We wtorek w wieku 53 lat zmarł Kamil Durczok. Na jego śmierć zareagował w długim i szczerym wpisie na Facebooku Krzysztof Skiba. Muzyk wyjawił, chociażby że często był zapraszany na imprezy dziennikarza, zwykle jednak odmawiał. "I teraz ta myśl, że może gdybym przyszedł, to udałoby mi się odciągnąć go od tych pokus. Zatrzymać toczenie się z równi pochyłej" – wyznał.
"Napiszę prawdę, bo Kamilowi nic już nie zaszkodzi" – zaczął swój długi wpis na Facebooku zatytułowana "Szklanka dla Kamila" Krzysztof Skiba. "Dzwonił do mnie by przyjść i się napić. Dzwonili jego kumple z tekstem, że 'Kamil zaprasza'. Dzwonili też moi bliscy kumple ze Śląska, że jest impreza z Kamilem" – napisał muzyk zespołu Big Cyc.
Skiba z zaproszeń jednak nie korzystał i zawsze był "dezerterem z imprezy". Jak podkreślił, "wykręcał się jak mógł" i "zasłaniał się pracą". Miał ku temu powód. "Wiedziałem czym, się to skończy. Wielkim kacem i zawaleniem wszystkich spraw. Impreza w męskim gronie. Tak zwana 'męska wódeczka'. Brzmi kusząco, ale kończy się zwykle smutno i beznadziejnie. Owszem czasem trzeba pogadać. Rozłożyć świat na łopatki, męskim śmiechem odgonić demony i ogarnąć problemy" – czytamy na Facebooku.
Jak jednak szczerze wyznał, po śmierci Kamila Durczoka nachodzi go konkretna myśl. "Że może gdybym przyszedł, to udałoby mi się odciągnąć go od tych pokus. Zatrzymać toczenie się z równi pochyłej" – napisał wprost.
Krzysztof Skiba o Kamilu Durczoku
"Kamil spadł z samego topu. Był gwiazdą mediów, cenionym i nagradzanym dziennikarzem, a kilka lat później tak nabroił, że znalazł się praktycznie na dnie. Jakie to ludzkie i jakie to smutne" – stwierdził Krzysztof Skiba.
"W TVN go nie lubili, bo był szefem tyranem. Słynna scena z brudnym biurkiem Durczoka, odbiła się żartami po całym kraju. Po zdobyciu tych wszystkich Wiktorów, trochę gwiazdorzył i zadzierał nosa. Widywaliśmy się jedynie w przelocie, na korytarzach w telewizji lub na jakiś bankietach" – ciągnął.
Skiba przytoczył również jedno ze swoich spotkań z Kamilem Durczokiem. "Dawno temu, gdy błyszczał w mediach, miałem komediowy występ w jakimś małym pubie w Katowicach. Już po moim występie Kamil wyszedł z bocznej sali, gdzie była impreza zamknięta i ze zdziwieniem spytał, co tutaj robię, "w takiej budzie". Tak się miło wyraził. On był na spotkaniu klasowym i już idzie, bo się nudzi. Dawne koleżanki i koledzy ze szkoły okazali się po latach mało ciekawi" – relacjonował.
Muzyk członek grupy Big Cyc wspominał jednak, że dziennikarz ucieszył się ze spotkania i poszli razem na drinka,a na którym Krzysztof Skiba wyznał, że właśnie w takich klubach – nazwanych przez Kamila Durczoka "budą" – występuje. "Każdy kto jest w tej branży wie, że nie zawsze gra się koncerty w sali kongresowej, czy w Teatrze Wielkim. Był szczerze zdziwiony. Myślę, że gdy wypadł z salonów, zrozumiał to bardzo dobrze" – stwierdził Skiba.
"Kamil walczył do końca"
Jak podkreślił na Facebooku Krzysztof Skiba, "Kamil walczył do końca". "Mimo nałogu, który go zjadał i życia, które mu się kompletnie posypało, nie poddawał się. Założył portal informacyjny, angażował się w akcje społeczne, był czynnym publicystą, komentował celnie scenę polityczną. Wytoczył procesy gazetom, które pisały o nim bzdury. Mimo zdarzającego się hejtu i ataków, pokazywał swą jasną stronę mocy" – podkreślił muzyk.
"W twardym lockdownie, gdy wszyscy siedzieliśmy uwięzieni w swych domach, napisał piękny tekst o mnie i moich poważnych felietonach. Zaczynało się to jakoś tak, 'Jeżeli ktoś brał Krzyśka Skibę jedynie za prześmiewcę, to bardzo się mylił...'" – wspominał członek zespołu Big Cyc.
Krzysztof Skiba podsumował Kamila Durczoka słowami: "pogubiony człowiek, świetny dziennikarz, ulubiony cel ataku dla wielu, którzy nie mieli takiego talentu jak on". "Jak to łatwo w Polsce doładować sobie akumulatory, gdy się widzi upadek bliźniego. A mało kto, był tak wysoko i tak nisko upadł. Choć upadł nie do końca, bo walczył" – zauważył.
"I za tę Twoją walkę z demonami życia, wypiję dziś Kamil wódeczkę. Tak jak lubiłeś. Całą szklankę na raz" – zakończył swój wpis Skiba.
Jak już informowaliśmy, we wtorek nad ranem w szpitalu w Katowicach w wieku 53 lat zmarł znany dziennikarz Kamil Durczok. Te przykre informacje potwierdziła rodzina dziennikarza. "Zmarł w szpitalu, po długiej chorobie. Był reanimowany" – zdradziła Pudelkowi była żona Durczoka, Marianna Dufek.
Jak poinformowała naTemat rzeczniczka Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, Agata Pustułka, przyczyną śmierci było zaostrzenie przewlekłej choroby. O przyczynach śmierci Kamila Durczoka poinformował też w oficjalnym komunikacie szpital. Potwierdzono informacje o tym, że dziennikarz "zmarł 16 listopada o godzinie 4:23 w wyniku zaostrzenia przewlekłej choroby i zatrzymania krążenia".
Na Izbę Przyjęć szpitala trafił w poniedziałek o godz. 13:45. "Został potem przekazany na oddział Chorób Wewnętrznych, Autoimmunologicznych i Metabolicznych, a następnie przekazany na Oddział Anestezjologii i Intensywnej Terapii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego im.prof. K.Gibińskiego SUM w Katowicach" – przekazano. Stan Kamila Durczoka był wtedy bardzo ciężki. Niestety dziennikarza nie udało się uratować.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut