
Zanim przyjechałam, grupa Granica poinformowała służby ratunkowe. Kiedy przyjechałam na mostek w Tarasiukach, już była tam straż pożarna i policja. Strażacy przeszukiwali brzegi rzeki, ale nie mogli nikogo znaleźć. Ja dostałam precyzyjniejsze informacje od grupy Granica, która miała współrzędne osób, które się topiły. Od razu przekazałam tę informację straży pożarnej, pomijając policję. Funkcjonariusze policji w takich sytuacjach są opresyjni i przemocowi, co poczułam na własnej skórze.
Na miejscu została podjęta pierwsza interwencja, bo jedna z dziewcząt była nieprzytomna, miała zapaść. Z tego co dzisiaj się dowiedziałam, jest ona w bardzo ciężkim stanie.
Policja zaczęła mnie pacyfikować. Jeden z policjantów po cywilnemu, który w trakcie całej akcji nie mógł się zdecydować czy jest cywilem, czy policjantem, bo na przemian mi groził jako policjant, a potem jako cywil. Wykonał wobec mnie bardzo nieprzyjemny manewr, który polega na tym, że wciska się pięść pod obojczyki, w miejsce, gdzie jest splot nerwów. I tak uciskając odpychał mnie, mimo że nie chciałam się zbliżać, bo szanuję konieczność skupienia przy akcji ratunkowej.
On próbował po prostu usunąć mnie z tego miejsca. Wykonywał gesty zastraszające, mówił do mnie z odległości 5 cm. Oczywiście był bez maski i identyfikatora. Trudno mi było w tej sytuacji zachować spokój, więc odpłaciłam temu panu pięknym za nadobne. Potem został mi przydzielony opiekun z policji, który świecił mi latarką w oczy, tak abym nie mogła nic nagrywać. Drugi policjant świecił dużym reflektorem. Zatem to była główna akcja w wykonaniu policji. Oni nie zamoczyli nawet paluszka w bagnie, także mówienie, że uczestniczyli w akcji ratunkowej jest śmieszne.
Bałam się, że policja w którymś momencie zabierze mi telefon i nagrania przepadną. Na szczęście udało mi się nagrać i bezpiecznie opuścić to miejsce. Teraz czekam na jakieś wezwanie, bo oczywiście byłam kilka razy legitymowana. Wszystkie dane podawałam, bo nie zamierzam niczego ukrywać.
Straż graniczna przyjechała na samym końcu, tuż po pogotowiu. Z tego co wiem teraz pilnują uratowanych uchodźców w szpitalu we Włodawie. Nie dopuszczają nikogo.
Policjant, który używał wobec mnie przemocy fizycznej twierdził, że zabezpiecza teren działań medycznych. Oni doskonale zdawali sobie sprawę, że nie mają prawa mnie usunąć, że mogę swobodnie po tym terenie się poruszać. W którymś momencie jeden z policjantów oskarżył mnie o to, że to ja wywiodłam te osoby na bagna, a teraz sobie robię rozrywkę.
Policja nie opuszczała mnie ani na sekundę.
Dostałam informację, że w lasach przygranicznych leżą ciała ludzkie. Nie jestem w stanie tego zweryfikować, bo tam nie byłam. Każda wiejska droga jest obstawiona przez policję, nawet na tych terenach, które znajdują się przed strefą stanu wyjątkowego. Ale z tego, co ludzie mówią, w lesie są ciała tych, którzy zmarli z wycieńczenia i zimna. Te ciała są po prostu porzucone. Dlatego tak bardzo potrzebna jest obecność bezstronnych obserwatorów i organizacji pomocowych, jak PCK, by te wiadomości sprawdzić.
Nie wiem. Wszyscy przywykli do tego, że granica jest w okolicach Hajnówki, natomiast granica jest także w pasie od Terespola po Włodawę i tamtędy też przechodzą uchodźcy. Osoby, które udało nam się uratować, znaleźliśmy ok. 9 km od granicy polsko-białoruskiej. Te dzieciaki uciekły z Syrii, proszę zobaczyć, gdzie musiały żyć. To jest strefa śmierci. I wydostawszy się z jednej strefy śmierci, znalazły się w drugiej. Jak słyszę w telewizji o dzielnej straży granicznej, która udaremniła kolejne nielegalne przejście to zbiera mi się na wymioty.
Tam są dzieci, wczoraj czytałam, że jest tam kobieta, która zaczyna rodzić. Przecież żadna kobieta w ciąży albo z małym dzieckiem nie ucieka, jeżeli nie musi. Nie podejmuje takiego działania. Łukaszenka robi rzeczy straszne, ale ci ludzie chwytają się każdej szansy na to, żeby chronić swoje życie. Europa nie może reagować na to w taki sposób. To jest nieludzkie.