Dr Maciej Lasek z komisji Jerzego Millera stanowczo dementuje nie tylko ostatnie doniesienia w sprawie katastrofy smoleńskiej, ale też hipotezy badaczy zespołu Antoniego Macierewicza. Zapewnia, że wybuchu nie było, że tylko Polacy analizowali czarne skrzynki, a załoga Jaka-40 złamała przepisy i nie mówi prawdy o pułapie 50 metrów.
Dr Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i członek zespołu Jerzego Millera broni, które odrzuciły hipotezę wybuchu na pokładzie prezydenckiego Tupolewa. Jego zdaniem zarówno wtedy, jak i teraz nie ma na to żadnych dowodów.
W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", dr Maciej Lasek zaprzecza zarzutom, jakoby komisja nie miała własnych badań i opierała się tylko na dochodzeniu rosyjskim. Dodał, że polscy eksperci samodzielnie badali miejsce katastrofy smoleńskiej, a nie jako asystenci Rosjan. Zaznaczył, że brak charakterystycznych odkształceń na zewnątrz świadczących o wybuchu. Co więcej, niektóre części samolotu były odgięte "do środka".
Dr Maciej Lasek dodał, że badacze nie znaleźli żadnych śladów materiałów wybuchowych, nawet na chłonnych materiałach m.in. fragmentach ubrań, parasolce, banknocie, nadpalonej książce, które zabezpieczyli polscy eksperci na miejscu katastrofy. To w połączeniu z analizą treści czarnych skrzynek obala hipotezę wybuchu, a tym bardziej zamachu. Dodał, że czarne skrzynki zostały wysłane do ABW i Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego, by służby mogły sprawdzić, czy ktoś ingerował w zawartą w nich treść. Po badaniach biegli orzekli, że nikt nie ingerował w ich treść.
Ekspert zaznaczył też, że dla komisji zderzenie samolotu z brzozą "było i jest" oczywiste. Komisja dysponuje zdjęciami przyciętego drzewa, którego nikt w żaden inny sposób nie mógł w ten sposób zdeformować. Dr Maciej Lasek tłumaczył, że w przypadku bomby na pokładzie Tupolewa, czarne skrzynki i rejestratory dźwięków powinny odnotować odgłos wybuchu oraz problemy z hermetyzacją kadłuba. Nic takiego się jednak nie stało. Dodatkowo, do momentu zderzenia z brzozą, samolot był w pełni sprawny. Obalił też hipotezę Jarosława Kaczyńskiego o manipulacji przy czarnych skrzynkach.
Dr Maciej Lasek stwierdził, że komisja dysponowała zapisami rozmów pochodzącymi zarówno z Tupolewa, jak i Jaka-40 oraz wieży kontrolnej. Zaznaczył, że nie ma tam dowodów na to, iż kontrolerzy lotów kazali samolotom zejść na pułap 50 metrów, co jest niezgodne z przepisami. Zdaniem eksperta ze skrzynek wynika, iż wieża wciąż powtarzała 100 metrów. Dodatkowo zapisy rozmów są dowodem na to, że Jak-40 złamał przepisy. Zaznaczył, że treść tych rejestratorów głosu również była analizowana w Polsce.
Ekspert dodał, że załoga Jaka słabo znała język rosyjski. To, w połączeniu ze spornym lądowaniem wprowadziło do wieży nerwową atmosferę. Polacy dysponują zapisem korespondencji wieży z Iłem-76. Samolot nie dostał pozwolenia na lądowanie, mimo to dwukrotnie próbował. Zdaniem świadków był bliski rozbicia się. Dr Maciej Lasek twierdzi, że Ił, tak jak przed nim Jak, zszedł na pułap 50 metrów bez zgody wieży.
Sprawdziliśmy, czy nie wystąpiły charakterystyczne odkształcenia na konstrukcji samolotu. Robili to specjaliście, którzy badali niejeden wypadek lotniczy - i to najczęściej wojskowy, gdzie przy zderzeniu z ziemią następuje eksplozja materiałów wybuchowych przewożonych przez samolot. CZYTAJ WIĘCEJ
Dr Maciej Lasek
członek komisji Millera w rozmowie z "GW"
Ten QAR [czarna skrzynka monitorująca różne systemy samolotu - red.] został odnaleziony kilka dni po wypadku i przywieziony do Warszawy. Rosjanie w ogóle się nim nie zajmowali. CZYTAJ WIĘCEJ
Dr Maciej Lasek
członek komisji Millera w rozmowie z "GW"
Załoga samolotu Jak z dziennikarzami na pokładzie złamała podstawowe zasady obowiązujące przy lądowaniu, czyli zeszła poniżej dopuszczalnej wysokości. Więcej, wylądowała bez zgody kontrolerów. Ba, dostała komendę "uchodi na wtoroj krug" [odejdź na drugi krąg czyli przerwij lądowanie]. CZYTAJ WIĘCEJ