"Dzień dobry, co dla pani/pana?". Ten zwrot dla wielu z nas jest czymś normalnym w kawiarni, barze czy restauracji. Z reguły lubimy, kiedy obsługa zwraca się do nas oficjalnie, a reakcje na skrócenie dystansu bywają różne. W "gastro" to wyjątkowo drażliwy temat, bo luzowanie kontaktów nie wszystkim pasuje. I temat na aferę gotowy.
W knajpie generalnie można pokłócić się o wszystko. Czasem wystarczy, że kelner krzywo spojrzy, albo w kawiarni ktoś dostanie kawę na mleku zwykłym, zamiast na sojowym. Są też inne trudne sprawy, jak na przykład menu dla dzieci, z którego nie mogą korzystać dorośli. O takiej segregacji klientów niedawno pisaliśmy w naTemat.
Żeby jednak doszło do sprzeczki, trzeba w ogóle zacząć rozmowę. Najpopularniejsze knajpy coraz częściej łamią schemat i puszczają oczko do klientów, chcą ich obsługiwać bardziej na luzie. Taki znak naszych czasów, że formalne zwroty powoli zamiatamy pod dywan. Trzeba jednak uważać, bo może dojść do zgrzytu.
"Przyszedłem na śniadanie do popularnej restauracji, która ma swoje lokale w całej Polsce. Kelner zwraca się do mnie na 'ty'. Co to za moda do cholery?" – dopytywał w sieci oburzony pan Michał. Kiedy trafiłem na jego post, nie potraktowałem tego poważnie. Sam nie raz w Warszawie byłem w takiej sytuacji, ale nie pomyślałbym, żeby robić aferę. Potem zobaczyłem, że wpis zebrał ponad tysiąc polubień.
Skracanie dystansu w gastro niektórym naprawdę podnosi ciśnienie, chociaż to de facto nic nowego. "Całe życie robię w gastro. Ta moda jest od 15 lat. Też tego nie lubię, ale takie czasy" – odpisał panu Michałowi jeden z internautów. Inni nie owijali w bawełnę i uderzali wprost, że znalazł się "wielki pan", który próbuje się dowartościować. Zrobiła się z tego klasyczna "g****burza".
O to, jak zmieniają się zwyczaje w knajpach, zapytałem tych, którzy na co dzień obsługują, albo obsługiwali gości. Kaja Malska jeszcze przed pandemią COVID-19 pracowała w Krakowie w kawiarni popularnej sieci. W rozmowie z naTemat nie ukrywa, że sama jest za luzowaniem kontaktów. – Tyle że moja firma miała w tym temacie raczej kij w d***e – dodaje.
– Przyciągaliśmy do siebie osoby 30 plus, i w standardach cały czas było, aby zwracać się na pani/pan. Dopiero pod koniec mojej pracy weszło coś takiego, jak "trzy typy klientów". Do każdego był opis, jak go obsłużyć. Takie lekkie poluzowanie zasad – tłumaczy Kaja.
Moja rozmówczyni pracuje teraz w zupełnie innej branży, ale nadal na co dzień ma kontakt z klientami. – Z niewieloma można mieć luźną pogawędkę. Brakuje mi w naszym społeczeństwie takiego luzu. Polacy to raczej smutny i sztywny naród – ocenia.
Inna sprawa, że czasami klienci lubią z góry traktować osoby, które nalewają piwo w barze albo podają kawę w kawiarni. To oczywiście nie jest reguła, jednak pracownicy "gastro" muszą mieć grubą skórę, bo prędzej czy później trafią na gbura.
– Ktoś się czuje jak wielki pan, bo stać go na kawę za 15 zł. Pamiętam, jak jedna stała klientka przyszła kiedyś z córką i powiedziała jej, że jak się nie będzie uczyła, to skończy jak my. A pracowali u nas sami studenci. Jedna koleżanka kończyła stomatologię, druga medycynę, trzecia prawo. A czasami klienci mieli nas za takich, którym nie chciało się uczyć i harujemy za barem – wspomina Kaja.
Wyjdźmy jednak na chwilę z tej warszawskiej i krakowskiej bańki. Nie jest tak, że w największych miastach ludziom poprzewracało się w głowach, bo nowe obyczaje stają się powszechne.
