Przegrał, ale i tak jest wielki. Nie tylko dlatego, że ma ponad 2 metry wzrostu. Gdy po wygranym ćwierćfinale napisałem w tekście, że ma większy potencjał od Radwańskiej, od razu pojawiły się komentarze. Coś w stylu: „Widzę, że jak Janowicz wygrywa, to od razu można skrytykować Radwańską”. Nie, nie o to chodzi. Nie twierdzę, że Janowicz obiektywnie jest lepszy. Nie jest. Ma natomiast od Radwańskiej więcej różnorakich atutów. Jest bardziej wszechstronny.
Pierwszy raz widziałem go w akcji całkiem niedawno. To był mecz z Białorusią w Pucharze Davisa. Zobaczyłem dwumetrowego chłopaka i pomyślałem: „Aha, to będzie gra z gatunku – bomba serwisowa, a potem zamknąć oczy i łupać, może wpadnie”. Ale nie, wcale tak nie było. W tamtym meczu Jerzy Janowicz pokazał atuty, którymi tak bardzo zaimponował w Paryżu.
Dla porównania weźmy piłkę nożną. Gdy mamy dwumetrowego gościa, to on najczęściej staje na bramce albo gra na środku obrony i biegnie do przodu przy stałym fragmencie gry. Janowicz jest trochę jak dwumetrowy futbolista, który potrafi dryblować, rozgrywać i grać prostopadłe podania.
Zupełnie inny wielkolud
Nie widziałem wcześniej tak wysokiego tenisisty, który tak często gra skróty. I tak często są one skuteczne. W finale było ich mniej, ale wiadomo powszechnie, że David Ferrer dobiega do piłek jak mało kto.
Fragmenty meczu Janowicza z Murrayem:
Trudno o innego tenisistę podobnego wzrostu, który tak dobrze znosiłby długie wymiany z rywalami pokroju Murraya. Który raz zwalnia, potem przyspiesza. Który gra tak inteligentnie. Widzi, że wygonił rywala i próbuje dropszota. Widzi, że rywal biegnie w jedną stronę i zagrywa mu drugą. Przed finałem byłem ciekawy, czy Janowicz potrafi grać przy siatce. I czy potrafi grać loby. W meczu z Ferrerem pokazał i jedno, i drugie. Przegrał, bo zabrakło mu sił. Bo w drugim secie nagle uciekł gdzieś serwis. Przeciętny wielkolud byłby w takiej sytuacji bezradny. A on, nawet jak stracił w jednej chwili największy swój atut, i tak był bliski wygrania podania.
Agnieszka Radwańska jak Portsmouth
Teraz weźmy Radwańską. Jest świetną zawodniczką, naprawdę. Prawdopodobnie najlepiej wyszkoloną technicznie w światowej czołówce. W ostatnim czasie zadbała nieco o siłę, poprawiła kondycję i trochę mocniej serwuje. Ale w tych ostatnich elementach wciąż daleko jej do najlepszych. I wątpliwe, by mogło się to nagle odmienić. Ktoś zaraz powie – ale chwila, przecież w Wimbledonie doszła do finału. Przecież to wielki sukces, więc o co chodzi?
Skończyłem niedawno czytać świetną autobiografię angielskiego piłkarza Paula Mersona i tam jest taki fragment, o rozgrywkach Pucharu Anglii. Merson opowiada jak dotarł do ich finału, grając w przeciętnym Portsmouth. Mówi, że w takich rozgrywkach kluczowe jest szczęśliwe losowanie. Uniknięcie na wyjeździe Liverpoolu czy Manchesteru United. Dopiero później liczą się umiejętności.
Tak właśnie było z Radwańską w Londynie. Grała swój dobry, dość solidny tenis, unikając przy tym niewygodnych rywalek. Mam wrażenie, że zrobiono jej nieco krzywdę, tak bardzo nakręcając bębenek.
Dodam, że Janowicz do samego turnieju w Paryżu przebijał się przez kwalifikacje. A później w każdym kolejnym meczu grał z zawodnikiem z czołowej dwudziestki. Pokonał trzeciego na świecie Murraya i dziewiątego Janko Tipsarevicia. Przez godzinę walczył jak równy z równym z piątym w rankingu Ferrerem.
Końcówka meczu Janowicza z Tipsareviciem:
Za dużo tych wież
Gdy rozmawiam o tenisie ze znajomymi, często słyszę głosy, że to już nie ta sama dyscyplina sportu, bo za dużo jest takich wież, które stają na końcowej linii i walą potężne serwisy. Przez to nie ma już takiej finezji, tak pięknych wymian, a zawodnik odbierający podanie musi przede wszystkim mieć refleks. Owszem, trochę tak jest.
Pamiętam, jak we French Open pierwszy raz widziałem na korcie Andy’ego Roddicka. Grał z legendą dyscypliny, Michaelem Changiem. Z jednej strony sprytny mikrus, z drugiej – wielkolud, walący z całej siły, zmagający się nie tylko z rywalem, ale też z dotkliwym bólem. Mimo kontuzji wygrał, a ja pomyślałem, że to taka symboliczna zmiana warty. Pokazująca, jaki był tenis w przeszłości, a jaki teraz nadchodzi. I chwilę potem myśl, kolejna, że ja nie chcę takiego przejścia.
Są jeszcze inni. Wielki John Isner czy Chorwat Ivo Karlović. Zawodnicy, których meczów nie da się oglądać. Jest na szczęście też i Janowicz, który pokazuje, że w tenisie „wysoki” nie oznacza „uderzający bezmyślnie”. A wręcz przeciwnie. W polskich mediach generalnie za łatwo, za szybko mówi się, że ktoś jest zdolny czy znakomity. W tym akurat przypadku te słowa nie są na wyrost.
Sportowiec Roku? Jeszcze za wcześnie Tomasz Włodarczyk, dziennikarz Orange Sport, po wczorajszym półfinale zadał na Twitterze pytanie: „Czy Janowicz może zostać wybrany Sportowcem Roku”? Cóż, z jednej strony dokonał rzeczy niebywałej, ale to póki co tylko jeden turniej. Agnieszka Radwańska z całą pewnością w tenisie osiągnęła w tym roku więcej. Finał Wimbledonu, do tego między innymi wyjście z grupy w niedawnym turnieju Masters w Stambule. Efekt świeżości może zadziałać, dlatego nie zdziwię się, jeśli Janowicz w plebiscycie przeskoczy Radwańską. Ale wygrać, tym bardziej w roku olimpijskim (sukcesy Tomasza Majewskiego czy Adriana Zielińskiego), na pewno nie powinien. Byłoby to kuriozum. Niewiele mniejsze niż Marek Citko, który swego czasu pokonał wszystkich olimpijczyków. Niech Janowicz wygra Plebiscyt, ale za rok 2013. Tego mu życzę.
Janowicz wzruszony w trakcie wywiadu:
W mediach pojawia się też, pytanie kto w tej chwili prędzej może wygrać turniej Wielkiego Szlema – Janowicz czy Radwańska? Ciężko na nie odpowiedzieć, bo on, choć wszechstronniejszy i dający większe możliwości rozwoju, trafia na wielką konkurencję. Żeby wygrać Australian Open, Wimbledon czy US Open, jeden odprawiony z kwitkiem Murray nie wystarczy. Tam będzie jeszcze Novak Djoković, będzie pewnie Rafa Nadal, będzie Roger Federer. Wspomnę tylko, że Ferrer, który w paryskim finale okazał się zbyt mocny, w Wielkim Szlemie jeszcze nigdy nie doszedł do finału.
A i cały turniej trwał będzie dwa tygodnie. W każdym meczu trzeba będzie wygrać trzy sety. Dla dwumetrowca, nawet tak niesamowitego jak Janowicz, będzie to nie lada problem. Ale nie z gatunku tych nie do rozwiązania.
Reklama.
Rafał Kędzior,
dziennikarz Orange Sport
Tuż obok domu Janowiczów jest ulica Przełomowa.. przypadek?