Na terenie sosnowieckiego szpitala doszło do makabrycznego znaleziska. W krzaku jałowca, oddalonego o 35 metrów od wejścia głównego do placówki, znaleziono ciało mężczyzny. Okazuje się, że przeleżało tam czternaście miesięcy.
Sprawa zaczęła się w sierpniu ubiegłego roku. Mirosław Nagacz zażył dużą dawkę amfetaminy – chciał popełnić samobójstwo. Rodzina wezwała pogotowie. Mężczyzna trafił do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 5 w Sosnowcu. Siostra pacjenta, Anna Nagacz, pojechała do szpitala nieco później. Gdy dotarła na miejsce, okazało się, że jej brata już tam nie ma.
Dowiedziała się tylko, że jej brat wyszedł po piętnastu minutach. Pracownicy szpitala oddali jej dowód osobisty mężczyzny. Jak tłumaczy rzecznik szpitala, lekarze nie otrzymali informacji od załogi karetki, iż mężczyzna ten jest po próbie samobójczej. Nikt nie usiłował go zatem zatrzymywać. O zaginięciu Mirosława Nagacza powiadomiono policję.
Rodzina przez rok żyła nadzieją
Bliscy zaginionego robili wszystko, aby go odnaleźć. Byli nawet u jasnowidza, który stwierdził, że zaginiony przebywa za granicą. Prawdziwe informacje przyszły dopiero 9 października. Telefon od policjanta nie pozostawiał złudzeń. Na terenie szpitala znaleziono zwłoki mężczyzny i najprawdopodobniej jest to ciało brata pani Anny.
Ciało leżało w krzaku jałowca niedaleko szpitalnych murów. Było obrzucone puszkami. Nikt nie zauważył rozkładających się zwłok przez czternaście miesięcy. Rodzina nie jest w stanie zrozumieć, jak mogło do tego dojść. Policja zapewniała, że przeszukała zamknięty teren szpitala. Rodzina twierdzi, że z okolic jałowca wydobywał się smród.
Sprawą zajęła się prokuratura. Trwają wyjaśnienia szpitala, jak mogło dojść do makabrycznego zdarzenia.