Efektowne zwycięstwo Biało-Czerwonych i wyjątkowe pożegnanie ikony. "Lewy" jednak bez gola
Krzysztof Gaweł
09 października 2021, 22:43·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 09 października 2021, 22:43
Reprezentacja Polski pokonała bez większych problemów 5:0 (2:0) San Marino w meczu siódmej kolejki eliminacji piłkarskich mistrzostw świata 2022. Wydarzeniem meczu było pożegnanie Łukasza Fabiańskiego, który zagrał po raz 57. w drużynie narodowej i został pięknie pożegnany przez kibiców na PGE Narodowym. Co można uznać za zaskoczenie, gola nie strzelił tym razem kapitan Robert Lewandowski.
Reklama.
Pojedynek z San Marino dla reprezentacji Polski miał być okazją do mocniejszego treningu, sprawdzenia zmienników w meczu o punkty czy przygotowania się do wtorkowego pojedynku z Albanią. Kopciuszek przybył do Warszawy po najniższy wymiar kary, a nasi kibice liczyli na efektowny wieczór na PGE Narodowym i godne pożegnanie Łukasza Fabiańskiego, który zdecydował się pożegnać z kadrą.
Biało-Czerwoni od początku oblegali bramkę gości, a pierwsze okazje mieli Przemysław Frankowski i Mateusz Klich. W 10. minucie Robert Lewandowski powinien otworzyć wynik, ale uderzył w sam środek bramki gości i golkiper San Marino dobrze zareagował. Nie miał jednak szans kilkanaście sekund później, gdy urwał się na lewej stronie Przemysław Płacheta, wrzucił piłkę przed bramkę, a tam głową Karol Świderski otworzył wynik.
Długo trwało sprawdzanie tej akcji za pomocą VAR, kilka minut sędziowie męczyli się, by uznać gola Polaka, a chwilę później pozbawili nas ewidentnej jedenastki. W 18. minucie Przemysław Frankowski został zablokowany przez rywala w polu karnym, jego strzał defensor z San Marino zatrzymał ręką, ale sędziowie się nie popisali. VAR jak widać wymaga wprawy i zimnej krwi rozjemców.
Co się odwlekło udało się w 19. minucie, a wszystko za sprawą aktywnego i świetnie dysponowanego Kacpra Kozłowskiego. 17-latek poszedł prawą flanką na przebój, zagrał przed bramkę, a jego uderzenie odbił do własnej bramki Mirko Palazzi i zrobiło się 2:0 dla gospodarzy. Ataki raz po raz sunęły na bramkę gości, Łukasz Fabiański piłkę złapał dopiero w 21. minucie, oczywiście bardzo pewnie.
Za to w minucie 30. nasz zespół rozegrał piękną akcję, Robert Lewandowski zdobył bramkę, ale sędzia Fran Jović... gola nie uznał, bo jego zdaniem nasz kapitan faulował rywala. Cóż, rozjemcy prezentowali się w pierwszej połowie gorzej, niż piłkarze z San Marino, ale to i tak nie przeszkodziło w dobrej grze naszej drużynie.
Do końca pierwszej odsłony nasz zespół kontrolował grę, szukał okazji do podwyższenia prowadzenia, ale poszukiwania Roberta Lewandowskiego i jego kolegów z ofensywy nie powiodły się, bo goście grali bardzo ofiarnie w defensywie, a do tego mieli sporo szczęścia. Nasz zespół odrobił jednak lekcję i na murawie dominował niepodzielnie. Tak samo zresztą, jak po zmianie stron, gdy od razu szansę dostał Krzysztof Piątek.
Biało-Czerwoni atakowali, szukali okazji strzeleckich, aż w 50. minucie po rzucie rożnym kapitalnie piętą zagrał przed bramką Karol Świderski, Michał Helik z bliska trafił w słupek, ale pospieszył z dobitką Tomasz Kędziora, który mocnym uderzeniem wpisał się na listę strzelców. I zdobył swojego pierwszego gola w drużynie narodowej. Kibice gorąco mu dziękowali, rozgrzewając gardła na to, co miało się wydarzyć w 57. minucie.
Nasi piłkarze utworzyli efektowny szpaler, a Łukasz Fabiański ze łzami w oczach opuszczał murawę i zarazem drużynę narodową, w której przez 15 lat zagrał 57 razy. Cały stadion skandował jego imię i nazwisko, koledzy klepali po plecach i dziękowali, a swój debiut przy okazji zaliczył Radosław Majecki. 36-letni "Fabian" zszedł ze sceny z czystym kontem i jako symbol dobrych czasów Biało-Czerwonych. A przede wszystkim wzór piłkarza i człowieka, za co trzeba mu podziękować.
W minucie 66. Paulo Sousa zdjął z kolei Roberta Lewandowskiego, który został przeciw San Marino bez gola, co nasi rywale mogą uznać za spory sukces. Kapitan nie wyglądał na zadowolonego, ale przed nim i drużyną kolejne wyzwania, jego umiejętności będą potrzebne we wtorek w Tiranie bardziej, niż w meczu ze słabeuszem w Warszawie. Kolejne zmiany miały ożywić nasz zespół, ale ofensywa Polaków wyhamowała.
Udało się podwyższyć dopiero w samej końcówce meczu, w 84. minucie Robert Gumny przytomnie podał do Adama Buksy na linię pola karnego, a ten płaskim strzałem wpisał się na listę strzelców, poprawiając swój znakomity dorobek w drużynie narodowej. A już w doliczonym czasie gry kolejny zmiennik wpisał się na listę strzelców. Kapitalną asystą popisał się Kacper Kozłowski, a Krzysztof Piątek wrócił do drużyny po kontuzji golem, na którego długo i ciężko pracował. W sobotę ustalił wynik na 5:0.
Biało-Czerwoni dzięki wygranej wykonali kolejny krok w stronę występu na mundialu w Katarze. Kolejny, być może najważniejszy, nasz zespół musi postawić we wtorek w Tiranie, gdzie zmierzymy się z sensacyjnym wiceliderem grupy I, czyli reprezentacją Albanii. Zwycięstwo da nam niemal pewny udział w barażach, inny wynik może znacznie skomplikować naszą sytuację.
Polska - San Marino 5:0 (2:0)
Bramki: Karol Świderski (10), Mirko Palazzi (19-samobój), Tomasz Kędziora (50), Adam Buksa (84), Krzysztof Piątek (90)
Sędziował: Fran Jović (Chorwacja)
Żółte kartki: Karol Linetty - Alessandro Golinucci
Widzów: 56 128
Polska: Łukasz Fabiański (57. Radosław Majecki) – Tomasz Kędziora, Michał Helik, Robert Gumny – Przemysław Frankowski (66. Bartosz Bereszyński), Mateusz Klich (46. Krzysztof Piątek), Karol Linetty, Przemysław Płacheta – Kacper Kozłowski, Robert Lewandowski (66. Jakub Moder), Karol Świderski (72. Adam Buksa).
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut