"Armia Patriotów" "odzyskuje Polskę". Tak od lat wygląda świętowanie 11.11 w Warszawie
Żaneta Gotowalska
11 listopada 2021, 09:07·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 11 listopada 2021, 09:07
Jeśli zastanawiacie się, kiedy 11 listopada w stolicy Polski był dniem, w którym wspólnie, bez podziałów i bez aktów agresji świętowaliśmy odzyskanie niepodległości, nie przejmujcie się, że macie kiepską pamięć. Już od co najmniej 11 lat ten dzień jest zawłaszczony przez ludzi, dla których marsz raczej nie polega na radosnym świętowaniu.
Reklama.
Kiedy zastanawiałam się, kiedy to się zaczęło - pisząc "to" mam na myśli niepokój wielu osób, co stanie się ze stolicą Polski, co znów zostanie zniszczone, gdzie pozostawić samochód, by ten nie został zdemolowany, co znów zostanie spalone i ile flag LGBT będzie stanowić pokuszenie dla młodych gniewnych – pamięć sięga do 2011 roku i spalonego wozu transmisyjnego TVN24.
Jednak to wcale nie był początek. Wszystko zaczęło się już w 2010 roku. Wcześniej, do 2009 roku Marsz Niepodległości skupiał jedynie środowiska nacjonalistyczne, a w samym pochodzie brało udział kilkaset osób.
Już od 2010 roku marsz stał się gorącym tematem w dyskusji publicznej. Organizatorzy marszu, w tym ONR i Młodzież Wszechpolska, firmowali wtedy program ONR - Podhale, w którym znalazły się takie tezy jak: "Osiedlenie ras w krajach ich pochodzenia jest pierwszym krokiem do pokojowego świata" i "Homoseksualizm jest złem absolutnym, ponieważ sprzeciwia się prawdzie obiektywnej i prawu boskiemu".
Marsz był ostro krytykowany przez część mediów, a kilka organizacji pozarządowych postanowiło go zablokować. Do pochodu włączyły się tymczasem osoby ze środowisk prawicowych oraz kibicowskich (choć raczej należałoby powiedzieć kibolskich). To wtedy zaczęły się pierwsze próby napaści na policjantów. Wśród osób, które blokowały tamten marsz, był m.in. Robert Biedroń.
Rok później nie było spokojniej. 11 listopada 2011 roku zapisał się w pamięci wielu osób jako marsz, na którym doszło do podpalenia wozu transmisyjnego TVN24.
Według organizatorów marszu sprzed 10 lat, udział w nim wzięło już ok. 20 tysięcy osób. Ponownie doszło do strać z policją, która użyła wobec agresywnych osób gazu i armatek wodnych. Demonstrujący nie pozostali dłużni. Odpowiedzieli kamieniami i petardami. Dochodziło też do sytuacji, w których zamaskowani sprawcy atakowali dziennikarzy. Zatrzymano wówczas ok. 210 osób.
W 2012 roku na sztandarach demonstrujących 11 listopada znalazło się hasło "Odzyskajmy Polskę". W zależności od źródeł w marszu wzięło udział od 25 tysięcy do 50 tysięcy osób. Pierwsze starcia miały już miejsce kilkaset metrów od startu marszu, czyli od Ronda Dmowskiego. Policja została obrzucona racami, koszami na śmieci. Funkcjonariusze policji odpowiedzieli użyciem gazu pieprzowego i broni gładkolufowej. Wtedy też organizatorzy marszu oskarżali policję o przekraczanie uprawnień, niedopełnienie obowiązków czy rozpraszanie zgromadzenia.
Rok później głównym hasłem było "Idzie nowe pokolenie". Doszło, podobnie jak przed laty, do starć z policją. I do podpalenia tęczy na placu Zbawiciela. Do tego należy dodać atak uczestników marszu na teren squatu Przychodnia czy wywołanie zamieszek pod ambasadą Rosji.
W 2014 roku marszowi nadano hasło "Armia Patriotów". Podczas pochodu wyłoniła się kilkusetosobowa grupa, która – jak bywało w poprzednich latach – wykazywała się agresją. Chuligani najpierw zaatakowali straż marszu, a później starli się z policją. Zatrzymano niespełna 300 osób.
W 2015 roku, kiedy Polską rządziło już Prawo i Sprawiedliwość, marsz odbył się pod hasłem "Polska dla Polaków, Polacy dla Polski”. Tutaj nie doszło już do tak poważnych incydentów, jak w poprzednich latach. Frekwencja – w zależności od źródeł – to 70 do ponad 100 tysięcy osób.
Rok później hasło marszu brzmiało: "Polska bastionem Europy”. Zakładano, że w przemarszu weźmie udział ok. 50 tysięcy osób, tymczasem według danych policji było ich ok. 75 tysięcy, a według organizatorów nawet 100 tysięcy. Doszło do licznego odpalenia petard, jednak – jak wskazuje policja – incydenty nie były zbyt poważne.
W listopadzie 2017 roku wojewoda mazowiecki na cztery lata zarejestrował cykliczne Marsze Niepodległości organizowane 11 listopada. W związku z taką decyzją wszystkie kontrmanifestacje, które miałyby przebiegać w pobliżu trasy marszu, były nielegalne. Hasło marszu? Tego roku brzmiało ono: "My chcemy Boga".
Według policji na marszu pojawiło się około 60 tysięcy uczestników, a zgromadzenie zabezpieczane było przez ponad 6 tysięcy policjantów. Wśród uczestników, na zaproszenie organizatorów, pojawił się m.in. włoski nacjonalistyczny polityk, określający się jako faszysta, Roberto Fiore. Zatrzymano wówczas 45 kontrmanifestujących, którzy mieli propagować faszyzm. Żadnej z osób nie przedstawiono jednak zarzutów.
W 2018 roku obchody Marszu Niepodległości wpisały się w 100-lecie odzyskania niepodległości przez Polskę. 4 dni przed wydarzeniem ówczesna prezydent Warszawy – Hanna Gronkiewicz-Waltz – poinformowała, że zakazała organizacji Marszu Niepodległości. Mówiła o "niemożności zapewnienia bezpieczeństwa oraz przypuszczalnych treściach agresywnego nacjonalizmu".
Po odwołaniu od tej decyzji złożonym przez Stowarzyszenie Marsz Niepodległości, 3 dni przed marszem Sąd Okręgowy w Warszawie wydał postanowienie o uchyleniu decyzji prezydent Warszawy. Po złożeniu zażalenia przez urząd m. st. Warszawy dzień przed marszem Sąd Apelacyjny w Warszawie oddalił je, podtrzymał rozstrzygnięcie SO, a tym samym uprawomocniło się uchylenie zakazu organizacji marszu.
Jaki był efekt? Uzgodniono, że odbędzie się wspólny marsz wspólnotowy, współorganizowany z rządem Mateusza Morawieckiego. Na początku całej manifestacji z przemówieniem wystąpił prezydent Andrzej Duda, który objął honorowym patronatem marsz pod nazwą "Dla Ciebie Polsko". Przeszedł m.in. z przedstawicielami rządu. Później ruszył już pierwotnie planowany Marsz Niepodległości, organizowany pod hasłem "Bóg, Honor, Ojczyzna”.
Według szacunków policji w wydarzeniu udział wzięło ok. 250 tys. osób. Marsz był określany jako spokojny, przebiegający bez większych incydentów. Dochodziło do odpalania rac, palenia flagi Unii Europejskiej. Do tego wielu komentatorów zwracało uwagę na neofaszystowski charakter włoskiej Nowej Siły, której członkowie wzięli udział w wydarzeniu.
W 2019 roku marsz szedł pod hasłem "Miej w opiece naród cały”. Był to fragment pochodzący z pieśni maryjnej "Z dawna Polski Tyś Królową”. Warszawski ratusz mówił, że pojawiło się ok. 47 tys. osób. Organizatorzy, że aż 150 tys.
Ostatni, zeszłoroczny Marsz Niepodległości, odbył się w rzeczywistości pandemicznej. Mimo że wówczas funkcjonował zakaz organizowania zgromadzeń powyżej 5 osób, nie odbiegał on od poprzednich tego typu zgromadzeń.
Na podstawie negatywnych opinii ekspertów, na pięć dni przed wydarzeniem prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zakazał organizacji Marszu Niepodległości. Sąd podtrzymał jego decyzję, mimo zażalenia organizatorów wyrok nie został zmieniony. Na dwa dni przed imprezą organizatorzy zapowiedzieli, że marsz odbędzie się w formie zmotoryzowanej, bez pieszych uczestników. Mimo to piesi się pojawili.
Doszło do wielu aktów agresji – rzucano w policjantów butelkami, kamieniami, racami. Ranny w twarz od strzału z policyjnej broni gładkolufowej został fotoreporter "Tygodnika Solidarność".
Starcia z policją miały też miejsce w okolicy Stadionu Narodowego. Ataki występowały również wobec dziennikarzy. Dodatkowo podczas przemarszu doszło do wrzucenia racy w okno jednego z mieszkań przy al. 3 Maja.
"Zostaw, nie gaś tego. Niech płonie ta k***a", "Nie to mieszkanie” – takie krzyki były słyszalne podczas wrzucania i samego podpalenia mieszkania. Autor rzutu celował w mieszkanie powyżej, gdzie na balkonie były symbole Strajku Kobiet oraz tęczowa flaga.
W mieszkaniu, do którego wpadła raca, wybuchł pożar. Nikt nie ucierpiał, jednak doszło do licznych strat - mieściła się tam pracownia artysty Stefana Okołowicza, znawcy sztuki Stanisława Ignacego Witkiewicza.
W związku z zajściami podczas marszu ucierpiało 35 funkcjonariuszy, zatrzymano ponad 300 osób. Prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości – Robert Bąkiewicz oskarżył policję o utrudnianie przejazdu samochodom, brutalność i prowokacyjną postawę oraz zażądał dymisji Komendanta Głównego Policji.
Im bliżej tegorocznego święta 11 listopada, tym więcej było zamieszania wokół "celebracji" święta. Ostatecznie szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, Jan Józef Kasprzyk, podjął decyzję, aby nadać Marszowi Niepodległości status formalny na podstawie art. 2 ust. 1 ustawy Prawo o zgromadzeniach. Tym samym marsz przejdzie ulicami Warszawy.
Organizatorzy zapowiadają jego pokojowy charakter, jednak policja wystosowała ostrzeżenie dla dziennikarzy, w którym czytamy m.in. o tym, żeby unikać "noszenia dokumentów na szyi na smyczy lub łańcuszku – w przypadku zaatakowania mogą posłużyć do duszenia. Za to w sytuacji kryzysowej załóż kask czy ochraniacze".
Od lat mamy postępujące zawłaszczenie święta przez coraz bardziej radykalną stronę, która sprawia, że coraz więcej osób, zamiast cieszyć się świętowaniem niepodległości, obchodzi święto... szerokim łukiem.