i często straty w postaci zaniedbań są nieodwracalne – mówi mi Iza Michalewicz.
Problemów i trudności w pracy dziennikarki dociekliwej, jak nazywa się Michalewicz, jest jednak znacznie więcej. Reporterka wróciła do spraw teoretycznie wyjaśnionych, w których wyroki już zapadły. Jej praca nie polegała tylko na zapoznaniu się ze stertami akt i dokumentów. To także rozmowy z tymi, którzy zostali i niekoniecznie chcą wracać do tragicznych wydarzeń sprzed lat.
– Najtrudniejsze są rozmowy z rodzinami ofiar. W tym wypadku było bardzo ciężko. Wiele osób nie reagowało na wiadomości, odmawiało rozmowy albo zwyczajnie nie udało mi się do nich dotrzeć. Dokumentacja tej książki zahaczyła o czas pandemii, więc korzystałam z bogactwa, jakim są akta spraw sądowych. W nich rozgrywa się wielki, szekspirowski teatr uczuć – zdradza autorka.
"Nie rozmawiam z mordercami"
Jedna z opisanych przez Michalewicz spraw dotyczy zbrodni, w której brała udział lekarka – osoba, która powinna pomagać, a nie szkodzić. Autorka zdradza, że kobieta jest na wolności i najpewniej pracuje w zawodzie. Na pytanie, czy próbowała ją odnaleźć i porozmawiać, odpowiada: "Nie próbowałam. Po przeanalizowaniu akt nie mam wątpliwości, że brała udział w zabójstwie kobiety, matki małej dziewczynki. A ja nie rozmawiam z mordercami. Zrobiłam to tylko raz w życiu, pisząc reportaż o nastoletnich zabójcach. Chciałam wiedzieć, dlaczego dzieci zabijają".Tę dociekliwość i chęć "wejścia głębiej" można odczuć na każdej stronie. Pomimo tego, że przywołane sprawy są dobrze znane, większość z nas o nich słyszała, to sposób, w jaki Michalewicz je opisuje, jak prowadzi narrację, na jakie szczegóły zwraca uwagę, sprawiają, że "Ballad morderców" się nie czyta. Tę książkę się pochłania.
W moim odczuciu głównie dlatego, że nie są to "suche" reportaże, po prostu opisane historie morderstw. Autorka zdecydowała się na autorskie prowadzenie opowieści, przygląda się postaciom z uważnością i nie poprzestaje na pierwszym wrażeniu. Chce wiedzieć więcej, wejść w głowy, połączyć wątki, których wcześniej nie połączono. I to się udaje.
Chociaż… Jest też w książce Michalewicz miejsce na wątpliwości. Czy wyroki są sprawiedliwe? Czy wszystko zostało sprawdzone? Czy ktoś mógł się pomylić? Jak wiele dowodów zniknęło, zaginęło?
– Są w tej książce dwie takie sprawy, które nie dają mi spokoju, zwłaszcza że śledczy popełnili przy nich sporo błędów. Od jakiegoś czasu współpracuję ze znakomitą profilerką Urszulą Cur i dużo się od niej uczę. Bo poza typowymi śladami kryminalistycznymi zabójca zostawia jeszcze ślad psychologiczny. Pasjonuje mnie wchodzenie w sferę ludzkiej psychiki, bo w niej jest kilka odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Dzięki temu czasem udaje mi się uchwycić ten moment, w którym wiem, dlaczego ktoś ucieka od miłości w nałogi: alkohol, narkotyki, seks czy pracoholizm. Albo tę miłość obraca w zbrodnię. Dlatego mówię, że napisałam książkę o niemiłości. I o tym, że człowiek sam jest dla siebie największym wrogiem – odpowiada reporterka.
"Ballady morderców. Kryminalny Wrocław" to zaledwie początek śledztwa w sprawie niemiłości w polskich miastach. Iza Michalewicz zapowiada, że spogląda już na Kraków, Warszawę i Trójmiasto. Nie bez powodu zaczęła jednak od Wrocławia.
– Kiedy zapadła decyzja, że napiszę ten cykl, od 10 lat mieszkałam w Warszawie. Wybrałam Wrocław, bo to moje rodzinne miasto i bardzo za nim tęskniłam. Do głowy by mi wtedy nie przyszło, że wrócę do domu. Książkę dokumentowałam, jeżdżąc po siedemset kilometrów w obie strony, ale pisałam już we Wrocławiu. Ta odległość pozwoliła mi spojrzeć na wiele spraw z innej perspektywy. Często powtarzam, że z bliska katedra jest tylko kawałkiem muru.
Artykuł powstał we współpracy z WAB