Niedawno w jeden weekend odwiedziłem trzy popularne miejsca w Lublinie. To żadne sieciówki, ale lokalnie znane knajpy, gdzie ludzie wpadają na kawę, albo ze znajomymi napić się czegoś mocniejszego. Celowo zwróciłem uwagę, jak potraktuje mnie obsługa i wyszło 2:1. Dwa razy byłem "panem", a raz usłyszałem: "hej, co dla ciebie?". I obie wersje są dla mnie jak najbardziej w porządku, chociaż wszystko zależy od sytuacji.
O zwyczajach w gastro porozmawiałem też z Pauliną Trelą, która w Łodzi pracowała w czterech różnych knajpach. Można więc uznać, że nie dała się wcisnąć w żadne ramki i miała do czynienia z wieloma "kategoriami" klientów.
– Nie rozumiem, dlaczego wokół tego tworzy się jakaś afera. Myślę, że jeśli ktoś do ciebie podchodzi po ludzku, to chyba nie jest złe? – dopytuje w rozmowie ze mną. – W tych miejscach, gdzie pracowałam, w jednym było tak, że my przedstawialiśmy się na dzień dobry. I to już było skrócenie dystansu – wspomina.
Jak zaznacza, w kontakcie z gośćmi dużo zależy od wyczucia, a nie wszyscy to mają. Wychodzi na to, że zasada jest prosta, bo żeby uniknąć spiny, wystarczy się dostosować. – Jak widziałam, że ktoś mówi po imieniu, też skracałam dystans. A kiedy widziałam osobę zbliżoną do mnie wiekowo, było dla mnie naturalne mówienie na "ty". Może być nietaktem sytuacja, kiedy młoda osoba zwraca się tak do ewidentnie starszej osoby – wyjaśnia Paulina.
Według zasad savoir-vivre’u, przechodzenie na "ty" proponują osoby starsze młodszym i kobiety mężczyznom. To sztywna reguła, ale czy warto się jej trzymać zawsze i wszędzie? Najbardziej znane sieciówki gastronomiczne próbują naginać ten kodeks, ale efekt nawet wśród pracowników niekoniecznie wychodzi pozytywnie.
Izabela w tym artykule woli pozostać anonimowa. Nadal pracuje w jednej z sieciowych kawiarni, w której mówienie na "ty" do gości nie stało się normą. – Klienci i tak często są niemili, po co sobie dokładać – śmieje się w rozmowie ze mną.
– Raz próbowali coś wprowadzić, ale nie wyszło. Pracownicy źle się z tym czuli, jednak klient wymaga szacunku. Mnie samej głupio jest zwracać się do na "ty" nawet do stałych klientów, w końcu nie jestem ich koleżanką. Jedynie do nastolatków lub dzieci. I do obcokrajowców, bo z nimi rozmawia się po angielsku, bez zwrotów grzecznościowych – precyzuje.
Izabela od razu zwraca też uwagę, że popularne lokale pod znanymi szyldami wzięły się u nas z Zachodu. W codziennych sytuacjach formalne zwroty nie mają tam takiej wagi. A Polacy nie przywykli do spontanicznych pogawędek na ulicy, czasami trudno nam się po prostu uśmiechnąć do nieznajomej osoby w metrze. Pokoleniowe przyzwyczajenia zmienić jest niełatwo.
Jedno jest pewne: co kraj, to obyczaj. Robienie "dramy", że nawet ktoś młodszy zwrócił się do nas na "ty" jest absurdem w czasach, kiedy w social mediach błyskawicznie skracamy dystans. Jeśli komuś nie pasuje luźniejsze traktowanie, powinien szybko zmienić lokal. Na szczęście żyjemy w czasach, w których branża "gastro" kreatywnie walczy o klientów i każdy znajdzie coś dla siebie.
– Jakaś knajpa ma swój styl, wchodzę tam i on mi nie przeszkadza. Ale jakby wybrać się do lepszej restauracji i nagle kelnerka zwróciłaby się do nas na "ty"? Oczywiście można się do tego przyzwyczaić, jednak trzeba czasu – dodaje na koniec Izabela.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut