Najbardziej utytułowany klub koszykarski w Polsce. Era Grzegorza Schetyny, nieodżałowanego Adama Wójcika i powracającego po 14. latach trenera Andreja Urlepa. Do tego Maciej Zieliński i Hala Stulecia, do której WKS powróci po latach. Historia, obok której nie można przejść obojętnie.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.
Wrocław jest miastem koszykarskim. Basket przesiąkł przez mury stolicy Dolnego Śląska już ponad pół wieku temu. Pierwsze sukcesy koszykarzy Śląska Wrocław przypadły na początek lat 60. Podobnie było z reprezentacją Polski i nie ma tu żadnego przypadku.
W 1963 roku Biało-Czerwoni właśnie we Wrocławiu zdobyli wicemistrzostwo Europy. Lepsza okazała się tylko reprezentacja ZSRR, wówczas europejski zespół na miarę NBA. Koszykarze Śląska stanowili jednak trzon drużyny, której w Polsce można pozazdrościć do dzisiaj.
Na czele srebrnego teamu był Mieczysław Łopatka. Król strzelców MŚ 1967, gdzie Polacy zajęli najwyższe w historii startów, piąte miejsce.
Czterokrotny olimpijczyk (1960-1972) po zakończeniu kariery zawodnika został trenerem Śląska. I dla Wrocławia jako szkoleniowiec zdobył osiem tytułów mistrzowskich. Na początku roku Łopatka został wybrany do Hall of Fame FIBA. Jako pierwszy polski koszykarz dołączył do najlepszych europejskiego globu.
Z koszykarskim Śląskiem tak to już jest. Potrafi wykreować legendy o zasięgu nie tylko ogólnopolskim, ale i światowym. A one odwdzięczają się sukcesami. Stan na dzisiaj: 17. tytułów mistrza Polski dla WKS. Nikt w kraju nie ma ich więcej w dorobku.
Era Grzegorza Schetyny
Wojskowy klub przetrwał nawet transformację ustrojową w Polsce. A to w głównej mierze dzięki wielkiemu kibicowi koszykówki z Opola.
– Gdyby nie pojawił się Grzegorz Schetyna, to sukcesów Śląska w latach 90. po prostu by nie było. Niektórzy mogą się o to obrażać, ale tak było. To przede wszystkim wielki kibic koszykówki, który świetnie potrafił odnaleźć się w realiach dużych interesów. I dogadywać z ludźmi. A były czasy, że we Wrocławiu Schetyna potrafił się dogadać w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów z Ryśkiem Czarneckim – mówi Waldemar Niedźwiecki, wieloletni dziennikarz sportowy z Wrocławia. W przeszłości pracujący m.in. dla wrocławskiego ośrodka TVP.
Schetyna dobrze wiedział, że we Wrocławiu można nawiązać do tradycji czasów Łopatki, opakowując zespół swoimi ludźmi. Miał głowę do biznesu, a przede wszystkim serce do basketu.
Były wicepremier miał swój plan. Potrafił m.in. twardo negocjować z belgijskim Charleroi transfer Adama Wójcika (w grę wchodziło nawet 25 tysięcy dolarów). Gwiazdy polskiego basketu, która spod wrocławskiej Oławy, przez Gwardię Wrocław (wychowanek), wyjechała z miasta.
Bo Śląsk miał być wrocławski, regionalny. Wzmocniony zagranicznymi koszykarzami, którzy byli istotnymi elementami w planie koszykarskiego giganta.
"Oława" (pseudonim Wójcika) wrócił i dołączył do Macieja Zielińskiego. Urodzonego w Wałbrzychu (ale to jedyny związek z tym miastem) "Zielonego", który został legendą WKS z "dziewiątką" na plecach. Do Wójcika należała "dziesiątka", a do trio dołączył jeszcze Dominik Tomczyk. Wrocławianin, również wychowanek Gwardii.
– Na Śląsk za czasów Schetyny przychodziły tłumy. Hala Ludowa pękała w szwach, każdy chciał być częścią zwycięstw koszykarzy. Grzesiek w pewnym momencie zaczął być blisko coraz większej polityki, razem z Donaldem Tuskiem ruszyli mocno w duży świat. I trzeba było podjąć decyzję, a dwóch rzeczy nie sposób było prowadzić z takim samym zaangażowaniem. Dlatego Schetyna odszedł ze Śląska – dopowiada Niedźwiecki.
WKS zdobył w latach 90. pięć tytułów mistrzowskich, dwa Puchary Polski i tyle samo Superpucharów. Do tego gra w europejskich pucharach, w której polska drużyna potrafiła utrzeć faworytom nosa. Ale coś się wypaliło.
Przeklęta dekada XXI wieku
Schetyna obrał kurs na politykę, a WKS po raz ostatni tytuł mistrzowski zdobył w 2002 roku. Na kolejny basket we Wrocławiu czeka do dzisiaj.
