
Ocalała z katastrofy lotniczej znalazła się zupełnie sama w amazońskiej dżungli. Głodna, zdezorientowana i z robakami w ranie błąkała się po niej przez 10 dni. Oto historia Juliane Koepcke, która żyje do dziś.
Feralny lot w Boże Narodzenie
Atmosfera na pokładzie lotu LANSA 508 od początku była nerwowa. – To była Wigilia Bożego Narodzenia 1971 roku i wszyscy śpieszyli się do domu. Byliśmy źli, bo samolot miał siedem godzin opóźnienia – opowiadała po latach Juliane Koepcke w wywiadzie udzielonym BBC.Kobieta, która spadła na Ziemię
Gdy samolot w końcu wystartował, nad Limą szalała gwałtowna burza. Pilot od samego początku miał kłopoty z zapanowaniem nad maszyną, ale najgorsze dopiero miało nadejść. Juliane wspominała, jak samolot w pewnym momencie wleciał w czarną chmurę, jednak w przeciwieństwie do jej matki, początkowo ją to nie zmartwiło. – Lubiłam latać – powiedziała, tłumacząc swój brak zdenerwowania.Nagle hałas ustał, a ja znajdowałam się poza samolotem. Zaczęłam spadać, wciąż uwięziona w fotelu. Leciałam głową w dół, a jedynym dźwiękiem, jaki słyszałam, było zawodzenie wiatru.
Zielone piekło?
Pierwszą myślą Juliane po przebudzeniu było "Przeżyłam katastrofę lotniczą". Jak się prędko okazało, jedynie ona miała takie szczęście. 17-latka zaczęła nawoływać matkę, ale w odpowiedzi słyszała tylko dźwięki dżungli."Głosy aniołów"
Juliane postanowiła spędzić noc w obozowisku. Gdy następnego dnia usłyszała głosy mężczyzn, powiedziała, że "to było jak słuchanie głosów aniołów". Kiedy tubylcy zobaczyli dziewczynę, zamilkli.(...) Myśleli, że jestem rodzajem wodnej bogini – postaci z lokalnej legendy, która jest hybrydą delfina i blondynki o białej skórze.
