Wojciech Maroszek to najbardziej znany obecnie polski sędzia siatkarski. Ma na swoim koncie m.in. poprowadzenie meczów o brąz igrzysk olimpijskich w Tokio, czy dwukrotnie finałów mistrzostw Europy - w tym tegorocznego w Katowicach. W rozmowie z naTemat odpowiedział o specyfice swojej pracy.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.
Polski sędzia siatkarski jest coraz bardziej doceniany na międzynarodowych imprezach, ale nadal nie jest to profesjonalny zawód, z którego można żyć w Polsce.
Wojciech Maroszek opowiedział o powodzie, dla którego napisał książkę, co jest najtrudniejszego w pracy sędziego i dlaczego warto mieć tremę przed meczem.
Będąc po zebraniu zarządu PZPS, czuć zmiany w polskiej siatkówce?
Zmian personalnych nie ma zbyt wielu. Myślę, że raczej będzie to kontynuacja tego, co dobre. Widać, że prezes Sebastian Świderski jest otwarty na zmiany tam, gdzie są one potrzebne. Na razie wygląda to dobrze.
Pierwszym dużym wyzwaniem będzie wybór trenerów kadr seniorskich. Będzie to sprawdzian dla prezesa i zarządu, czy zrobimy to sprawnie i w sposób dający nadzieję na poprawę wyników.
W przypadku wyborów nowych selekcjonerów kadry żeńskiej i męskiej, prezes Świderski słuchał rad ludzi z zarządu, czy to będzie jednoosobowa decyzja?
Dużo rozmawialiśmy na forum zarządu. Toczyła się ożywiona dyskusja. Aktywnie w niej uczestniczyłem, korzystając nie tylko z doświadczenia sędziowskiego, ale tego z racji pełnienia funkcji wiceprezesa Śląskiego Związku Piłki Siatkowej.
A opłaca się być sędzią siatkarskim?
Nie mamy w Polsce sędziów zawodowych w rozumieniu życia z sędziowania. Nasze stawki sędziowskie nie były waloryzowane od dziesięciu lat. Musimy z tym tematem się zmierzyć, chociaż to trudna sprawa dla zarządu.
Jestem w uprzywilejowanej sytuacji jako sędzia międzynarodowy. To są większe pieniądze, ale nadal nieporównywalne na przykład z piłką nożną. Oczywiście w takim roku jak ten, kiedy byłem na trzech dużych turniejach, jest to zastrzyk finansowy.
Czyli niektórzy mają lepiej, niektórzy gorzej. Profesjonalizacja jest za rogiem?
FIVB mówi o niej od dziesięciu lat, ale jak dotąd nie położyło nawet konkretnej propozycji na stole. Chociażby by sprawdzić, ilu sędziów zdecydowałoby się na życie zawodowe powiązane z naszą dyscypliną.
Wydaje mi się, że siatkówka jest zbyt biedna, żeby nawet niewielka grupa sędziów przeszła na zawodowstwo.
Poprowadzenie finału ME siatkarzy w Katowicach było czymś wyjątkowym?
Na pewno. Nawet jeśli formalnie na pierwszym meczu należałoby postawić mecz o brązowy medal na igrzyskach w Tokio. Dodatkowo były też dwa finały Klubowych Mistrzostw Świata.
W Katowicach to był mój drugi finał ME, który poprowadziłem. Cztery lata temu w Krakowie też miałem ten honor.
Ale tegoroczne emocje w Spodku były zapewne szczególne.
To prawda. Po pierwsze, trema jest zawsze, nawet na meczu młodzieżowym w regionie. Oczywiście im wyższa stawka, tym jest trudniej. Trema jednak na pewnym poziomie pomaga utrzymać odpowiednią koncentrację i zdopingować do wytężonego wysiłku. Przyznaję, ja zawsze choć trochę się tremuję.
W Spodku szczególna była atmosfera. Zadbali o nią kibice, którzy wnieśli coś niezwykłego do tego turnieju. Miałem przyjemność sędziować mecz półfinałowy i finałowy, i kolejny raz przekonałem się, że nasi kibice i pełny Spodek to rewelacyjna sprawa.
Nieprzypadkowo mówi się, że polscy kibice są najlepsi. Anegdotycznie, sędziowie zagraniczni zwłaszcza na turniejach w Polsce, często podśpiewują sobie, czy to w busie, czy hotelu: Polska, Biało-Czerwoni. Nie bez powodu – atmosfera naszych widowisk na każdym robi wielkie wrażenie.
Finał igrzysk olimpijskich z Polakami czy Wojciechem Maroszkiem?
Proszę mi wierzyć, odpowiedź może być tylko jedna. Sukces reprezentacji stoi na pierwszym miejscu. Tym bardziej, że dla sędziów poprowadzenie finału nie jest aż tak istotną sprawą. Ważne, żeby być na turnieju i dobrze na nim wypaść.
Dodatkowo mecz finałowy wiąże się z ryzykiem, że może się coś nie do końca udać. Człowiek popełni błąd i wyjdzie na to, że wspomnienie z turnieju będzie tylko gorzkie.
Nie byłbym tam, gdzie jestem, gdyby nie sukces polskiej siatkówki. To samo tyczy się przyszłości, im lepsze wyniki reprezentacji Polski, tym lepsze nominacje otrzymują sędziowie z naszego kraju.
To wyjątkowy rok dla naszego środowiska. Wszystkie mecze finałowe w Europie, które mogliśmy sędziować, czyli trzy z czterech, poza finałem Ligi Mistrzów siatkarzy, sędziowaliśmy jako „jedynki”. Ten jeden przypadek to rzecz jasna wykluczająca nas kwestia udziału i sukcesu Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle.
Wywodzi się pan z Żor. Tytuł dla Jastrzębskiego Węgla ucieszył?
Kiedy się dzisiaj kibicuje klubowi, za chwilę okazuje się, że ulubiony zawodnik gra w nowym sezonie zupełnie gdzie indziej. Mistrzostwo dla klubu z mojego regionu cieszy, ale ja nie mam swojego ulubionego klubu w PlusLidze. Stoję obok tego.
A jeśli już miałbym faktycznie wybrać, to stawiam na drugoligowy kobiecy MUKS Sari Żory, debiutanta na szczeblu centralnym, któremu staram się pomagać.
Nowe technologie takie jak wideoweryfikacja, bardziej pomagają, czy przeszkadzają w pracy? Czasem powtórki telewizyjne, możliwość szybkiego zweryfikowania decyzji arbitra, bywa powodem do późniejszej krytyki sędziego.
Technologie bardzo nam pomagają. Jeśli mówimy o systemie challenge, to pewnie już dzisiaj nikt tego nie pamięta, ale to polscy sędziowie postulowali na początku możliwość korzystania z powtórek telewizyjnych.
Dzisiaj możemy sprawdzać właściwie wszystko, nawet najdrobniejsze dotknięcia piłki w bloku. Technologia poszła bardzo do przodu. Wideoweryfikacja mocno obniżyła poziom negatywnych emocji, konfliktów między zespołami a sędziami.
W Polsce regulamin challenge’u jest bardzo liberalny, pozwalający na sprawdzenie wielu sytuacji. Mamy najszerszy katalog możliwych rzeczy do sprawdzenia na świecie.
Wielokrotnie słyszałem za granicą czy to od zawodników, trenerów, czy sędziów - że chcieliby mieć takie szerokie możliwości weryfikacji - w rozgrywkach światowych i w swoich ligach.
A co dzisiaj jest najtrudniejsze w pracy sędziego siatkarskiego?
Challenge weryfikuje nam wiele bardzo szybkich zagrań w siatkówce. Paradoksalnie można powiedzieć, że w tym pojedynku z technologią nadal sędziowie są górą. My mamy częściej rację niż zespoły, które decydują się na wideoweryfikację.
Relatywnie nową trudnością jest zwalczanie tzw. piłek pchanych, rzuconych, szczególnie w ataku. To jest wyzwanie na ten i kolejne sezony.
Jestem pewien, że zespoły szybko się zaadaptują do nowych wymogów. To wyzwanie to zresztą głos samego Ary Gracy, prezydenta FIVB, który boi się, że siatkówka zatraciła charakter odbijania piłek na rzecz rzucanych, pchanych. Mamy z tym powalczyć.
Druga kwestia to zarządzanie widowiskiem. Coś, do czego sędziowie zawsze będą potrzebni. Ludzie chcą oglądać dłuższe wymiany, pozytywne emocje, żywe tempo. A do tego potrzebni są ludzie, którzy będą kontrolować rytm meczu.
Skąd pomysł na książkę?
Sędziuję już od 28. lat. To sporo historii, anegdot. Nie chciałem, żeby zaginęły, a wiele razy byłem o nie pytany, więc najlepiej było ubrać je w książkę.
Chciałem też przedstawić szerszej publiczności jak wygląda siatkówka, środowisko dyscypliny, z perspektywy sędziego. A dodatkowo miałem okazję być na dwóch wyjątkowych imprezach.
„Bańka” w Rimini to coś, co już raczej nigdy się nie powtórzy. Tak wielki, intensywny turniej i jeszcze w specyficznych warunkach obostrzeń sanitarnych. A drugi to igrzyska w Tokio.
Japonia ma swoją specyfikę. Dodatkowo ponownie staliśmy w obliczu zagrożenia COVID-19. Książka to wyjątkowa okazja, żeby podzielić się wrażeniami z takich wydarzeń, które raczej już nigdy się nie powtórzą.
Siatkarskie środowisko zjednoczyło się w pomocy Agnieszce Michlic. Jeszcze niedawno sędziowała finał ME siatkarek, teraz walczy z nowotworem i potrzebuje wsparcia w walce z chorobą.
Agnieszka jest osobą bardzo skromną, która długo zwlekała z prośbą o pomoc do innych ludzi, dopóki faktycznie nie było takiej potrzeby.
Co bardzo ważne, jest pozytywnie nastawiona do walki z chorobą. Jestem pewien, że wygra tę walkę i wróci wkrótce do sędziowania. Dodatkowo to niezwykle miłe zaskoczenie, że nie tylko środowisko sędziowskie, ale całe siatkarskie, zjednoczyło się w pomocy Agnieszce.
To pokazuje, że pojęcie siatkarskiej rodziny, którym kiedyś się posługiwaliśmy, jest nadal żywe. Jeśli faktycznie komuś trzeba pomóc, to: kluby, działacze, zawodnicy, sędziowie, kibice - potrafią się zjednoczyć. Wszyscy razem potrafią pójść w jednym kierunku.