– Sentyment do sukcesów Śląska powoduje, że we Wrocławiu jest sporo ludzi, którzy wychowali się na Jordanie i "Kosmicznym meczu", świętując triumfy koszykarzy w Hali Ludowej, a teraz wracają na trybuny. To już jednak jest inny Śląsk i trzeba żyć przyszłością, szanując historię i renomę klubu – mówi Kamil Chanas.
Wychowanek Śląska, który mistrzostwo Polski zdobywał dwukrotnie, ale w barwach Stelmetu Zielona Góra. Z WKS był wicemistrzem.
– Adam Wójcik i Maciek Zieliński, to byli moi idole. Każdy na wrocławskim podwórku chciał być jednym z nich. "Zielony" dzisiaj jest moim kolegą, nadal trudno jest mi w to uwierzyć, bo przecież to legenda, na której człowiek się wychował. Z Adamem miałem mniejszy kontakt, ale to też był świetny gość – dopowiada Chanas.
Wójcika we wrześniu 2017 roku pożegnały tłumy kibiców. Legenda przegrała walkę z białaczką. Teraz w klubie z "dziesiątką" na plecach jest jego syn, Jan.
– Jestem przekonany, że gdyby w jakiś sposób przenieść Adama z jego najlepszych lat [...] grałby w NBA. Według mnie był najlepszym polskim koszykarzem – przyznał w książce o losach Wójcika pt. "Rzut bardzo osobisty", Marcin Gortat.
"Oława" na koniec kariery wrócił do ukochanego Śląska, przekraczając niebotyczną granicę dziesięciu tysięcy punktów rzuconych w ekstraklasie. Wrócił i podał rękę WKS, który na kilka lat zniknął z mapy kraju. Finansowo i organizacyjne zarządzany nie tak, jak zasługuje na to wielki klub.
Ale właśnie m.in. dzięki postaci Wójcika czy Zielińskiego, we Wrocławiu basket dalej żyje. Jako brązowy medalista MP z sezonu 2020/21.
Powrót Urlepa i "Ludowej"
Koszykarze z Wrocławia po pięciu latach wrócili do europejskich pucharów. Śląsk krajowe rozgrywki zaczął fatalnie, więc zmieniono trenera, stawiając na Andreja Urlepa. Człowieka, który do Wrocławia wrócił po czternastu latach.
Urlep do Śląska pierwszy raz trafił w 1997 roku, a później odpowiednio w 2000 i 2006. Z wrocławskim zespołem zdobył pięć medali mistrzostw Polski, w tym cztery złote.
Powrót Słoweńca do Śląska odbił się szerokim echem. Wróciły wspomnienia, ale i obawy, czy magia Urlepa zadziała po tak długiej przerwie. Nie brakowało też anegdot byłych podopiecznych charyzmatycznego szkoleniowca.
– Przerażająco dawno wygrywaliśmy ligę – uśmiecha się Maciej Zieliński, dodając: – Szacunek dla trenera, że zdecydował się pomóc klubowi i podjąć wyzwanie. Jak go znam, jeśli dostanie odpowiednio dużo czasu, poukłada to, co dzieje się w Śląsku. Na pewno będzie dobry "defense". To jest człowiek od trudnych zadań. Ale wyniki i drużyna to jest proces kształtowania, który może potrwać – komentuje "Zielony".
A jak zapatruje się na powrót WKS do Hali Stulecia? Śląsk będzie rozgrywał w największym obiekcie we Wrocławiu kilka spotkań w Pucharze Europy.
– To historyczne miejsce nie tylko wrocławskiego, ale i polskiego basketu. Wszystko się zmienia, ale klimat tej hali nie. Koszykarze Śląska muszą jednak budować swoją nową historię. Nie wiem, czy mam tylu znajomych, ale ściągnę jak najwięcej osób na mecze WKS w dawnej Ludowej. Bez wyników nie pojawią się jednak nowi ludzie, którzy zakochają się w baskecie – przestrzega Zieliński.
Urlep rozpoczął od dwóch porażek. Ta druga, w europejskich pucharach Lietkabelis Poniewież 59:70, daje nadzieję na przyszłość. Wrocławianie zagrali w Hali Orbita (Stulecia czeka lekki lifting przed ponownym debiutem) i nie odstawali od rywala.
– Śląsk zawsze słynął ze szkolenia młodzieży. Na pewno Olek Dziewa ma potencjał, żeby stać się symbolem nowego Śląska, choć nie jest jego wychowankiem. Trener Urlep lubi też odważnie stawiać na młodzież. Swój czas może też dostać Szymon Tomczak. Życzyłbym sobie, żeby co dwa-trzy lata w zespole na boisku zadomawiał się wychowanek. Grając poważne minuty i tworząc siłę Śląska. Wrocław ma na to potencjał – kwituje Chanas.
A wszystko po to, żeby za jakiś świętować osiemnastkę. Po raz 18. stając na najwyższym stopniu podium w mistrzostwach Polski.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut